Nie trzeba z wysiłkiem budować cnót moralnych, a dopiero po latach takiej gimnastyki przestawiać się na poziom nadprzyrodzony, na miłość. O ile prościej i łatwiej jest rzucić się od razu w ogień Bożej miłości – tej miłości się ofiarować, na nią liczyć, a o budowę gmachu pozostałych cnót za bardzo się nie niepokoić. Gdy ktoś rzeczywiście oddaje się prawdziwej miłości, jego pozostałe cnoty narastają same [3].
Zdanie się na Boga przemienia człowieka także moralnie, jednak jest to tylko skutkiem jego świętości.
Błędem jest utożsamianie świętości wyłącznie z heroizmem samodoskonalenia i jest to po trosze skutek akcentowania kryterium heroiczności cnót przez Kościół. Tymczasem procesy kanonizacyjne służą badaniu moralności kandydatów na ołtarze jako swoistego „skutku” świętości człowieka, rozumianej jako oddanie Bogu w pokorze (słabości) i miłości. Kanonizowani święci mają być dla nas wzorami, jednak przede wszystkim w zdaniu się na Boga, a wtórnie – z powodu heroizmu cnót.
Definicją świętości jest więc heroiczność cnót, ale nie moralnych, lecz teologalnych: wiary, nadziei i miłości. Pokora serca i samo „staranie się” człowieka, z zaangażowaniem miłości, nawet nieefektywne, bardziej się dla Boga liczy niż doskonałość. Najważniejsze bowiem nie jest to, aby mało grzeszyć.
Zatwardziałość, czyli jedyny wyjątek
Osoby, które szukają Boga szczerym sercem, wykluczają grzech ciężki. W ich przypadku „wolność bycia grzesznikiem” nie niesie ryzyka uchylenia furtki dla liberalnych zachowań, np. świadomego i obojętnego scedowania prania na niedzielę czy zrezygnowania z niedzielnej Mszy, bo przyjechali goście z daleka („a tam, Bóg wybaczy”).
Do osób, które tę furtkę z lubością otwierają i nie są wrażliwe na powagę grzechu, należy kierować inne przesłanie, adekwatne do ich etapu rozwojowego. Pewien wnikliwy dominikanin, z którym toczyłam mailową polemikę na temat świętości, zarzucił mi: „Muszę przyznać, że w Pani mailu najbardziej dziwi mnie, że redukuje Pani każdy grzech do »słabości«, ewentualnie »ubóstwa«. Czy naprawdę nigdy nie spotkała się Pani w sobie lub w innych ze złem i grzechem w czystej postaci, które nie pojawia się z tego powodu, że nie wyszło nam dobro, ale z tego powodu, że świetnie nam wyszło zaplanowane zło?”.
Podał następnie przykład dzieciaków podpalających kota i robiących mu zdjęcia komórką oraz przetrzymywania w piwnicy i gwałcenia córki. Rzeczywiście Pan Jezus był surowy wobec ludzi zatwardziałych w złu. Wydaje się, że są dwa rodzaje takiej zatwardziałości. Jeden, przywołany przez owego zakonnika, gdy człowiek perfidnie czyni wielkie zło. Drugi to zło wysublimowane i „pobielane”: człowiekowi moralnie nic nie można zarzucić, Bogu jednak podobać się nie może.