DRUKUJ
 
Ks. Wojciech Nowacki
Wspaniały plan
Wieczernik
 



Miłe, ale niegroźne

Ciągle przekonuję się, że nie ma nic wspanialszego jak ten Boży plan. Najlepszą rzeczą jaką mogłem w życiu zrobić to zaufać mu i zaangażować się w realizowanie tego planu.

O tym, że Bóg ma dla mnie wspaniały plan słyszałem najpierw od moich animatorów i moderatorów podczas rekolekcji oazowych. Było to wprawdzie miłe, ale niegroźne i, co najważniejsze, niezobowiązujące. Zgadzałem się z tym, ale raczej ogólnie, bez realnego odniesienia do siebie. Dlaczego? Ponieważ ja już miałem własny projekt na życie i nie widziałem potrzeby rezygnowania z niego. Był nieco idylliczny, ale w miarę pobożny. Praca w leśnictwie, założenie rodziny. Wyobrażałem sobie, jak będę motocyklem dowoził swoje dzieci z leśniczówki do szkoły!

Trzęsienie ziemi

Duchowe "trzęsienie ziemi" nadeszło podczas Namiotu Spotkania na mojej drugiej letniej oazie. Nie wiadomo skąd pojawił się w moich myślach obraz mnie jako księdza przy ołtarzu. Pomyślałem sobie, że to głupia i niedorzeczna myśl, bo przecież ja się przecież do tego nie nadaje. To nic, że byłem ministrantem. Było nas wielu i nic z tego nie wynikało. Mój starszy brat też był ministrantem i się ożenił!
Jednak myśl uparcie powracała i nie dawała mi spokoju. Półmetek ogólniaka to stosowny czas, aby poważnie myśleć o swojej przyszłości, a ja nie chciałem rezygnować ze swoich planów. Tak naprawdę nie czułem się w żaden sposób zmuszany do tego. Myśl o powołaniu krążyła raczej jako pewna propozycja: "A może…" Nie od razu skojarzyłem tę myśl z propozycją Boga. Pewnie dlatego, że On pozostawał dla mnie kimś dość odległym i anonimowym. Nie był jeszcze tak naprawdę "moim Bogiem", raczej "Bogiem moich Ojców".

Moja wiara dopiero wchodziła w proces przemiany od wiary odziedziczonej ku wierze osobistej. Dopiero zaczynałem odkrywać Boga prawdziwego. Wiara moich rodziców i otoczenia z pewnością tworzyła pomocne środowisko. Do tego dochodziły zdobycze rekolekcji oazowych: poznawania Pisma świętego i odnajdywanie w nim Bożego słowa skierowanego do mnie, a także ożywianie i pogłębianie modlitwy, radość zdrowej chrześcijańskiej wspólnoty, w której Bóg był naprawdę ważny.

...On tu jest!

Wątpliwości trwały aż do pewnego zimowego wieczoru i modlitwy w grupie oazowej, w kaplicy Matki Bożej Jazłowieckiej w Szymanowie. W pewnej chwili zdałem sobie sprawę, że On tu jest; że jest blisko przy mnie; że jest Wielki, Potężny, że jest Kimś, przed kim właściwe jest uniżenie się twarzą na ziemię. Zrobiłem to, bo nic lepszego nie przychodziło mi do głowy. Potem emocje wieczornej modlitwy opadły i wszystko wracało do normy, a ja wracałem do domu. Wtedy uświadomiłem sobie, że myśl o kapłaństwie rodzi we mnie nieopisaną radość, choć ciągle zmieszaną z obawą, że ja się na księdza nie nadaję. Radość była jednak większa i łączyła się z przekonaniem, że jeśli Jezus tego chce, to nie ma rzeczy niemożliwych i że to będzie na pewno coś fantastycznego!

Czy muszę być zachwycony?

Od tamtego wieczoru i tamtych rekolekcji minęło wiele czasu, a ja ciągle przekonuję się, że nie ma nic wspanialszego jak ten Boży plan. Najlepszą rzeczą jaką mogłem w życiu zrobić to zaufać mu i zaangażować się w realizowanie tego planu. Nigdy nie czułem się przymuszony, czy zniewolony. Zawsze maiłem poczucie, że to ja podejmuję decyzje i ja ponoszę za nie odpowiedzialność. Jeśli decyduję się przyjąć Bożą propozycję, to mogę mieć pewność, że On mnie poprowadzi i pozwoli mi wzrastać i dojrzewać nawet pośród trudności i niepowodzeń. Miłującym Boga wszystko służy ku dobremu. Jeśli natomiast próbuję robić po swojemu, Bogu na przekór, to szybko się przekonuję, że pożytku z tego nie będzie. W dodatku rodzi się poczucie, że zawiodłem Go i oddaliłem się od Niego.

Słysząc, że "Bóg ma dla mnie swój plan" niekoniecznie muszę być z tego powodu zachwycony. Zwłaszcza jeżeli w środowisku rodzinnym inni, przeważnie rodzice, próbowali przekonać mnie, że lepiej wiedzą, co dla mnie będzie dobre i zmuszali mnie do realizacji własnych pomysłów na moje życie. Czasem, mimo najlepszych chęci, usiłowali realizować w ten sposób własne, niespełnione aspiracje i marzenia, które jednak nigdy nie były moje. Trudno nie odczuwać takiej sytuacji jako dotkliwego ograniczania wolności i nie reagować buntem na takie "wspaniałe" plany. Najczęściej łączy się to z tym, że rodzice nie znają tak naprawdę uzdolnień, marzeń i aspiracji swego dziecka, lub nie liczą się z nim, uznając je za nierealistyczne, niepoważne, nieżyciowe, itp. Nic dziwnego, że takie "uszczęśliwianie" na siłę tak naprawdę nikogo nie uszczęśliwi. Wobec takich presji postawa buntu jest czymś naturalnym.

 

 
strona: 1 2