DRUKUJ
 
Beata Kołodziej
Idealne postępowanie doskonałego rodzica
Głos Ojca Pio
 


Starszy syn, już wtedy dorosły, miał akurat etap kontestowania i podważania naszych poglądów na życie i wiarę. Wynajdywał w Internecie różne "rewelacje" i regularnie "zabijał nam ćwieka", wystawiając na próbę za jednym zamachem naszą wiarę, cierpliwość i kulturę osobistą… Co najgorsze, sami go uczyliśmy samodzielności myślenia i szukania prawdy. Dostaliśmy więc za swoje. Musieliśmy godzinami oglądać dziwne filmiki z You Tube’a i potem bronić się w krzyżowym ogniu pytań, bez żadnej nadziei na zwycięstwo w tej nierównej walce… Podejrzewaliśmy, że nas tylko sprawdza i prowokuje, ale nie mieliśmy pewności, jaką drogę wybierze…
 
Sakrament dojrzałości
 
Tymczasem córka zderzyła się właśnie ze smutną prawdą, że właściwie sakrament, który ma przyjąć, nie ma wiele wspólnego z dojrzałością chrześcijańską. Jej koledzy i koleżanki są praktycznie niewierzący i chcą tylko załatwić sobie dokument potrzebny im w przyszłości do ślubu. Jak sądzę – planują śluby pogańskie w obrządku katolickim ze względu na reprezentacyjne wnętrza naszych kościołów. Powszechność tego zjawiska jest niestety porażająca i zastanawiam się, czy zapał wielu księży do budowy nowych świątyń świadczy o nieświadomości, nadzwyczajnym optymizmie czy wielkiej wierze… Oby to ostatnie…
 
Nie mieliśmy jednak czasu na rozważanie tych kwestii, bo trzeba było w trybie pilnym uzupełnić wiedzę naszej Ani na temat Ducha Świętego. Informacje przekazane w dzieciństwie były, delikatnie mówiąc, niewystarczające. Niestety trzecia Osoba Trójcy Świętej została praktycznie pominięta w procesie katechizacji, a ostatnią homilię na Jej temat słyszałam jeszcze przed urodzeniem córki.
 
Krótko po bierzmowaniu Ani doszliśmy z mężem do wniosku, że nadeszła pora na przekazanie jej także wiedzy na temat tzw. Czterech Praw Życia Duchowego. Kto zetknął się z ruchem Oazowym lub Odnową w Duchu Świętym – ten wie, o co chodzi. Pozostałym czytelnikom spieszę wyjaśnić, że jest to de facto przygotowanie osoby wierzącej do podjęcia decyzji uznania Pana Jezusa za swojego Pana i Zbawiciela. To ważna sprawa, ponieważ tylko taka świadoma i szczera decyzja człowieka pozwala otworzyć się na Boga i postawić Go w życiu na pierwszym miejscu. Tylko jak to powiedzieć dzisiejszej nastolatce? Ona już i tak czuje się odmieńcem w środowisku szkolnym i gdziekolwiek się obróci… A tu takie niepopularne, niepoprawne politycznie wymagania… Z nerwów zaczęłam tak kluczyć i owijać w bawełnę, że dopiero zdumiony wzrok męża przywołał mnie do porządku. W końcu powiedzieliśmy, co mieliśmy do powiedzenia.
 
- O, to super, bo ja niedawno właśnie coś takiego zrobiłam… – powiedziała ucieszona Ania.
Prawie nas zamurowało, więc zaczęliśmy wypytywać co i jak.
- Kiedyś ksiądz na kazaniu powiedział, że mało kto jest w stanie nazwać Jezusa Panem swojego życia. Zdziwiłam się, bo przecież dla praktykującego katolika powinno to być naturalne. No więc od razu pomodliłam się do Pana Jezusa, powiedziałam, że Go wybieram i żeby mnie prowadził – wyjaśniła spokojnie nasza córa. I, widząc nasze zszokowane miny, dodała:
- To co teraz mam zrobić?
- No teraz to już nic… – stwierdziłam. – Wystarczy trzymać się tej decyzji, a Pan Jezus zrobi resztę…
 
Życiowe decyzje
 
Byłam tak zdziwiona sytuacją, że nie omieszkałam zapytać o zdanie naszego syna. Przyjął to bez emocji: - Fajnie. Ale kłopot w tym, że nie wystarczy tak sobie powiedzieć i już. Ja od czasu bierzmowania muszę co jakiś czas do tego wracać. Najlepiej chyba byłoby to powtarzać codziennie…
 
Po takiej deklaracji syna zamurowało mnie jeszcze bardziej. Najdziwniejsze jednak było to, że w ciągu kilku miesięcy, które nastąpiły potem, rozwój duchowy naszych dzieci nabrał takiego tempa, że trudno było nadążyć. Pan Bóg naprawdę działa, jak chce, i wie, co robi! Zarówno syn, jak i córka sami, bez naszego udziału dokonywali słusznych wyborów życiowych, porządkowali swoje sprawy, swoje poglądy, wiarę… Nie mieli wsparcia żadnego młodzieżowego ruchu czy środowiska. Pojawił się jednak świetny wikary w parafii, dobry katecheta w szkole, dobry rekolekcjonista. To wystarczyło. Czasami pytali nas o radę – ale decydowali samodzielnie. Zaczęli czytać Pismo Święte – niezależnie od siebie, z własnej inicjatywy. Córka zapytała, od czego najlepiej zacząć. Poradziłam jej Ewangelię św. Jana. Dopilnowałam tylko, żeby czytała po kilka wersów, a nie po kilka rozdziałów, jak planowała. Wkrótce przyznała mi rację.
 
Dzisiaj rozmawiamy już zupełnie na innym poziomie – nie jak rodzice i dzieci. Rozumiemy się w lot, dyskutujemy, dochodzimy do podobnych wniosków, czasami się nie zgadzamy – ale lubimy ze sobą rozmawiać na różne tematy.
 
Teraz widzę, że nasze wcześniejsze obawy były niepotrzebne, a my możemy cieszyć się i podziwiać dobre owoce nie tyle nawet naszego wychowywania, ile raczej po prostu codziennego życia. Muszę jednak przyznać, że to codzienne, rodzinne życie było konsekwencją wyboru dokonanego wiele lat temu przeze mnie i przez mojego męża. Postanowiliśmy zaufać Panu Bogu i oddać w Jego ręce nasze życie… 
 
Beata Kołodziej 
 
strona: 1 2