DRUKUJ
 
Małgorzata Wałejko
Tylko bądź
Miesięcznik W drodze
 


Wojciech Giertych OP pisze:
 

Nie trzeba z wysiłkiem budować cnót moralnych, a dopiero po latach takiej gimnastyki przestawiać się na poziom nadprzyrodzony, na miłość. O ile prościej i łatwiej jest rzucić się od razu w ogień Bożej miłości – tej miłości się ofiarować, na nią liczyć, a o budowę gmachu pozostałych cnót za bardzo się nie niepokoić. Gdy ktoś rzeczywiście oddaje się prawdziwej miłości, jego pozostałe cnoty narastają same [3].
 

Zdanie się na Boga przemienia człowieka także moralnie, jednak jest to tylko skutkiem jego świętości.

Błędem jest utożsamianie świętości wyłącznie z heroizmem samodoskonalenia i jest to po trosze skutek akcentowania kryterium heroiczności cnót przez Kościół. Tymczasem procesy kanonizacyjne służą badaniu moralności kandydatów na ołtarze jako swoistego „skutku” świętości człowieka, rozumianej jako oddanie Bogu w pokorze (słabości) i miłości. Kanonizowani święci mają być dla nas wzorami, jednak przede wszystkim w zdaniu się na Boga, a wtórnie – z powodu heroizmu cnót.

Definicją świętości jest więc heroiczność cnót, ale nie moralnych, lecz teologalnych: wiary, nadziei i miłości. Pokora serca i samo „staranie się” człowieka, z zaangażowaniem miłości, nawet nieefektywne, bardziej się dla Boga liczy niż doskonałość. Najważniejsze bowiem nie jest to, aby mało grzeszyć.

Zatwardziałość, czyli jedyny wyjątek

Osoby, które szukają Boga szczerym sercem, wykluczają grzech ciężki. W ich przypadku „wolność bycia grzesznikiem” nie niesie ryzyka uchylenia furtki dla liberalnych zachowań, np. świadomego i obojętnego scedowania prania na niedzielę czy zrezygnowania z niedzielnej Mszy, bo przyjechali goście z daleka („a tam, Bóg wybaczy”).

Do osób, które tę furtkę z lubością otwierają i nie są wrażliwe na powagę grzechu, należy kierować inne przesłanie, adekwatne do ich etapu rozwojowego. Pewien wnikliwy dominikanin, z którym toczyłam mailową polemikę na temat świętości, zarzucił mi: „Muszę przyznać, że w Pani mailu najbardziej dziwi mnie, że redukuje Pani każdy grzech do »słabości«, ewentualnie »ubóstwa«. Czy naprawdę nigdy nie spotkała się Pani w sobie lub w innych ze złem i grzechem w czystej postaci, które nie pojawia się z tego powodu, że nie wyszło nam dobro, ale z tego powodu, że świetnie nam wyszło zaplanowane zło?”.

Podał następnie przykład dzieciaków podpalających kota i robiących mu zdjęcia komórką oraz przetrzymywania w piwnicy i gwałcenia córki. Rzeczywiście Pan Jezus był surowy wobec ludzi zatwardziałych w złu. Wydaje się, że są dwa rodzaje takiej zatwardziałości. Jeden, przywołany przez owego zakonnika, gdy człowiek perfidnie czyni wielkie zło. Drugi to zło wysublimowane i „pobielane”: człowiekowi moralnie nic nie można zarzucić, Bogu jednak podobać się nie może.

 

Ewangelia podaje nam przykład faryzeuszy, którzy wykazywali się wspomnianą wcześniej „wiedzą”: byli kompetentni, pewni swojej doskonałości i dumni z niej, samousprawiedliwiający się, a zatem nieszczerzy w sercu (nieprzyznający się do słabości!).

Oni nie potrzebowali Boga, byli samowystarczalni. Faktycznie, ich krytykował niebywale ostro, nazywał zło, czytał na głos w ich sercach. Miłosierdzie okazywał tym grzesznikom, którzy byli gotowi do przyznania się do swojej słabości, o potrzebie takiej właśnie postawy traktuje mój tekst. Faryzeusze oraz wszyscy odwracający się od Boga, niechcący Jego miłości, zamknięci na nią, sami zamykają się na miłosierdzie i działanie Ducha w ich sercach.

Tu postawa Kościoła powinna jasno piętnować zło i bronić krzywdzonych. Jednak także na pierwszym etapie i nie po to, by człowiek miarą swoich sił to zmienił. Celem takiej ostrej krytyki jest otrzeźwienie go, by ujrzał powagę zła, którego dokonał. Gdy człowiek wykaże cień otwarcia, także i dla niego prawdziwie i jedynie leczące będzie doświadczenie bezinteresownej miłości mimo podłości, jakiej się dopuścił.

Tylko miłość Jezusa, wraz z łaską, może pomóc mu się podnieść. Ilustruje to przykład grzechu alkoholizmu. Członkowie ruchu AA każde spotkanie zaczynają od modlitwy, w której wyznają, że tylko świadomość nieuleczalnej choroby i pomoc łaski uzdolni ich do zerwania ze złem i nałogiem. Taką chorobą jest ludzka słabość.

Tylko bądź

Gdy przyjmujemy Pana Jezusa w Komunii Świętej, On całkiem nam się wydaje, oddaje się bez reszty. Gdy wisiał na krzyżu, wziął nasze grzechy na siebie, nieodwołalnie, po prostu zabrał ich ciężar, pozwolił, by one wyniszczyły Jego zamiast nas. Przecież ludzie „nie zasłużyli” na krzyż i dzieło zbawienia. Ono było darem pomimo – i to pomimo czego? Tego, że skatowali Boga Miłości.

Przesłanie, jakobyśmy musieli na Jezusa miłość zasługiwać, czyli czymś zapłacić, by ją otrzymać, jest strasznym kłamstwem, a jak głęboko weszło w nasze myślenie.

Małgorzata Wałejko
W drodze 2 (426)/2009

_________________________________________
Przypisy:

[3]
W. Giertych OP, Wstęp do Obłoku niewiedzy, Poznań 2001, s. 14.
 
strona: 1 2 3 4 5 6