DRUKUJ
 
ks. Przemysław Bukowski SCJ
Hurra, jestem człowiekiem!
Czas Serca
 


Zabawa w Boga
 
Bóg dając nam cokolwiek, tego czegoś jakoś sam się pozbywa. Traci jakby z naszą wolnością, mając nadzieję, że nie na zawsze. Że dobrze inwestuje, inwestując w nas. Ale to nie jest wcale powód, by się nad Bogiem użalać. By chcieć znowu Go bronić i strzec przed tymi, którzy – w naszym mniemaniu – na pewno zdefraudują Boski dar. Spokojnie, On da sobie radę. Nawet wtedy, kiedy saldo w kasie chwilowo wskoczy na minus, z pewnością skorzysta z rezerw. Nam trzeba pozostać w ludzkiej skórze. To doprawdy w niczym nam nie uwłacza, że nie jesteśmy wszechmogący. Że to nie my szafujemy talentami. Hojniej dla tych, których lubimy. A skąpiej dla innowierców. Może niektórych zadowoliłaby nawet odrobina mniej. Nie trzeba odgrywać Boga, wystarczy przebrać się za kolejną wersję św. matki Teresy czy bł. Jana Pawła II.
 
Ale odgrywanie cudzych ról czy zbytnie przeróbki nas samych na inną miarę zazwyczaj fatalnie się kończą. Obrazuje to świetnie pewna anegdota: „Otóż, kiedy Thompson skończył siedemdziesiąt lat, postanowił zupełnie zmienić styl życia, by je przedłużyć. Przeszedł na ścisłą dietę, zaczął biegać, pływać i opalać się. W ciągu trzech miesięcy schudł piętnaście kilo, zgubił w talii ponad dziesięć centymetrów, za to jego klatka piersiowa stała się szersza i bardziej umięśniona. Szczupły i opalony wybrał się jeszcze na zakończenie do fryzjera. Kiedy jednak wyszedł od niego z nową fryzurą, wpadł pod przejeżdżający autobus.
 
Umierając na ulicy, zawołał:
– Boże, jak mogłeś mi to zrobić?!
 
Na co odpowiedział mu głos z niebios:
– Prawdę mówiąc, Thompson, po prostu cię nie poznałem” (T. Cathcart, D. Klein, Przychodzi Platon do doktora).
 
To ja, człowiek
 
Tymczasem sprawa jest znacznie prostsza. Mój kawałek wszechświata, który mam do zagospodarowania, jest dużo bardziej w zasięgu moich możliwości, a dodatkowo tak zwyczajnie się nazywa: Przemysław Bukowski. Logika ziarnka gorczycy wskazuje jednak, że nie musi on na siłę udowadniać swej wyjątkowości czy grymasić z powodu małego zasięgu swego oddziaływania.
 
Z ochotą zatem podzielam status ontologiczny braci ludzi, którzy nawet niekoniecznie należą do tego samego klanu wiary. Braterstwo z natury zakłada jakąś odmienność. I wcale nie musi być ona zagrożeniem mojego przywiązania do Boga czy tak chronionej przez wszystkich tożsamości. Zresztą – jak pokazuje Ewangelia – najbardziej ocalam ją nie wówczas, gdy z udawanym współczuciem godzę się na przegrany los tych, którym aspiracje nie pozwoliły na pozostanie ludźmi, ale wtedy kiedy świadomie godzę się na zasuspendowanie mojego własnego „ja”, byle tylko brata ocalić. „Jedna? z najpowaz˙niejszych pokus tłumia?cych zapał i odwage? jest poczucie przegranej, przemieniaja?ce nas w niezadowolonych i rozczarowanych pesymistów o pose?pnej twarzy. Nikt nie moz˙e podja?c´ walki, jes´li nie wierzy w zwycie?stwo. Kto zaczyna bez ufnos´ci, juz˙ przegrał pół bitwy i zakopuje własne talenty” (Franciszek, Evangelii gaudium, 85).
 
Wiara z pustymi kieszeniami
 
Oddajmy ponownie głos T. Halíkowi: „Czasem wydaje mi się, że my, chrześcijanie, wyciągnęliśmy niedostateczne wnioski z przypowieści o talentach. Temu, który wszystko, co mu powierzono, skrzętnie zakopał, nie chciał nic wydać, nie chciał ani na chwilę niczego się pozbyć i ryzykować straty – ostatecznie odebrano to, co tak pieczołowicie strzegł. Tylko ci, którzy powierzoną sobie wartość oddali, zainwestowali i zaryzykowali jej utratę, zachowali się właściwie. Zastanawiam się, czy niektóre postacie chrześcijaństwa nie są podobne do tego cnotliwego bogatego młodzieńca, który wprawdzie przestrzegał wszystkich przykazań, ale nie był w stanie pozbyć się posiadanego bogactwa, nie potrafił zrezygnować ze swoich zabezpieczeń. W wielu miejscach w Ewangelii słyszymy Jezusa mówiącego, że tylko ten, kto rozda wszystko, co ma, staje się wolny i może Go naśladować. Może dotyczy to nie tylko dóbr materialnych, a nasze duchowe bogactwo jest częścią owych rzeczy, których musimy się pozbyć, abyśmy byli wolni w wierze rozumianej jako droga”.
 
„Duchowe bogactwo” – to ono sprawia, że być może widzimy ludzi, ale nie zauważamy człowieka, jego konkretnej biedy. Że kryjemy się wtedy za wiarą urzędową, nadętą, zadzierającą nosa, asekuracyjną, głoszącą „stąd dotąd”. Innymi słowy – wiarą, której istotę pomyliliśmy z jej treścią lub formami, w których się wyraża. Czy na tym bowiem polega sprawa, że znamy dogmaty, chodzimy do kościoła lub nie kłamiemy? To są treści i przejawy wiary. Nie, nie w tym leży sens. Bo wiara jest wiarą „po prostu”, spotkaniem po ciemku, w którym niepewność staje się pewnością i które jest prawdziwe, bo całkiem nie do wiary (por. Jan Twardowski, Znaki ufności).
 
Człowiek zatem, ty i ja, to ten, kto stale coś otrzymuje i coś traci. Może to w nas rodzić niezadowolenie. Ono jest zresztą jedną z zasadniczych cech każdego prawdziwego talentu (A. Czechow). Nie da się wiecznie posiadać. Dotyczy to wszystkiego, co mamy, również naszej wiary. W niej poznajemy niejasno, jakby przez mgłę, dlatego błądzimy, tracimy ją, by szukać i ponownie odnajdywać. Mamy do tego prawo. Kto mówi inaczej, nie wie, co mówi, albo zwyczajnie kłamie. Inaczej się bowiem nie da. Dopóty… dopóki chcemy pozostać ludźmi.
 
ks. Przemysław Bukowski SCJ
 
strona: 1 2