DRUKUJ
 
Weronika Stachura
Przyspieszyć przyjście Pana
Przewodnik Katolicki
 


Nie sposób oprzeć się pokusie poznania przyszłości. Choćby miało to być przysłowiowe uchylenie zaledwie rąbka tajemnicy nieznanego jutra. Tym bardziej że nadarza się ku temu nie lada okazja – andrzejki. Czy jednak warto zaprzątać sobie głowę ludowymi przesądami? Czy odpowiedzi warto poszukać gdzie indziej?

Bogaty wachlarz możliwości

Andrzejkowy wieczór wróżb to jedna z nielicznych takich okazji w roku. To zdecydowanie za mało, a ciekawość człowieka nie zna przecież granic. Bez względu na to, czy lekturze horoskopów towarzyszy pobłażliwy uśmiech, czy traktujemy te swoistego rodzaju skrypt naszej przyszłości z przymrużeniem oka, czy też sięgamy po nie z nudy lub po prostu dla żartu, próżno szukać osoby, która, od czasu do czasu, nie przyjrzałaby się tej swoistej „projekcji przyszłości”, tym bardziej że horoskopy są sztandarową częścią większości dostępnych na rynku czasopism. Horoskopy to bodaj najpowszechniejszy sposób zgłębienia tego, co nas czeka w niedalekiej przyszłości. Wachlarz ofert tego typu jest niezwykle bogaty. Wystarczy wspomnieć o popularnej skądinąd numerologii czy szeroko rozumianym wróżbiarstwie. Trudno z jednej strony nie ulec wrażeniu, że metody te trącą myszką. Z drugiej jednak strony nieodparta wręcz chęć poznania swoich losów jest jak najbardziej zrozumiała, co więcej, w pewnym stopniu wpisana w naszą naturę. Któż przecież nie chciałby zawczasu poznać przyszłości, która na niego czeka tuż za następnym życiowym zakrętem? Chyba nikt nie pogardziłby taką wiedzą, zwłaszcza że taki stan rzeczy wiązałby się z poczuciem pewnego komfortu. Analizując choćby pobieżnie bilans zysków i strat, taka sytuacja pomogłaby uniknąć nietrafionych decyzji, nie popełnić zgubnych w konsekwencji czynów, uchronić przed porażkami, które kładą się cieniem na nasze życie, niekiedy na długi czas. Trudno także nie przyznać ze smutkiem, że oto odkrycie nieodgadnionej przyszłości, mimo prób podejmowanych przez kolejne pokolenia, zaopatrzone w coraz to doskonalsze narzędzia, wciąż pozostaje poza naszym zasięgiem, poza naszą kontrolą. Nieustannie towarzyszący nam lęk nie dotyczy jedynie najbliższej przyszłości. Niepokój budzi w nas także koniec świata, którego mroczne scenariusze zewsząd do nas docierają. Wystarczy zauważyć, z jaką częstotliwością twórcy filmowi sięgają po niezwykle dochodowe tematy apokaliptyczne. Jako ludzie nadziei oczekujący na nadchodzący nowy świat, powinniśmy z wiarą patrzeć w przyszłość. Powinniśmy. To teoria, a co z praktyką?

Jak będzie?

Pytanie o koniec świata to jedno z najczęstszych pytań człowieka, a w szczególności człowieka wiary. Jest ono tym bardziej zrozumiałe, że sięgając do Pisma Świętego, a w szczególności do tekstu Apokalipsy św. Jana, trudno po pierwszej lekturze po prostu nie przestraszyć się zawartego tam obrazu. Inną błędną formą interpretacji może być również dosłowne zrozumienie i odebranie tego tekstu biblijnego. A o to przecież nietrudno, gdy coraz częściej jesteśmy świadkami kolejnych katastrof wstrząsających światem: trzęsień ziemi, powodzi czy huraganów. Trzeba nam jednak pamiętać, że wizja umiłowanego ucznia Chrystusa i autora Apokalipsy – św. Jana wymaga odpowiedniego kontekstu zarówno literackiego, uwzględnienia Apokalipsy jako gatunku, jak i jej historycznego podłoża, zwłaszcza częstych w owym czasie prześladowań chrześcijan. Proroctwa plag i kar spisane przez apostoła, choć mające wymiar symboliczny, mogą budzić zrozumiały niepokój. Często w naszym ludzkim myśleniu jawią się one jako wyraz Bożego gniewu. Ten z kolei kłóci się z Bożym Miłosierdziem, a stąd już tylko krok do pytania: jak to możliwe? Nie ulega wątpliwości, że Janowy tekst nastręcza zarówno tyle samo trudności, jak i wątpliwości, a dzieje się tak m.in. za sprawą szczególnego języka, jakim posłużył się autor. Choć zdążyliśmy się już przyzwyczaić do agresywnego, często pełnego przemocy i gwałtu języka naszej codzienności, to z trudem przychodzi nam akceptowanie go w sferze sacrum. Być może jednak zwłaszcza dziś przemówi on do nas bardziej niż kiedykolwiek. Trafniej jest zatem odczytywać go jako pewnego rodzaju Boże upomnienie, którym, jak widać w tekście Apokalipsy, nie waha się posłużyć, podobnie jak zdecydowanymi obrazami, byśmy usłyszeli Jego głos.

Boża logika

Nasza ludzka przewrotność w pojmowaniu różnych niełatwych dla nas tematów pozwala i wobec tematu śmierci, i w perspektywie końca świata przyjąć odpowiednią, przynoszącą najwięcej korzyści postawę. Nie brakuje bowiem osób, które ciesząc się kresem ziemskiej rzeczywistości, upatrują w niej upadek tych, którym wiodło się lepiej, którym los sprzyjał, którzy cieszyli się większymi przywilejami, odnosili spektakularne sukcesy. Innym jawi się on jako definitywny koniec „ziemskich męczarni”, a co za tym idzie, upragniony wieczny spokój. Takie myślenie zakładałoby, że to my przenikamy Bożą logikę. W rzeczywistości dalece wykracza ona poza naszą świadomość. Ostatnie dni listopada sprzyjają wciąż refleksji o końcu życia człowieka, a także o czekającej go przyszłości. Andrzejkowy wieczór zbiega się w tym roku z pierwszą niedzielą Adwentu. Dla nas, jako ludzi wiary, przyszłość nie powinna budzić niepokoju, a raczej nadzieję na spotkanie, które sami możemy przyspieszyć, jak przekonuje nas o tym św. Piotr: przez świętość postępowania i pobożność starajcie się przyspieszyć przyjście Pana naszego (por. 2 P 3, 11-12).

Weronika Stachura