DRUKUJ
 
ks. Krzysztof Mierzejewski
Trzy stopnie tajemnicy
Wieczernik
 



Sakrament kapłaństwa czy sakrament święceń?

Na czym polega różnica, jak zmieniło się teologiczne spojrzenie na szósty z siedmiu sakramentów? Co było powodem tej zmiany?

Każdy z nas doskonale pamięta, jak z dziecięcym uporem uczył się Małego Katechizmu, w ramach przygotowania do Pierwszej Komunii. Potem te same treści przewijały się w parafialnej czy szkolnej katechezie, na nowo "wkuwaliśmy" je przed bierzmowaniem. Jednym z najważniejszych elementów tej pamięciówki było siedem sakramentów świętych. I gdybym dziś poprosił o wymienienie siedmiu sakramentów, wszyscy zgodnie, jednym chórem na miejscu szóstym wyrecytowaliby: "kapłaństwo". Tymczasem z teologicznego punktu widzenia jest nieco inaczej.

Sakrament święceń, bo tak brzmi prawidłowa nazwa szóstego sakramentu, ma trzy stopnie: diakonat, prezbiterat i episkopat. I tylko dwóm ostatnim można przypisać przymiotnik: "kapłańskie". Czy coś się zatem zmieniło? Skąd to zróżnicowanie? Dlaczego dawniej go nie artykułowano?

Stopnie święceń w historii

Może najpierw sięgnijmy nieco w przeszłość, wcale nie tak odległą. Wystarczy sięgnąć do pierwszej połowy XX wieku, do czasów sprzed Vaticanum II. Mówiło się wówczas o święceniach niższych i wyższych. Oprócz wspomnianych wyżej diakonatu, prezbiteratu i episkopatu, do święceń wyższych zaliczano stopień niższy od diakonatu, tzw. subdiakonat. Święcenia niższe, których dziś już w Kościele nie ma, obejmowały aż cztery stopnie: ostiariat, egzorcystat, lektorat i akolitat. Ostiariusz pełnił funkcję dzisiejszego zakrystiana, egzorcysta nie miał wiele wspólnego z wypędzaniem złych duchów (jego posługa sprowadzała się do troski o wodę święconą i pilnowania porządku w czasie nabożeństw), lektorzy czytali lekcje mszalne, akolici natomiast pomagali diakonom i subdiakonom przy obsłudze stołu Pańskiego. Przyjęcie do stanu duchownego wiązało się z tonsurą, wygolonym kołem na szczycie głowy, które obowiązkowo przyjmował każdy kleryk jeszcze przed ostiariatem. Cechą wspólną wszystkich święceń: wyższych i niższych było, to, że udzielano ich jedynie tym, którzy mieli być kapłanami. Były zatem udzielane przejściowo, za wyjątkiem, rzecz jasna, prezbiteratu i episkopatu.

Wszystkie stopnie, oprócz trzech, które obowiązują do dziś, pochodziły z ustanowienia kościelnego, i choć znane były w kościele już w III wieku, to jednak sama liturgia święceń podkreślała ich mniejszą rangę choćby poprzez rezerwację biblijnego gestu włożenia rąk dla diakonatu, prezbiteratu i episkopatu.

Przełom nastąpił po Soborze Watykańskim II, który w swej Konstytucji o Liturgii nakazał krytyczne opracowanie obrzędu święceń (KL 76). Stało się to za sprawą Pawła VI, który w Motu Proprio "Ministeria Quaedam" zniósł tonsurę, subdiakonat i święcenia niższe, w których miejsce wprowadził posługi: lektorat i akolitat.

Do stanu duchownego według tego dokumentu jest się włączonym dopiero z chwilą przyjęcia diakonatu. Posługi lektora i akolity, choć obowiązkowe dla przygotowujących się do kapłaństwa, mogą być udzielane na stałe osobom świeckim, odpowiednio do nich przygotowanym. Kolejnym novum posoborowej odnowy sakramentu święceń było wprowadzenie diakonatu stałego i to zarówno dla mężczyzn nieżonatych, którzy nie będą w przyszłości prezbiterami jak i dla mężczyzn pozostających w związku małżeńskim.

Nowe spojrzenie na sakrament święceń

I tutaj dochodzimy do źródeł zróżnicowania sakramentu święceń. Dawniej, gdy diakonat był udzielany jedynie kandydatom do kapłaństwa, refleksja teologiczna nad tym stopniem święceń była o tyle mizerna, o ile niepotrzebna. Bardzo często bowiem diakonatu udzielano na krótko przed prezbiteratem, a wyświęcony tylko wyjątkowo wykonywał swoje święcenia. Obok biskupa w czasie uroczystych celebracji stali zazwyczaj najdostojniejsi kanonicy lub prałaci, ubrani w dalmatyki. Skrajnym przykładem takiego schematu jest choćby Karol Wojtyła, który 13 października 1946 został wyświęcony na subdiakona, tydzień później udzielono mu święceń diakonatu po to, by już 1 listopada mógł zostać prezbiterem. Dopiero Kodeks Prawa Kanonicznego wydany właśnie przez Papieża Wojtyłę nakazał zachowanie półrocznego odstępu czasowego między diakonatem i prezbiteratem (kan. 1031 § 1) oraz praktykę duszpasterską i wykonywanie święceń dla diakonów (kan. 1032 § 2).

Głównym założeniem całej posoborowej reformy liturgii, w tym także sakramentu święceń był powrót do źródeł: biblijnych i patrystycznych. W tym kontekście należy rozumieć także wszelkie zmiany związane z udzielaniem szóstego sakramentu. Można powiedzieć, że posoborowa odnowa liturgii przywróciła święceniom ich prawdziwy charakter i dowartościowała je teologicznie.

Diakonat to nie kapłaństwo

Po tym nieco przydługim wstępie można przystąpić do omówienia poszczególnych stopni sakramentu święceń, udzielanych w Kościele w naszych czasach. Pierwszym z nich jest diakonat. Diakon nie jest kapłanem, jest święcony do posługi (por. KKK 1569). Właśnie przez wzgląd na diakonat winno się mówić o sakramencie święceń, a nie jak dawniej – o sakramencie kapłaństwa. Diakon ma służyć biskupowi i prezbiterom, którym przysługuje tytuł "sacerdos" (z łac. kapłan), sam jednak kapłanem nie jest, bo nie wypełnia warunku, który należy do istoty kapłaństwa, jakim jest składanie ofiary. Diakona cechuje szczególna więź z biskupem. Liturgia wyraża ją na trzy sposoby.

 

 
strona: 1 2