DRUKUJ
 
o. Michał Zioło OCSO
O jedynym pragnieniu Boga
Miesięcznik W drodze
 


Wola Boża nie jest zagadką, wola Boża jest miłością. Słyszymy Jego głos – choć wielu takie wyrażenie może najzwyczajniej śmieszyć – gdy nie jesteśmy „poza Nim”, poza rzeczywistością daną nam właśnie w tej chwili, poza Jego przykazaniami – zamknięci na możliwe do spełnienia nawet małe dobro lub zadufani w swoją własną dobroć i sprawiedliwość, cyniczni i sprowadzający całą tajemnicę człowieka do żołądka i seksu, z całą powagą rozprawiający o genie „odpowiedzialnym za Boga” w nas.
 
Kłopoty ze starym człowiekiem
 
Wydaje się jednak, że prawie wszystkie kłopoty z „wejściem na ścieżkę Bożej woli”, ze szczerym i odważnym zadaniem pytania: „Panie, co mam czynić?”, wiążą się z obecnością w nas starego człowieka. To on jest głównym konkurentem Bożej miłości i to właśnie on bardzo efektywnie zagłusza nasz dialog z Bogiem, stawiając na Jego miejsce kamiennego, drewnianego czy złotego bożka, który milczy lub tajemniczo się uśmiecha. Ba, potrafi nam wmówić, że tylko takie milczenie ze strony „Boga” jest gwarantem naszej wolności i godnie podjętej decyzji. Stary człowiek wyśmieje wszystkie głosy Boga, sformułowania: „Bóg dał mi znak”, „ostrzegł mnie”, „poprowadził mnie” – podsuwając nam obrazy różnych nawiedzonych ludzi, wspólnot, które rozpoczęły od widzeń i słyszeń, a skończyły w schludnym, własnymi rękoma skonstruowanym wspólnotowym więzieniu, w którym autorytet Boga służy wzajemnemu szpiegowaniu, rywalizacji o władzę i defraudacji wspólnego dobra.
 
Stary człowiek wciąż jest zagrożony ze strony Chrystusa i dlatego stawia tak wielki opór. Posługuje się argumentami, które na pierwszy rzut oka wydają się słuszne – czy nie mam prawa do szczęścia, czy właśnie mnie zabroniona jest radość z przyjaźni, czy nie mam prawa do chwili spokoju, prywatnego czasu, chwili na modlitwę, rozwijanie zainteresowań, pracę naukową, czy nie mogę wypowiadać niezależnych sądów, czy nie mam prawa do ludzkiego traktowania mnie ze strony przełożonego, czy muszę uczestniczyć w nudnych nasiadówkach wspólnoty, kiedy na stole czeka ciekawa książka, a piękne, jesienne słońce zaprasza na potrzebny zdrowiu spacer?
 
Oczywiście, masz prawo. I tego prawa nikt nie może ci odebrać. Tylko czy rzeczywiście np. prawo do przyjaźni realizuje się w lepkich związkach kończących się zdradą lub głębokim zranieniem, a chwila na modlitwę w systemie luster sławiących moje duchowe piękno i odbijających twarz „sympatycznego i równego gościa” lub „cichej domowej męczennicy”? Czy rzeczywiście praca naukowa to przegadane przy kawie, piwie i ciastkach godziny, a intelektualna niezależność koniecznie musi się objawiać popisami cynicznego pajaca, który potrafi zgrabnie udowodnić wszystko? W takiej oto logice „opresywny w swej istocie urząd przełożonego” staje się ludzki, gdy szanuje choćby moją życiową dewizę człowieka zapracowanego: „Jak wstanę, to się położę” etc., etc.

Przestraszyłem się
 
Pytamy: „Co mam czynić, Panie?”, lecz w rzeczywistości to przecież sam Bóg „czyni w nas” swoje dzieła. Nie zapominajmy, że przykazanie nie tylko mówi, że mamy kochać Boga, ale i to, że jesteśmy kochani. Kochani na zawsze, kochani jak dzieci przez Tego, który jest z nami aż do końca świata! Jesteśmy otoczeni Bożą miłością, w Nim poruszamy się i jesteśmy – to prawda, lecz jak dostać się do serca Boga, jak uderzyć Jego najczulszą strunę, jak zasmakować Jego życia, dobroci przepalającej wszelką gorycz, jak wejść w to serce i pozostać w Nim, wsłuchując się w Jego najlżejsze drgnienie? Jednym słowem – jak być z Bogiem tak, abyśmy Bóg i ja znaleźli w tym zjednoczeniu swoje miejsce, aby Bóg pozostał Bogiem, a człowiek człowiekiem; abym stał się tym, kim mam być – człowiekiem przemienionym miłosnym dotknięciem, zbudzonym ze snu, czuwającym, powstającym na każde Boże wołanie, odnawianym na obraz i Boże podobieństwo. Być może pomocne będzie nam w tej kwestii to wstrząsające zdanie usłyszane z „góry” przez znanego nam świadka Bożej miłości Carlo Caretto: „Carlo! Nie chcę Twoich dzieł! Chcę Ciebie!”. Muszę przyznać, że przeprowadziłem na sobie test – imię Carlo zastąpiłem moim imieniem. I przestraszyłem się.
 
Przestraszyłem się, że stracę. Doskonale wiem, do czego jestem przywiązany. Można powiedzieć, Boże mój, to są słabości, słabostki, rzeczy mniej lub bardziej sympatyczne, drobne przyzwyczajenia – czasami nawet zalecane przez duchowych przewodników. Ba, ale tu nie chodzi o duchowych przewodników, tu chodzi o Boga! To są też rzeczy z gruntu piękne, szlachetne, budujące miłość: rozmowa z przyjacielem, znak życia wysłany z klasztoru, rytm tego życia przynoszącego pokój. „Chcę Ciebie!” – nauczyłem się już odróżniać Boga i Jego dzieła, które może zrealizować, niekoniecznie posługując się moją osobą. Tak, to rozróżnienie sprawiło mi kiedyś dużo radości, lecz teraz nie chodziło o „rozróżnienie”, ale o „tak” mówione Bogu w każdej chwili, ponawiane każdego ranka, wieczoru, każdego dnia i nocy. „Chcę Ciebie! Chcę, abyś cały »wszedł« w moją wolę, która jest miłością!”.
 
Jakże rozumiem sługę, który przestraszony tak wielkim darem ofiarowanym mu przez pana, poszedł i zakopał go w ziemi, owijając troskliwie talent w chustkę. Niektórzy mówią, że sługa z przypowieści nie znał swego pana.
 
Nie zgadzam się z tym. On go znał doskonale – wiedział, że będzie teraz wydany, zazna znoju, będzie musiał stawiać czoła przeciwnościom, poddany będzie oczyszczeniu, być może będzie wyczerpany ciągłym ryzykiem utraty talentu, będzie musiał czuwać, aby złodziej nie wydarł mu go ze skarbca. „Chcę Ciebie!”. Nie oszukujmy się – to wołanie Boga słyszymy codziennie. I nigdy Go nie zagłuszymy. Z całych sił odwlekamy naszą odpowiedź, a sposoby naszego uciszania tego głosu są niezliczone.
 
 
strona: 1 2 3 4 5