DRUKUJ
 
Robert Krawiec OFMCap
Zdobywał słabych i grzesznych
Głos Ojca Pio
 


Misją Ojca Pio było przyprowadzanie ludzi do Boga. Słabych i grzesznych. Wiedział, że Jezus Chrystus nie zna innych granic, jak tylko przeszkody postawione w sercu zagubionego człowieka.
 
Ojciec Pio doskonale rozumiał problemy duszpasterskie. Pamiętał, że Jezus powołał go nie tylko dla osobistego uświęcenia, ale także chciał, aby pomagał Mu w zbawianiu dusz. Pisał, że Jezus w Ewangelii posyłał do innych swoich uczniów, bo wiara nie ogranicza się do doświadczenia prywatnego i wewnętrznego, ale ma być świadectwem publicznym i wspólnotowym. Przyjaźń z Jezusem była dla niego tak pięknym darem, że nie potrafił jej zatrzymać dla siebie i czuł wewnętrzną potrzebę przekazania jej innym. Pragnął dotrzeć z Jego Ewangelią do wszystkich ludzi na świecie.
 
Gdy brakuje dobrych kapłanów
Ojciec Pio bardzo cenił kapłanów, ponieważ bez nich śmierć i męka Chrystusa wydawała się nie służyć niczemu. „Na co przydałby się dom pełen złota – pytał – gdyby w nim nie było nikogo, kto otworzyłby drzwi?”
 
To Bóg chciał, aby nieustannie modlił się i cierpiał za księży. Dowiadujemy się o tym z relacji, jaką 7 kwietnia 1913 roku przesłał do ojca Agostina: „W piątek rano leżałem w łóżku, kiedy objawił mi się Jezus. Był udręczony, w opłakanym stanie. W widzeniu pokazał mi rzeszę kapłanów: jedni z nich odprawiali mszę świętą, inni zakładali i zdejmowali szaty liturgiczne. Widok Jezusa był bardzo przykry. Spoglądał na tych kapłanów przerażony. Odwrócił od nich swój wzrok i skierował spojrzenie na mnie. Wtedy dwie łzy spłynęły Mu po policzkach. Z cierpieniem na twarzy, powiedział: „Rzeźnicy! Mój synu, moja męka nie trwała trzy godziny, gdyż z powodu ludzi konam aż do końca świata. Szukam choćby jednej kropli ludzkiego współczucia, lecz oni zostawiają mnie samego i przytłoczonego obojętnością. Niewdzięczność i ospałość moich sług czyni moje konanie bardziej uciążliwym. Źle odpowiadają na moją miłość! Do zobojętnienia dodali wzgardę i brak wiary. Z miejsca bym ich uśmiercił, gdyby nie powstrzymywali mnie ich Aniołowie Stróżowie i dusze we mnie zakochane”.
 
Kryzys mówienia o Bogu był dla niego kryzysem wiary, miłości i życia duchowego. „Jaką misję otrzymali apostołowie – pytał – jak nie głoszenie słowa Bożego?” Ubolewał, że tak mało z powołanych na Bożą służbę, dobrze wypełnia swoje obowiązki, a ludzie odchodzą od Boga z powodu braku dobrych kapłanów, którzy głosiliby im Ewangelię.
 
W 1919 roku prosił ojca Agostino o nowych spowiedników, gdyż „prawdziwym okrucieństwem i tyranią jest odsyłać co dzień tysiące dusz przybywających z odległych miejsc z zamiarem obmycia się z grzechów, bez możliwości uzyskania tego z powodu braku kapłanów”.
 
Zdobywca serc
 
Sam nie tyle zdobywał uszy słuchaczy, co podbijał ich serca, celebrując msze święte, sprawując sakrament pojednania i towarzysząc im duchowo.
 
„Jego msza święta była długa – wspominał wizytę u Ojca Pio Jan Paweł II – widać było na jego twarzy, że głęboko cierpi. Tam na ołtarzu w San Giovanni Rotondo dokonywała się bezkrwawa ofiara Chrystusa i w tym czasie krwawiące rany na rękach przywodziły mi na myśl ofiarę ukrzyżowanego Jezusa”.
 
Kiedyś pewien morderca przyszedł do Stygmatyka, aby się wyspowiadać, ale nie wyznał grzechu zabójstwa. „To wszystko, mój synu?” – pytał go Ojciec Pio. Człowiek ten, choć trzy razy słyszał pytanie, to jednak milczał. Wtedy Ojciec Pio pogrążył się w modlitwie, wstał i poprowadził tego penitenta za ramię do kościoła. Tam mężczyzna zobaczył w ławce ofiarę zabójstwa i zemdlał. Kiedy odzyskał przytomność, z żalem wyznał winę i pojednał się z Bogiem.
 
Słowem i przykładem pomagał ludziom stawać się świętymi, rozbudzał w nich ewangeliczne ideały, uwalniał od iluzji, że szczęście znajduje się poza Bogiem. W listach kierował się mądrością, miłością i ojcowską cierpliwością. „Twoje zbawienie – pisał do córki duchowej Ojciec Pio – nie mniej niż moje własne, leży mi na sercu. Pięćdziesiąt razy dziennie powierzam cię Jezusowi”. „Skoro nie potrafisz iść wielkimi krokami po drodze, jaką Pan cię prowadzi, to zadawalaj się małymi i cierpliwie czekaj, aż kiedyś urosną nogi zdolne do biegu i skrzydła do latania. Jesteś małą pszczółką, ale staniesz się wielką i wytwarzającą miód”. Ojciec Ignazio z Jelsi zanotował, że w 1921 roku do San Giovanni Rotondo przynoszono siedemset listów dziennie. Była to liczba wyjątkowa jak na lata dwudzieste XX wieku.
 
Słowa Chrystusa: „Paś owce moje” oznaczały dla Ojca Pio: „Cierp za moje owce”. „Wzorem i przykładem – stwierdził – według którego należy kształtować i prowadzić życie, jest Jezus Chrystus”. Upodobnił się do Niego. Przemawiał do bliźnich, do tysięcy pielgrzymów przez widoczne stygmaty. Dla wielu były one „magnesem, amboną i orędziem z nieba”.
 
Troska o świętość ludzkich dusz była charakterystycznym rysem jego życia i misji.

Przysłał nas Ojciec Pio
 
Ojciec Pio wychowywał licznych naśladowców. Często nakazywał swoim duchowym dzieciom, by przyprowadzili do niego kogoś ze swojej rodziny, grona znajomych lub też zupełnie obcych ludzi, których im wskazał. Często były to osoby niewierzące, a nawet wojujące z Kościołem. W ten sposób wychodził do ludzi zagubionych duchowo, nie opuszczając klasztoru, szukał tych, którzy byli daleko.
 
Któregoś dnia po wyspowiadaniu pewnej kobiety, powiedział do niej: „Przyślij mi tutaj twoją siostrzenicę”. Ponieważ mieszkała ona w jednym z miast na północy Włoch, ciocia zadzwoniła do niej. Po przyjeździe do San Giovanni Rotondo dziewczyna weszła do kościoła. Stygmatyk stał wśród ludzi, lecz zwrócił się właśnie do niej i od razu zawołał ją po imieniu.
 
strona: 1 2