DRUKUJ
 
Anna Dembińska
Pójdę sobie i będziecie żałować
Miesięcznik W drodze
 


Tymczasem można zrobić to lepiej: kolejno nagradzać pochwałą tych, którzy wykonają polecenie, a na biegających nie zwracać uwagi. Zmotywować pozytywnie: poczekać, aż i oni będą chcieli zasłużyć na pochwałę.
 
– Ale można sobie wtedy czekać i tydzień! – podnoszą się głosy sceptyków. 
 
Otóż nie. Chęć zasłużenia na uznanie opiekuna jest w dzieciach na tyle silna, że nie mija kilka minut, a cała grupa grzecznie siedzi. 
 
– No dobrze, ale efekt jest ten sam. Tu siedzą i tu siedzą, wyszło na jedno.
 
Niby tak, ale która metoda inwestuje w więź? Która motywuje dziecko do posłuszeństwa w przyszłości? 
 
– No dobrze, a jakieś inne nagrody, poza okazaniem zainteresowania? – dopytują się rodzice. 
 
Zwykle są rozczarowani, gdy słyszą, że dobre zachowanie ma być normą, a nie świętem, i dlatego nie zaleca się typowego, zwłaszcza materialnego, nagradzania za wykonywanie poleceń czy wypełnianie obowiązków. Wystarczającą nagrodą ma być dla dziecka to, co jest konsekwencją jego działań. Jeśli posprzątało swój pokój, w zamian dostanie satysfakcję z efektu swoich wysiłków i dumę, że udało mu się przełamać własne lenistwo. Ale to nie wszystko. Kolejną nagradzającą konsekwencją będzie pochwała i uznanie ze strony opiekuna, jakaś podjęta z nim wspólnie aktywność (zrobiłeś porządek na biurku, więc możemy rozłożyć tam grę i w nią zagrać).
 
– W życiu nie uwierzę, że coś takiego by przeszło u nas w domu. Pokój dziecięcy szybko zarósłby brudem! – podnoszą się głosy nieprzekonanych. 
 
Nie doceniamy siły więzi. Nie wierzymy, że dziecku może zależeć po prostu na tym, byśmy je docenili, zauważyli, poświęcili mu czas. Może zbyt nisko cenimy siebie jako rodziców, by móc uwierzyć, że dziecko zrobiłoby coś przez wzgląd na nas, a nie na nagrodę? A może nie wierzymy, że może samo z siebie chcieć być odpowiedzialne? Przez tę nieufność wpędzamy je niekiedy w pułapkę „nie opłaca mi się”, „a co za to dostanę?”, bo obniżamy jego wewnętrzną motywację do konstruktywnych działań i zachowań – na rzecz motywacji zewnętrznej. 
 
Czasem warto ignorować
 
Wracając do uwagi – jest ona tyleż skutecznym, co trudnym środkiem wychowawczym. Jesteśmy przyzwyczajeni, że na złe zachowania trzeba reagować, bo brak reakcji oznacza przyzwolenie. I często faktycznie tak bywa, ale jeśli spojrzeć na uwagę w kategoriach nagrody, to okazuje się, że zachowanie, które chcemy wyeliminować, czasem najlepiej jest… zignorować. Dotyczy to zwłaszcza małych dzieci, poniżej trzeciego roku życia – w tym wieku są one szczególnie silnie motywowane do zabiegania o naszą uwagę (pewnie ma tu znaczenie ewolucja – tak małe dziecko nie przeżyje przecież pozbawione zainteresowania rodzica). Jeśli więc niechcący nauczyliśmy naszego trzylatka mówić „cholera”, to szybciej tego oduczymy, ignorując, niż zwracając mu za każdym razem uwagę, że nieładnie tak mówić. 
 
– To skąd on będzie wiedział, że źle robi, że tak nie wolno? – nie dają się przekonać niektórzy rodzice.
 
Słuszna uwaga. Pewnie nie będzie wiedział. Ale pomyślmy, na czym nam w tej chwili zależy: żeby przestał tak mówić czy żeby zrozumiał nasze tłumaczenie, że to nieładnie (ale dalej mówił)? 
 
Bo, wbrew pozorom, tłumaczenie nie jest specjalnie skutecznym środkiem wychowawczym, a przynajmniej nie tak skutecznym, jak byśmy tego chcieli. Dziecko kieruje się w pierwszej kolejności tym, co czuje i widzi, i najwięcej się uczy, biorąc przykład z rodziców. Bicia uczymy, bijąc, krzyku, krzycząc, mówić „cholera” – mówiąc „cholera”. Tłumaczenie nic nie da, jeśli nie pójdzie za tym nasz przykład. 
 
I jeszcze dwie ważne kwestie, których nie mogę pominąć. 
 
Po pierwsze, zwłaszcza w przypadku niemowlaka i małego dziecka fizyczna bliskość opiekuna nie może być reglamentowana. Ono potrzebuje tej bliskości nie tylko emocjonalnie, ale i biologicznie; bez niej po prostu nie będzie się odpowiednio rozwijało. Trzeba je tulić tak często, jak możemy, histerie uspokajać kołysaniem i bliskością, nawet gdy najchętniej odwrócilibyśmy się na pięcie. Nieważne, że „nie zasługuje” – to jest kwestia nie tylko więzi, ale i zdrowia. 
 
Po drugie, wspominany już przeze mnie, „karny jeżyk”. Rodzice zawsze o niego pytają, więc jestem zmuszona zająć stanowisko, choć wolałabym wyeliminować tę metodę drogą ignorowania jej. W dobrej relacji rodzic-dziecko nie powinno być bowiem miejsca na metody z pogranicza tresury. Czasem, w przypadku szczególnych trudności (po stronie rodzica lub dziecka) nie ma innego wyjścia, ale jest to metoda obwarowana taką ilością zastrzeżeń i warunków, że należałoby opatrzyć ją banderolą z napisem „stosować tylko pod kontrolą specjalisty”. 
 
***
 
Podobno nie ma idealnych rodziców, są tylko wystarczająco dobrzy – to ci, którzy umieją uczyć się na swoich błędach. Gdy podsumowujemy zajęcia o karach i nagrodach, pojawiają się nowe pytania: jak dotrzeć do dziecka, by robiło to, czego oczekujemy? Jak mu mówić o swojej złości i niezadowoleniu z jego zachowania, by zmotywować je do poprawy? Jak w ogóle pamiętać o tych wszystkich teoriach, o więzi, o motywowaniu – gdy dziecko zachowuje się tak, że wszystko się w nas gotuje? I skąd mieć pewność, że to, co robimy, jest słuszne? Nie jest łatwo być wystarczająco dobrym rodzicem… 
 
Anna Dembińska 
W drodze 6 (466)/2012
 
[1] Zajęcia, o których mowa w tekście, prowadzę, opierając się na programie „Bez klapsa. Jak z miłością i szacunkiem wyznaczać dziecku granice”, opracowanym przez Marlenę Trąbińską-Haduch i Anetę Kwaśny z Fundacji „Dzieci Niczyje”. Część też powtarzam za Agnieszką Stein i Małgorzatą Strzelecką, autorkami strony www.dzikiedzieci.pl, której lekturę polecam.  
 
strona: 1 2 3