DRUKUJ
 
s. Maksymiliana Kamińska MChr
Wspomnienia z podróży
Profile
 


Kto inny nas melduje u siebie, a kto inny gości – na tym polegała zasada dobrego kamuflażu. Mieszkałyśmy więc u Sióstr Benedyktynek, które – pomimo reżimu komunistycznego – próbowały apostołować. Oficjalnie pracowały (jak wszystkie kobiety), jednocześnie działając w konspiracji. Wszystkie tzw. głośne modlitwy odmawiały półgłosem, przy zamkniętych drzwiach i oknach, dodatkowo zasłoniętych storami. Tabernakulum było ukryte w kredensie. Z domu sióstr codziennie chodziłyśmy do kościoła parafialnego, pw. św. Anny, gdzie proboszczem był ks. Bronisław Biernacki. To dzięki niemu Polacy mogli czuć się, jak u siebie; tu nigdy nie zapomniano języka ojczystego i rodzimych tradycji.

Nasza praca na parafii

Nasza praca na parafii polegała na prowadzeniu lekcji religii, dla dzieci i młodzieży. Wiele z nich po raz pierwszy widziało siostrę zakonną, ubraną w habit. Pomagałyśmy także na plebani, podczas pierwszych – od czasów Rewolucji Październikowej – rekolekcji, zorganizowanych dla kapłanów z Ukrainy. W rekolekcjach wzięło udział około dwudziestu księży; konferencje głosił o. prof. Krąpiec z KUL-u. Księża mieszkali w kościele na chórze, w dość trudnych warunkach, ale nie miało to aż tak wielkiego znaczenia. Najważniejszy był spokój, niezakłócony obecnością szpicli, czy miejscowych władz. Jednak w tamtych czasach święty spokój mógł być tylko marzeniem... Prawie codziennie krążyły wokół świątyni jakieś "delegacje" z Urzędu do Spraw Wyznań, osoby podszywające się pod historyków sztuki, konserwatorzy zabytków, którzy twierdzili, że koniecznie muszą zwiedzić kościół.

Dzięki Bogu, nie doszło do żadnej kontroli, bowiem parafialny system ochronny był bardziej czujny i sprytny, niż mogły to przewidzieć miejscowe władze. Niejednokrotnie mogłyśmy się o tym przekonać.

Przerwa, czas na bibliotekę!

Na przykład, podczas katechezy dla dzieci, którą prowadziłyśmy w salce na poddaszu kościoła, weszła pani gospodyni z plebani. Powiedziała stanowczo: Przerwa, czas na bibliotekę! Dzieci już wiedziały, o co chodzi. W jednej chwili, bezszelestnie przeszły do salki obok, gdzie znajdowała się biblioteka parafialna i udawały, że pożyczają książki. My natomiast szybko ściągałyśmy habity i sprzątałyśmy zakrystię. Faktycznie, po pewnym czasie weszły do kościoła trzy osoby, rozejrzały się i wyszły bez słowa. Okazało się, że była to delegacja z posterunku milicji, która próbowała coś wywęszyć.

Niezapomnianym obrazem był dla nas mały cmentarz w Łuczyńcu, gdzie same kobiety, w ciężkich gumowcach pchały taczki, robiły zaprawę murarską i budowały kaplicę... Kolejne wzruszenie przyniosła uroczystość odpustowa w sąsiedniej parafii. Msza Święta była odprawiana w małej chacie, ponieważ brakowało tam kaplicy. Nikomu to jednak nie przeszkadzało; tłumy ludzi zjeżdżały się z całej okolicy, otaczały małą chatkę, a spowiedziom i rozdawaniu Komunii Świętej nie było końca. Brałyśmy udział w wielu spotkaniach, odbywających się często nocą, bez świadków. Pojechałyśmy do Winnicy, by poznać neoprezbitera, który studiował w konspiracyjnym Seminarium Duchownym we Lwowie. Wówczas akurat się pakował, gdyż wyjeżdżał do Odessy. To miały być jego wakacje, a tak naprawdę jechał, by ewangelizować, ponieważ w Odessie nie było żadnego kapłana. Wyposażenie jego plecaka to: mszał, kielich i wszystko, co jest potrzebne do sprawowania Eucharystii oraz udzielania innych sakramentów. Wszyscy, którzy wówczas przyjeżdżali do młodego księdza, mieli jeden cel: wyposażyć go jak najlepiej na drogę, a później wspierać modlitwą.

Podróż do Wilna i powrót do Polski

Ten miesiąc upłynął nam bardzo szybko, ale to jeszcze nie był koniec przygód. Czekała nas bowiem podróż do Wilna i powrót do Polski. Aby móc przejechać z jednej republiki do drugiej, należało mieć specjalne pozwolenie od władz powiatowych. Nasz przypadek był szczególny; nie mogłyśmy podejmować żadnych starań o takie pozwolenie, ponieważ miałyśmy w paszporcie pieczątkę, że jesteśmy przemytnikami. Pozostało nam zaryzykować i jechać bez pozwolenia. Mogło się to dla nas skończyć dwojako: albo kierownik pociągu przyjmie "łapówkę" i wpuści nas do wagonu, nie żądając pozwolenia, albo – w razie kontroli – "wpadniemy" i wówczas najgorsze, co może nas spotkać, to tylko deportacja, a do Polski i tak musimy wrócić.

Kierownik wagonu sypialnego (bo tylko takie były w pociągu), potraktował nas życzliwie, "łapówka" okazała się zatem skuteczna. Nie zadawał żadnych pytań, tylko pokazał miejsce do spania, przyniósł pościel i wyszedł. Dopiero, gdy usiadłam, zobaczyłam kilkanaście twarzy mężczyzn i kobiet oraz ich "wbity" w nas wzrok. Nie było to przyjemne, a jeszcze mniej przyjemnie pachniała pościel. Wolałam przykryć się swoim własnym swetrem i podłożyć ręcznik pod głowę. Choć zmęczenie dawało się we znaki, to jednak nie mogłam zasnąć. Przeżycia ostatnich godzin były zbyt silne, a duszność i chrapanie w wagonie coraz większe. W pewnym momencie zauważyłam starszą kobietę, która machała do mnie, dając znaki, że chce porozmawiać. Podeszłam do niej, by zapytać o co chodzi.

Rozpętać III wojnę światową

Z uśmiechem na twarzy powiedziała: Oj panienki, w Wilnie, to wy szybko zmykajcie z pociągu, bo widać, że nie nasze jesteście. Wyglądacie tak, jak byście chciały rozpętać III wojnę światową...

Nie bardzo rozumiałam, co ma na myśli, mówiąc o tej wojnie, ale wzięłam sobie jej uwagi do serca. Przy okazji chciałam się trochę dotlenić, więc wyszłam na korytarz. Niestety, wszystkie okna były zaplombowane i zamalowane (by przypadkiem nikt nie podziwiał piękna ZSRR...). Rano, zgodnie z radą starszej pani, szybko wysiadłyśmy z pociągu, ale nikt nas nie kontrolował na dworcu, ani nie śledził.

Samo spotkanie z Ostrobramską Panią było dla nas niezapomnianym duchowym przeżyciem, przede wszystkim zaś pieśnią dziękczynienia za wszystkie otrzymane łaski i ludzi, spotkanych podczas naszej podróży. Za wszystko i wszystkich – Bogu niech będą dzięki!

s. Maksymiliana Kamińska MChr

   
 
strona: 1 2 3