DRUKUJ
 
Wojciech Werhun SJ
Bóg się nie pomylił
Szum z Nieba
 


Kiedy patrzę w lustro...
 
Dla niektórych jest to wygląd, twarz, barwa głosu, nogi, choroba. Czasem coś, czego nie ma, np. amputowana kończyna albo zdolności. Dla innych jest to historia życia, wspomnienia o trudnych wydarzeniach lub obecna sytuacja życiowa. Czasem cechy charakteru, nieumiejętność radzenia sobie w życiu (np. ze stresem), sposób postępowania wobec innych. To wszystko ma wspólny mianownik: kiedy patrzę w lustro albo z kimś rozmawiam i przypomnę sobie o tym – wtedy dochodzę do wniosku, że jest ze mną źle, a przynajmniej mogłoby być lepiej. A to oznacza brak akceptacji siebie, czyli problem. Bardzo bolesny. I na tym się nie kończy. Bo jest to również furtka, przez którą zły duch może łatwo wejść do twego serca i bardzo cię osłabić. Powtórzę: BARDZO cię osłabić.
 
Załóżmy, że nie akceptujesz swojego głosu. Zaczynasz mówić konferencję i wydaje ci się, że wszystkim przeszkadza twój głos. W twoim sercu rodzi się wstyd i lęk. Opuszcza cię pokój. Denerwujesz się i konferencja wychodzi jak wychodzi. ZOSTAŁEŚ ROZBROJONY PRZEZ ZŁEGO DUCHA.
 
Inny przykład? Nie akceptujesz swojego nosa. Spotykasz się z jakimś fajnym facetem, masz nadzieję na dłuższą znajomość (może to TEN?). Ale podczas spotkania masz wrażenie, że on ciągle obserwuje twój nos (Swoją drogą, niby na co innego miałby się gapić? Na łokcie?). Męczy cię ten wzrok, rumienisz się ze złości, denerwujesz. Nie jesteś w stanie wysiedzieć, nie potrafisz rozmawiać na żaden temat, chcesz uciec. Szansa przepadła. Ale na tym nie koniec. Zaczynasz być niezadowolona z siebie. Wstydzisz się, chcesz się ukryć. Czujesz się skrzywdzona, zostawiona, „niedopracowana” przez Boga. W wielu różnych innych sytuacjach – podobnie – jesteśmy źli na siebie i na Niego. Nie potrafimy Mu zaufać i uwierzyć, nie potrafimy dziękować i cieszyć się.

Szpilka, która sięga serca
 
Nieakceptacja siebie to taka długa, wąska szpila. Wąska, bo dotyczy tylko kilku lub jednej rzeczy. Długa – bo sięga najgłębiej – aż do naszego serca.
 
Na tym etapie udało nam się zlokalizować problem i przyznać, że on nas boli i męczy. Co zrobić, żeby wyrwać tę szpilę, żeby zamknąć furtkę i nie dać się obezwładnić złemu duchowi? Co zrobić, żeby zacząć akceptować siebie, być wdzięcznym Bogu i cieszyć się życiem? Jedną z bardzo praktycznych metod pomocnych w tym temacie jest ignacjański rachunek sumienia. Jeżeli chcesz i będziesz wiernie praktykować tę metodę modlitwy, to otworzysz Panu Bogu przestrzeń, by powoli przemieniał twoje spojrzenie na siebie samego, na Niego i cały świat. Będziesz widzieć więcej dobra i twoje działanie i życie będzie spokojniejsze. Jednak jeśli chcesz siebie naprawiać – to szkoda czasu.
 
Akceptacja siebie nie jest żadną metodą pracy nad sobą. Nie chodzi o to, żeby się naprawić.
 
Ty nie masz się naprawić! Oczywiście wszyscy pracujemy nad słabościami, staramy się być lepsi, rozwijamy się itd. Ale to nie ma nic wspólnego z akceptacją siebie. Ona jest niezależna od naszych wysiłków. Bo można na przykład nie akceptować swojej nieśmiałości i pracować nad nią, ale również nie akceptować samego faktu pracy nad sobą lub tego, że proces poprawy idzie tak powoli.

Idealny świat i idealni ludzie
 
Żyjemy w bardzo trudnych czasach. Dzisiaj wszystko musi być idealnie idealne. Jeżeli coś chociaż trochę odbiega od odgórnie przyjętych kryteriów – zostaje usunięte. Weźmy na przykład ogórki. Unia Europejska bardzo wyraźnie normuje długość, średnicę, kolor i ciężar standardowego ogórka (może przesadziłem, ale idea jest taka). A jeżeli ogórek wykracza poza normę, to już ogórkiem nie jest. Zostaje usunięty, by nikt go nie oglądał i nie jadł. Nie zostaje wypuszczony w świat, między ludzi. Niestety z człowiekiem zaczynamy robić tak samo. Jeżeli twój nos nie mieści się w „normie”, to trzeba go skorygować. Jeżeli twoje zachowanie komuś przeszkadza, to możesz być zwolniony z pracy, odesłany z listem rozwodowym, oskarżony przed sądem, lub ewentualnie wysłany na dziesięć różnych kursów z zakresu „poprawnego funkcjonowania w społeczeństwie”.
 
Nasze otoczenie wyznacza konkretne normy. Wszyscy się w nich wychowujemy i czujemy ich bardzo silną presję.
 
Ciągle wisi nad nami groźba niezakwalifikowania się do społeczeństwa idealnego (bez względu na to, czy to będzie grupa przyjaciół, grupa modlitewna, seminarium czy klub wędkarski). Wokół naszej głowy fruwa „eskadra aniołków” z chorągiewkami pod tytułem: „nie mogę”, „nie wolno”, „powinienem”, „muszę”. Dlatego akceptacja w naszym świecie jest wyjątkowo trudna. Myślę, że pierwszym krokiem, jaki wszyscy możemy wykonać, by wyjść z tego zaklętego kręgu, to zadać sobie dwa pytania. Po pierwsze – zastanów się, czego w sobie nie lubisz. Po drugie – zastanów się, dlaczego tego nie lubisz. A teraz mała prowokacja: Przypatrz się temu, czego nie akceptujesz, i powiedz sobie wprost, że tego nie chcesz. Że chcesz to zmienić. Że tego nie lubisz. Przyznaj się do tego. Nie oszukuj się, że jest ok. – porzuć tę iluzję. Przecież tyle rzeczy ci się sypie i z tylu jesteś niezadowolony... Już zrobione? Jak nie, to daj sobie jeszcze chwilkę.

Nie jest źle!
 
A teraz mam dla ciebie szokującą wiadomość: Jezus ci mówi, że nie jest źle. A nawet, że tak jest dobrze.
 
strona: 1 2