DRUKUJ
 
Dariusz Kowalczyk SJ
Ojcostwo objawione na krzyżu
Życie Duchowe
 


Bóg kocha, bo tego potrzebujemy
 
Powyższe kłamstwo przekazujemy sobie z pokolenia na pokolenie, czasem – paradoksalnie – w chrześcijańskim przepowiadaniu i katechezie: „Musisz sobie zasłużyć na miłość Boga; staraj się osiągnąć doskonałość, a wtedy On będzie ci przychylny". Do przyjęcia tego rodzaju przekazu mogą nas skłaniać nasze życiowe doświadczenia. Może ktoś zapamiętał sobie z dzieciństwa głos matki: „Jeśli zrobisz tak, to mamusia nie będzie cię kochała". Może ktoś inny wielokrotnie został zawiedziony i zraniony. Miłość ludzka rozpoczyna się bowiem pięknie i sprawia, że człowiek żyje jakby w uniesieniu, ale potem okazuje się ograniczona i niekiedy zamiera, pozostawiając po sobie gorzki smak niespełnienia. Człowiek zaczyna zatem wątpić nie tylko w istnienie bezwarunkowej miłości pomiędzy ludźmi, ale również w miłość Boga. Ewangelia przestaje być Dobrą Nowiną, obietnicą i definitywnym opowiedzeniem się Boga po stronie człowieka, a staje się ciężkim brzemieniem, prawem, które trzeba zachować, aby zasłużyć sobie na Bożą przychylność. Autentyczna katecheza Jezusa rozbija ten zamknięty krąg. Bóg zaś okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami – woła św. Paweł (Rz 5, 8). A zatem Ojciec ukochał nas, kiedy byliśmy grzesznikami, to znaczy Jego nieprzyjaciółmi, i posłał swojego Syna do nas, grzesznych, małych i zagubionych. Można powiedzieć, że Bóg kocha nas nie dlatego, że jesteśmy dobrzy, ale dlatego, że potrzebujemy Jego miłości, aby być dobrymi.
 
Powyższe rozważania mogłyby nasunąć wniosek, że skoro ludzkie doświadczenia ciemności przeszkadzają, a nawet uniemożliwiają otwarcie się na wieść o miłosiernym Bogu-Ojcu, to najpierw trzeba zabliźnić życiowe zranienia, a dopiero potem zaufać Bogu. Takie postawienie sprawy nie byłoby właściwe. Bo przecież to nie jest tak, że trzeba poddać się jakiejś psychoanalizie, która na przykład uleczy nasze relacje z ojcem ziemskim, by dopiero potem uwierzyć Jezusowi objawiającemu Ojca. Ewangelia nie byłaby Dobrą Nowiną, gdyby nie obiecywała ducha błogosławieństwa pośród cierpień i przeciwności, również tych najtrudniejszych, bo wewnętrznych. Takich przeciwności doświadczał także Paweł Apostoł. Dlatego udręczony pytał: Któż mnie wyzwoli z ciała, [co wiedzie ku] tej śmierci? Zaraz jednak udzielił odpowiedzi: Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego! (Rz 7, 24-25). Wołał również w uniesieniu: ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co [jest] wysoko, ani co głęboko, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym (Rz 8, 38-39). Taka właśnie postawa stanowi istotę błogosławieństw z Kazania na górze oraz sedno chrześcijaństwa.

Słowo Boże a życiowe doświadczenia
 
Autentyczna katecheza chrześcijańska wciąż nam przypomina, że ostateczną miarą idei ojcostwa nie powinny być nasze ludzkie doświadczenia, ale Słowo Boże, którego kulminacją jest śmierć i zmartwychwstanie Jezusa. Na Chrystusowym krzyżu nie widzimy Boga, który nas sądzi, ale Boga, który oddaje życie za swe dzieci i przebacza swoim prześladowcom, gdyż ci „nie wiedzą, co czynią" (por. Łk 23, 34). Jeśli jest prawdą, że nasze złe życiowe doświadczenia utrudniają nam przyjęcie biblijnego orędzia o miłującym nas Ojcu, to prawdą o wiele bardziej fundamentalną jest to, że Słowo Boże ma moc uleczyć nasze życiowe zranienia i zaradzić brakom, w tym brakowi doświadczenia dobrego ojca ziemskiego. Ten, kto naprawdę doświadczył obecności Ojca, objawionego przez Jezusa, i pojął sercem Jego odwieczny plan, jest w stanie, zarówno w pomyślności, jak i pośród zniewag, mając dobre lub bardzo trudne dzieciństwo, zachować równowagę ducha i wewnętrzny pokój. Co więcej, błogosławi Boga Ojca, gdyż ufa, że to do Niego należy ostatnie słowo, a będzie to słowo Miłości, której tak często brak w naszej codzienności bez ojca... 

 
Dariusz Kowalczyk SJ 
 
strona: 1 2