DRUKUJ
 
Marcin Jakimowicz
Bóg ludzi i frajerów
Gość Niedzielny
 


Ludzie i frajerzy
 
O życiu w więzieniach krąży sporo mitów. Do prawdziwej legendy urosła grypsera, więzienna subkultura. – Grypsowanie funkcjonuje, ale jest coraz słabsze – opowiada ks. Sękowski. Kiedyś do grypsujących mogli należeć tylko zawodowi złodzieje. Inni nie mieli szans przeniknięcia do ich środowiska. O grypsujących słyszy się najczęściej, bo są atrakcyjni medialnie. Okazują sobie solidarność nawet po opuszczeniu zakładu. Pozostali pensjonariusze to „nieludzie”, czyli „frajerzy”. Muszą usługiwać ludziom: prać, sprzątać i czyścić buty. Na samym dnie hierarchii są „cwele”, przede wszystkim homoseksualiści i pedofile. Nie mają żadnych praw. Dziś już na wstępie pyta się „świeżaka”, czyli nowego więźnia, czy chce grypsować. – Czy są elitą? Bardzo chcą być elitą. Ale elitą nie są, bo są coraz słabsi – opowiada ks. Sękowski – Dwa razy w tygodniu piję kawę pod celą grypsującego. On mi ręki nie poda, bo jestem frajerem, jak wszyscy, którzy nie grypsują. To żelazna zasada. Ale takich jak on jest coraz mniej.
 
W moim areszcie śledczym jest kilku grypsujących na 300 osadzonych. W zamkniętych zakładach jest ich więcej. Czy grypsujący przychodzą na Msze? Jasne! Media zrobiły z nich jakichś więziennych nadludzi, a to zwykli faceci, którzy zdecydowali się żyć według więziennych zasad. Ale oni nie rządzą. Kto rządzi? Ci, którzy mają pieniądze. To widać na każdym kroku. Do takich „ustawionych” trudno trafić z Ewangelią. Myślą, że dadzą sobie radę sami. Za kratami widać jak na dłoni dysproporcje finansowe społeczeństwa. U mnie w zakładzie półotwartym, gdzie nie trzeba chodzić w „skarbówkach”, czyli jednolitych uniformach, widać to nawet po ubraniach. Dziurawe buty, przetarte dresy.
 
W kryminalnych serialach często widzimy wewnętrzną lustrację, a nawet samosądy dokonywane w czasie spaceru. To prawda czy kolejny mit? – Jasne, takie nadzwyczajne wypadki się zdarzają, ale administracja jest surowo z nich rozliczana. Funkcjonariuszom nie jest wszystko jedno, czy więźniowie się będą lać, czy nie. Bo to rodzi przecież następną sprawę karną. Takie powszechne samosądy to stereotypy, które krążą w społeczeństwie. W rzeczywistości, gdy tylko pojawiają się w celach sytuacje konfliktowe, od razu robi się „przerzutki”. Po to są funkcjonariusze, by zapobiec takim sytuacjom. Przeludnienie polskich więzień generuje takie niepotrzebne emocje.
 
Dziś skazani są coraz bardziej roszczeniowi. Coś im się nie podoba, piszą od razu skargę do rzecznika praw obywatelskich. Przed miesiącem sąd apelacyjny we Wrocławiu odrzucił wniosek więźnia, żądającego 150 tys. zł odszkodowania za pobyt w przeludnionej celi. Sąd uznał, że więźniów nie można stawiać w lepszej sytuacji niż chorych i wychowanków domów dziecka, którzy również żyją w złych warunkach.
 
Was jeszcze nie złapali
 
Dzień w celi zaczyna się apelem o szóstej. „Starszy celi” – więzień odpowiedzialny za porządek, melduje dowódcy zmiany numer celi i liczbę więźniów. Nikt nie może wtedy leżeć na łóżku. Potem jest śniadanie. Skazani idą do stołówki. W Polsce właściwie nie udało się zrobić takich wielkich wspólnych stołówek dla wszystkich, jak to widzimy w amerykańskich filmach. Żaden grypsujący nie usiądzie do śniadania z frajerami. Od 8.00 do 12.00 ci, którzy nie pracują, mają czas wolny: oglądają telewizję, spacerują. Potem obiad. Kończy się około 14.00. O 16.00 kolacja, o 18.30 jest apel wieczorny i kraty są zamykane aż do rana. W półotwartym zakładzie w Zabrzu więźniowie mieszkają w długich barakach, a nie są stłoczeni w jednym odizolowanym budynku. Każdy chce pracować. Praca skazanych jest na rynku pracy ceniona. Pracują solidnie, nie kosztują zbyt wiele. Taka praca na zewnątrz to dla więźniów rarytas. Ostatnio sprzątali murawę boiska Górnika Zabrze. – Oni często mówią: ludzie na wolności niczym się od nas nie różnią. Ich jeszcze tylko nie złapali – uśmiecha się ks. Sękowski. – Jest w tym sporo cynizmu, ale to zdanie pokazuje ważną rzecz: łatwo oceniamy, potępiamy. Dzielimy ludzi na skazanych i wolnych. Zapominamy, jak łatwo można trafić za kratki. W moim zakładzie siedzi facet, który jechał zbyt szybko, potrącił kogoś. Inni siedzą za niepłacenie alimentów. Naprawdę każdego może spotkać coś podobnego. Sam wiem, do czego jestem zdolny. Pochodzę ze specyficznej dzielnicy, gdzie rządziła Polonia Bytom. Kto wie, co robiłbym, gdybym nie został księdzem? Może ktoś odwiedzałby mnie za kratami? Naprawdę, nie ironizuję.
 
Diabły wcielone?
 
– Ostatnio jeden z więźniów: wysoki, barczysty facet prosił mnie o kazania Jana Pawła II – opowiada ks. Tomasz. – Widzę, że siedzi i studiuje je zawzięcie. To cichy, zamknięty w sobie człowiek. Przychodzi regularnie do Komunii, spowiedzi. Kto wie, co się w nim dzieje? Ja nie wiem. To już problem Pana Boga. Na ponad pięciuset osadzonych w ponurych zabrzańskich barakach na niedzielne Msze przychodzi trzydziestu. W tygodniu kilkanaście osób. Niewielu zaglądało do kościoła na wolności. Dopiero za kratami zaczęli szukać, pytać. Bardzo mocno wierzę w to, że każdy człowiek ma moment, w którym coś w nim pęka. Moim obowiązkiem jest wysłuchać takiego faceta. Chciałbym obalić jeszcze jeden podstawowy mit. To, że ludzie w więzieniach są wcielonymi diabłami. Bzdura! „Z każdym, kto siedział w więzieniu trzeba uważać; jeśli nie okradnie, to na pewno pobije” – takie hasła słyszę na co dzień. Przez takie myślenie byli więźniowie nie mogą często znaleźć pracy. Wtorek, 18 grudnia, godz. 14.30. Za kratami szare, zimowe niebo. Kaplica więzienna zapełnia się ludźmi. Po chwili klęczy w niej już kilkunastu facetów. Nie wyrwali się na Mszę, by pogadać. Tak jest czasami w izolowanych aresztach śledczych, gdzie osadzeni kombinują, jak wyrwać się na godzinkę.
 
W Zabrzu-Zaborzu jest inaczej. Kumple modlących się leniwie spacerują po placu, palą papierosy. Kilkunastu skazanych modli się w kompletnej ciszy. Nie słychać żadnego szeptu. Jeden z nich wstaje: Ponieważ zostało jeszcze kilka minut, pomódlmy się za chorych – wszyscy jak jeden mąż podnoszą się i zaczynają dziesiątkę Różańca. Zaczyna się Msza. – Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego – czyta Ewangelię jeden z więźniów. A ksiądz Tomasz wyjaśnia: Ta Ewangelia adresowana była do tych, którzy stali blisko Boga. Jezus podszedł do nich i powiedział wprost: Nierządnice i celnicy wchodzą przed wami do nieba. Myślę, że śmiało można dodać do tej grupy was, ludzi siedzących w areszcie. Wchodzicie do nieba przed nami. Ja może się jeszcze jakoś załapię, bo przychodzę do was już od piętnastu lat – uśmiecha się ksiądz Tomek. Msza kończy się, ale nikt nie wychodzi z kaplicy. Więźniowie padają na kolana, by zmówić Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Wracamy. Zatrzaskują się solidne kraty i metalowa brama zakładu karnego. – Nie ma ludzi złych – mocno podkreśla ksiądz Tomasz. – Są tylko tacy, w których ktoś chciał zabić dobro.
 
Marcin Jakimowicz  
 
strona: 1 2