Tylko ta grzeszność Kościoła, zwłaszcza nauczającego, trochę boli, szczególnie, że poucza się nas, jak mamy żyć.
Co robisz, jak jesteś grzeszny?
Idę do spowiedzi.
Zgadza się. Jednym z najważniejszych darów, jakie Kościół otrzymał od Boga, jest możliwość podjęcia przez niego tematu grzechu. Nie w ten sposób, że się strasznie oburzam na popełnione zło, czy też przeciwnie, zachowuję w jego obliczu stoicki spokój. Chrystus wcielił się w związku z grzechem i Kościół również jest posłany do świata w związku z grzechem. W Chrystusie Bóg nie godzi się na to, żeby człowiek pozostał bezradny wobec grzechu. Rudolf Hess przed śmiercią rozmawiał z kapelanem, bo znalazł się ksiądz, który poszedł porozmawiać z tym człowiekiem. Ksiądz, owszem, był przerażony tym, co stało się w Auschwitz, nie mieściło mu się to w głowie, ale wiedział, że jest odpowiedź nawet na tak straszne zło. Kościół jest wspólnotą, w której żaden grzesznik nie zostaje zostawiony samemu sobie. I to absolutnie nie oznacza układów kumpelskich i zamiatania pod dywan. Zamiatanie pod dywan jest właśnie zostawieniem grzesznika jemu samemu, bo pokazuje mu się, że w sumie nie ma problemu. Można mówić o zgorszeniu w Kościele, ale można też pokazać zupełnie inną perspektywę, perspektywę Ewangelii, w której Chrystus Szymona robi Piotrem, opoką po jego trzykrotnym zaparciu się.
Tyle że nie wszyscy uczestnicy skandali w Kościele wykazali się postawą Piotra, czyli uznali swoją winę.
Zgadza się. Mówię tu jednak o pewnym sposobie reagowania na zło, który jest dany i zadany Kościołowi. Równie mocno mogę ubolewać nad tym, że nie radzimy sobie z podejściem do ludzi, którzy dopuścili się ciężkich grzechów w Kościele, jak i nad tym, że ci ludzie nie mają w sobie na tyle otwartości na Ducha Świętego, żeby ich przekonał o własnym grzechu.
Chrystus podczas Ostatniej wieczerzy daje nam obietnicę: „poślę wam Pocieszyciela (Parakleta), który przekona was o waszych grzechach". Jest tu pewien paradoks, bo przecież słowo Paraklet można też tłumaczyć jako „Adwokat". Mamy w Bogu Obrońcę, ale jego praca w nas zaczyna się od tego, że przekonuje nas o naszej winie... A przecież adwokat ma człowieka bronić... I ten Adwokat nas broni, ale wychodzi od tego, że każe nam stanąć w prawdzie. Dopóki tego nie zrobimy, on nas bronił nie będzie.
Mamy wszyscy za sobą rok 2000 i Jana Pawła, którego stać było na akt żalu za grzechy ludzi Kościoła. To było otwarcie się na Ducha, który przekonał nas o naszym własnym grzechu i pozwolił tę prawdę o nim wypowiedzieć publicznie. Coś w Kościele się jednak stało. I to jest model postępowania dla Kościoła, jeśli nie obowiązujący, to przynajmniej przykładny.
Jan Paweł II napisał też w encyklice Redemptor hominis dość rewolucyjne w latach 80. XX w. zdanie: „Człowiek jest drogą Kościoła". Co ono dziś oznacza?
Między innymi to, że w naszym zaangażowaniu w Kościół nie chodzi o dobro abstrakcyjnej struktury, ale właśnie o dobro człowieka, niezależnie od tego, czy jest on w Kościele, czy też nie. Posłani jesteśmy do konkretnych ludzi. W wierze zawsze chodzi o osobiste spotkanie. Przekaz wiary idzie od osoby do osoby. I w tym sensie człowiek zawsze będzie drogą Kościoła.
W Roku Wiary, który mamy obecnie, najistotniejsze pytanie brzmi właśnie tak: „W jaki sposób wiara jest przekazywana?". My musimy dzisiaj odkrywać najprostsze rzeczy.
W jakim sensie najprostsze?
Ostatnio przygotowywałem konferencję na jedno ze spotkań poświęconych Nowej Ewangelizacji i znalazłem tekst w Redemptoris missio (1999 r.). Papież pisze tam o dramatycznym wyzwaniu nowej ewangelizacji. On już prawie ćwierć wieku temu widział, jaki dramat przeżywają stare Kościoły, w których wszystko świetnie funkcjonuje, ale nie ma w nim pytania o podstawę. Fundament wszelkich zaangażowań społecznych, politycznych, charytatywnych czy jakichkolwiek innych powinien tkwić w wierze osobistej. A nas ciągle bardziej interesuje to, w jaki sposób wiarę ludzi widać dookoła niż to, w jaki sposób osobiście ją przeżywamy. Człowiek, który żyje wiarą, będzie zmieniał rzeczywistość. Rzeczywistość wiary wokół może być jakimś punktem wyjścia, może być wezwaniem, może być jakimś zdyscyplinowaniem, ale człowiek zawsze gdzieś głęboko w środku pozostaje wolny.