DRUKUJ
 
O. Jacek Salij OP
Poczucie grzechu
Idziemy
 


Grzech w świetle miłości

Czymś zupełnie innym jest religijne poczucie grzechu. Przede wszystkim cechuje go żal, że nie jestem taki, jakim chce mnie Bóg. W jakimś sensie mam w nosie to, że nie dorastam do mojego ja idealnego. Najbardziej boli mnie to, że w mojej miłości do Boga jest tyle bylejakości lub nawet nieautentyczności. Coś podobnego przeżywają zapewne małżonkowie, których małżeństwo bardzo się udało. Z jednej strony cieszy ich to, że im dłużej są z sobą, tym więcej się kochają, ale z drugiej strony wciąż odkrywają w swojej miłości jakąś nieprawdę i egoizm, i wciąż muszą je w sobie przezwyciężać.

Toteż tak naprawdę człowiek dopiero wówczas zaczyna rozumieć, jak wielkim jest grzesznikiem, kiedy już w ogóle mu się nie zdarzają grzechy ciężkie. Bo dopiero wówczas jestem w stanie dostrzec samą istotę grzeszności: oto Bóg daje się nam dosłownie cały, dla nas stał się człowiekiem, za nas pozwolił się ukrzyżować, zaś w Eucharystii daje nam się wręcz do spożywania - a we mnie wciąż jest jakiś nieprzezwyciężalny skurcz, który nie pozwala mi oddać się Jemu całkowicie. Wciąż jestem wobec Boga nieufny, wciąż nie umiem Mu naprawdę zawierzyć samego siebie.

Osiągnąć pełną wolność

Czasem, kiedy dowiadujemy się, że ten czy ów święty uważał się za największego grzesznika, jakiego nosiła nasza ziemia, skłonni jesteśmy widzieć w tym kokieterię, obłudę, a co najmniej pustą deklarację. Kiedy jednak człowiek zobaczy własne niedowierzanie Bogu, wówczas ogarnia go przerażenie i odechciewa mu się porównywania z kimkolwiek, nawet z największym zbrodniarzem. To poczucie grzechu nie ma nic wspólnego z wmawianiem sobie czegoś, czego się samemu nie widzi. Nie ma też nic wspólnego z samoponiżaniem się, nie zmniejsza też poczucia własnej wartości. Człowiek widzi jednak z przerażeniem, że moja wartość jako osoby ludzkiej oraz moja wolność są zagrożone w samym fundamencie: bo przecież dopiero moje całkowite otwarcie się na Boga pozwoli mi w pełni zrealizować siebie i osiągnąć pełną wolność.

I zapewne dopiero wówczas człowiek ma szansę jako tako zrozumieć, co to znaczy, że Chrystus jest Zbawicielem. Pierwszym, który mówił, że jest największym grzesznikiem, był Apostoł Paweł. A przecież oddał się on Panu Bogu naprawdę bez reszty. Przypatrzmy się jednak uważnie jego świadectwu. Pisał on tak: Chrystus Jezus przyszedł na świat zbawić grzeszników, spośród których ja jestem pierwszy (1 Tm 1,15). Ten człowiek musiał dobrze rozumieć, że zbawienie to nie tylko rekompensata za dobre uczynki i nie tylko uwolnienie od popełnionych grzechów. Paweł musiał z własnego duchowego doświadczenia gorzko wiedzieć o tym, jakim skandalem jest ten skurcz, którym człowiek się broni przed miłością Bożą, i to nawet wówczas, kiedy – psychologicznie rzecz biorąc – Bóg i Jego sprawy naprawdę stały się całą treścią mojego życia. Dla Apostoła Pawła nadzieja na zbawienie na pewno była nadzieją na to, że miłość Chrystusa do mnie jest potężniejsza niż moja grzeszność, że Chrystus Pan, który częściowo już teraz otworzył mnie na swoją miłość, przeprowadzi swoje dzieło do końca i uzdolni do naprawdę całkowitego oddania się Jemu.

Świadomość grzechu

Nie przypadkiem Pan Jezus powiedział, że trzeba dopiero Ducha Świętego, żeby nas przekonać o naszym grzechu (por. J 16,8). Poczucie winy ma każdy uczciwy człowiek, który widzi, że mógłby i powinien być lepszym niż jest. Żeby jednak mieć poczucie grzechu, trzeba już prawdziwie kochać Boga i tęsknić za tym, żeby kochać Go naprawdę z całego serca. Otóż jedno i drugie może w nas sprawić tylko Duch Święty.

Pan Jezus mówił ponadto, że niektórzy ludzie nie wiedzą o tym, że są grzesznikami: Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników (Mk 2,17). Człowiek, który nie wie o tym, że jest grzesznikiem, i uważa się za całkiem zdrowego i sprawiedliwego, w rzeczywistości nie jest ani zdrowy, ani sprawiedliwy, jest tylko duchowo nieprzytomny i nie wie o tym, że istnieje coś takiego jak miłość Boża, do której jest on powołany. Jakże więc może on osiągnąć zbawienie, skoro on go w ogóle nie potrzebuje (nawet jeśli marzy o tym, żeby na drugim świecie być szczęśliwym)? Przecież zbawienie wieczne będzie polegać na miłowaniu Boga dosłownie ze wszystkich swoich sił, z całej duszy i z całego serca.

Dać się wyleczyć

Kiedy wiem, jak bardzo jestem grzeszny, to wiem zarazem, jaki to wspaniały dar móc często przychodzić do Boskiego Lekarza. Bo przecież tylko On jeden potrafi mnie skutecznie leczyć z tego paraliżu, który zamyka na miłość Bożą i budzi lęk przed Jego wolą. Innymi słowy, tylko ten Lekarz ma moc uwolnić nas od grzechów i doprowadzić do życia wiecznego.

o. Jacek Salij OP

 
 
strona: 1 2