DRUKUJ
 
Małgorzata Glabisz-Pniewska
W przedsionku religii
Idziemy
 


Z ks. prof. Michałem Hellerem rozmawia Małgorzata Glabisz-Pniewska

To samo odnosi się także do wielkich uczonych, którzy uważają się za ateistów. Odrzucają ideę Boga, którego nie ma i którego nie głosi religia. Obraz Boga, jaki mają, jest przykrojony na ich własne podobieństwo; Bóg myśli jak oni i jest swego rodzaju supermanem. Takiego Boga należy rzeczywiście odrzucać.

Rozwój nauki przysparza wielu ludziom problemów związanych z wiarą. Nauka mówi, że człowiek nic nie znaczy w bezmiarze kosmosu, a w ujęciu religijnym jesteśmy stawiani na pierwszym miejscu wśród stworzeń. Jak to pogodzić?

Przede wszystkim, gdy chodzi o ów rozziew między nauką a wiarą, przyglądam się temu zjawisku od kilkudziesięciu lat i stwierdzam, że problem się pogłębia. Dzieje się tak za sprawą standardów wykształcenia religijnego, które z każdym niemalże rokiem się obniżają. Wykształcenie religijne jest dzisiaj, muszę to powiedzieć z żalem, na poziomie gorszym niż elementarny i ludzie opuszczają szkołę, mając bardzo prymitywne poglądy religijne. Obecnie u przeciętnego człowieka rozziew między wiedzą religijną a wykształceniem zawodowym, fachowym jest ogromny. To samo odnosi się także do wielkich uczonych, którzy uważają się za ateistów. Odrzucają ideę Boga, którego nie ma i którego nie głosi religia. Obraz Boga, jaki mają, jest przykrojony na ich własne podobieństwo; Bóg myśli jak oni i jest swego rodzaju supermanem. Takiego Boga należy rzeczywiście odrzucać.

Jaki jest zatem Bóg, którego wyeliminowała także nauka? W odróżnieniu od badaczy dawnych wieków, w naukowym objaśnieniu świata nie odwołujemy się już do interwencji Boga, czego potrzebował na przykład Newton, gdy w XVII wieku formułował swoje teorie fizyczne. Z czego to wynika?

U początków nauki nowożytnej, gdy było jeszcze wiele białych plam na mapie naukowej i nie znano odpowiedzi na mnóstwo elementarnych pytań, istniała tendencja do wypełniania dziur w wiedzy – Bogiem. Potem, gdy nauka szła naprzód, luki te wypełniano teoriami naukowymi i Bóg stawał się, jak się wydawało wówczas, niepotrzebny. Było to jednym ze źródeł nowożytnego ateizmu. Ale zarówno nauka, jak i religia, a także teologia, dojrzewały. To, że dzisiaj nie ma miejsca na Boga w nauce, nie jest wcale negatywnym procesem. Powiem więcej, jest dużym osiągnięciem współczesnej filozofii nauki, gdyż nauka posługuje się innymi metodami niż teologia. Ma do dyspozycji metodę doświadczalną, czyli empiryczną i metodę zmatematyzowanych teorii. Ani matematycznie, ani doświadczalnie nie możemy chwycić Boga, który jest poza zasięgiem metod nauk współczesnych. Inaczej mówiąc, nauka jest neutralna wobec pytania o Boga.

Gdzie zatem mamy szukać Boga i o Niego pytać?

Jeśli chcemy szukać miejsca dla Boga i argumentować za Jego istnieniem, musimy wyjść poza naukę i zadać pytanie, którego ona nie zadaje. Pytanie to, które udramatyzował Leibniz, było od dawna znane: „dlaczego istnieje raczej coś, niż nic?” Na to pytanie nie odpowiada nauka, tylko teologia. Istnieje coś – człowiek, wszechświat – bo zostało stworzone!

Człowiek w ujęciu teologicznym stanowi koronę stworzenia i jako jedyny byt jest chciany przez Boga. Ale jak to pogodzić z kruchością stworzenia i z teorią ewolucji, która temu przeczy?

Przede wszystkim teoria ewolucji nie mówi nic na temat tego, czy człowiek jest koroną stworzenia, czy nie. To nie jest język nauki, tylko filozofii. Nie wiem nawet, czy solidna teologia wymaga wiary w to, że człowiek jest królem wszechświata. Każda istota myśląca jest na pewno przez Boga jakoś indywidualnie zamierzona i ważna. Nie znaczy to jednak, że człowiek jest czymś najważniejszym we wszechświecie. Może jest, a może nie jest. Tego nie wiemy. Wynika to trochę z naszej zarozumiałości, że chcielibyśmy być zawsze koroną stworzenia.

I możemy być jako gatunek – jak głoszą pewne teorie naukowe – tworem przejściowym, który tylko obecnie znajduje się na szczycie drabiny ewolucyjnej?

Prawie na pewno ewolucja nie zatrzymała się na nas. Oczywiście, będzie ona iść inaczej niż dotychczas, dlatego, że przez postęp nauki ingerujemy w ewolucję i – na przykład – przedłużamy życie osobom chorym, które ewolucja powinna wyeliminować. Nasza macierzysta gwiazda – Słońce, od którego istnienia i zasobów energetycznych zależy nasze istnienie – jest gwiazdą, która ma około 5 miliardów lat i jej zapas paliwa jądrowego wystarczy na drugie, mniej więcej, 5 miliardów. Po upływie tego czasu Słońce przestanie świecić i wówczas życie na Ziemi będzie niemożliwe, zatem ewolucja dobiegnie końca.

 
strona: 1 2