DRUKUJ
 
Chantal Millon-Delsol
Myślenie według Ewangelii
Znak
 


Ks. Józef Tischner odpowiada na pytania Chantal Millon-Delsol 

Czym jest, zdaniem Księdza Profesora, konserwatyzm?
 
Konserwatyzm w znaczeniu podstawowym, egzystencjalnym, jest wyrazem szczególnej postawy wobec upływającego czasu: czas nie przynosi nam niczego istotnie nowego, nihil novi sub sole. Cokolwiek się dzieje, jest powtórzeniem tego, co już było. Wciąż wchodzimy do tej samej wody. Wszelka nowość jest pozorem nowości. Pozór ten jest następstwem indywidualizacji. Ponieważ jednostka nie wie, co przeżywały i przeżywają inne jednostki, wydaje się jej, że od niej zaczyna się historia. "Jednostkowym złudzeniem" jest między innymi religijna idea "odnowy oblicza ziemi" ("Wypuścisz Ducha Świętego, a odnowione będzie oblicze ziemi"), świecka idea "postępu" czy komunistyczna idea "rewolucji". Sam fakt, że idee te wciąż na różne sposoby i pod różnymi nazwami powracają w dziejach świata, dowodzi, że nawet pod tym względem nihil novi sub sole. Innym przykładem są kolejne "rewolucje seksualne". To, co ma tutaj być "nowością", "rewolucją" i radykalnym zerwaniem z "konserwatyzmem", okazuje się powtórzeniem starych eksperymentów i dawnych pomyłek.
 
Tak rozumiany "konserwatyzm" nie odrzuca możliwości przemian historycznych, wynikających choćby z rozwoju nauki i techniki. Przemiany te dotyczą jednak co najwyżej środków do celu, nie sięgają natomiast królestwa celów. Podstawowe zręby dramatu ludzkiego pozostają wciąż takie same. Możliwe są tylko zmiany tego, co znajduje się "w środku". Można przedłużyć życie człowieka, ale nie można nadać życiu istotnie nowego sensu. Postępy techniki wzmagają w nim "wolę mocy". Ale z "wolą mocy" idzie w parze "wola niemocy". Im większa moc nad doborem środków do celu, im większa świadomość "nowości" środków, tym większa świadomość nieuchronności i stałości "celów". Bogacz i żebrak umierają jednakowo. W sferze celów jest tylko "wieczny powrót tego samego".
 
Na czym polega różnica między konserwatystą a reakcjonistą?
 
Pojęcie "reakcyjności" nie jest pojęciem egzystencjalnym, lecz ideologicznym. Na jego znaczeniu najgłębsze piętno wycisnęła ideologia komunistyczna, choć nie ona była jego źródłem. Jako pojęcie ideologiczne, "reakcyjność" pojawia się w kontekście wielu innych pojęć, które bliżej określają jego sens. I tak "reakcyjność" łączy się z pojęciem postępu jako zaprzeczenie postępu. Zakłada się, że "postęp" domaga się od człowieka jakiegoś współdziałania, jakiejś "akcji". Tymczasem zamiast "akcji" mamy "reakcję". "Reakcjonistą" może już być ten, kto "stoi z boku" i nie angażuje się ("kto nie jest z nami, jest przeciw nam"), jest nim natomiast z całą pewnością ten, kto działa przeciwko "postępowi". Można być reakcjonistą "obiektywnie" i "subiektywnie". "Obiektywnie" reakcjonistą jest każdy, kto działa przeciwko postępowi, nie zdając sobie jednak z tego sprawy. "Subiektywnie" jest reakcjonistą ten, kto świadomie wybiera przeciw-działanie. Rozróżnienie tego, co "obiektywne", i tego, co "subiektywne", okazało się dość istotne w stalinowskich procesach politycznych: "subiektywne" przekonanie o tym, że nasze działania pozostają w zgodzie z "postępem", nie gwarantuje jeszcze, że tak naprawdę jest i nie musi prowadzić do uniewinnienia. Z kolei "obiektywne" współdziałanie z postępem nie musi mieć swego odbicia w "subiektywnym" przekonaniu. Chociaż na przykład osadzonym w obozach pracy więźniom mogło się "subiektywnie wydawać", że są wrogami postępu, to jednak przez swoją pracę "obiektywnie" mu sprzyjali. Obóz pracy dokonywał "cudu" przeistoczenia "re-akcji" i "kontr-akcji" w "akcję".
 
Oczywiście, takie pojęcia jak "reakcjonista" czy "kontrrewolucjonista" miały czysto formalny charakter. Na ich podstawie nie można było rozstrzygnąć jednoznacznie, kogo dotyczą i przeciwko komu są skierowane. O tym każdorazowo decydowała "partia" – ta partia, która przyznała sobie przywilej posiadania władzy nad postępem. W końcu pojęcia te nie były niczym innym, jak ideologicznym usprawiedliwieniem terroru. Myślę, że ze względu na historię pojęć i ich rolę w budowaniu świata terroru powinny one zniknąć ze słownika odpowiedzialnej filozofii społecznej.
 
Czy w komunizmie było coś dobrego, czym można by się inspirować w budowaniu nowych społeczeństw na Zachodzie i Wschodzie? Czy istnieją spadkobiercy komunizmu?
 
Na pytanie to wciąż nie ma powszechnie akceptowalnej odpowiedzi. Właściwie najlepiej byłoby zapytać o to byłych komunistów. Co oni sami uważają za swe osiągnięcie? Na podstawie ich wyznań można sobie wyrobić dziś dość prosty, choć mało optymistyczny obraz: głównym osiągnięciem polskich komunistów było – wedle nich samych – hamowanie i ograniczanie roszczeń "komunizmu moskiewskiego". Mamy sytuację paradoksalną: osiągnięciem komunizmu miałyby być zatem odstępstwa od komunistycznej ortodoksji. Byli komuniści oczekują dziś uznania za oportunizm. Jeśli idzie o inne "sukcesy" – takie jak powszechny dostęp do nauki, do lecznictwa, do miejsc pracy, wcielenie w życie zasad sprawiedliwości społecznej – to maleją one natychmiast, gdy tylko porównamy je z analogicznymi osiągnięciami krajów demokratycznych. Mimo powszechnego dostępu do szkół liczba ludzi z wyższym wykształceniem należała w Polsce do najniższych w Europie. Mimo powszechnej opieki zdrowotnej przeciętny okres życia człowieka nie wydłużał się, lecz skracał. Mimo szerokiego dostępu do miejsc pracy, produkcja bezustannie spadała. Mimo powoływania się na zasadę sprawiedliwości społecznej była ona powszechnie łamana, gdy tylko wymagał tego interes władzy. Wszędzie, gdzie do rządów doszły partie komunistyczne, stosunkowo szybko następowała katastrofa gospodarcza i społeczna.
 
Jeśli więc rzeczywiście coś pozostało po komunizmie, to jedynie to, co było walką z komunizmem. Piszę to bez satysfakcji. Były faszysta niemiecki może powiedzieć: pozostały autostrady. Były komunista w Polsce nawet tego nie powie. A przecież większość z nich szczerze pragnęła pomyślności kraju, poświęcając temu celowi swe życie. Komunizm zmarnował bezlitośnie ich poświęcenia. Czasami wydaje się nawet, że był bardziej okrutny dla zwolenników niż dla przeciwników. Przeciwnicy nie mieli złudzeń, nawet gdy umierali, to ze świadomością, że umierają w słusznej sprawie, komuniści mieli złudzenia, a gdy je utracili, na walkę nie było już czasu.
 
strona: 1 2