DRUKUJ
 
Anna Sosnowska
Obżarty nie jest w stanie dobrze myśleć
Miesięcznik W drodze
 


Z Tessą Capponi-Borawską rozmawiała Anna Sosnowska
 
Okres przygotowania do świąt paschalnych nazywamy wielkim postem, a przecież bywa, że ten wątek postu jakoś nam umyka.
 
Wielki post to nazwa stosowana w Polsce. We Włoszech używamy określenia Quaresima, które odnosi się do czterdziestu dni trwania postu. Polska nazwa wskazuje na dwa aspekty: że jest to najdłużej trwający postny czas w roku oraz że wiąże się on z tym najważniejszym wydarzeniem dla naszej wiary, mianowicie ze śmiercią i zmartwychwstaniem Jezusa. Odnosi się również do bardzo konkretnego wydarzenia biblijnego – postu, który Jezus zafundował sobie na pustyni przed rozpoczęciem działalności publicznej. My co roku symbolicznie uczestniczymy w tym poście Jezusa, żeby się przygotować do przeżycia tajemnicy świąt wielkanocnych.
 
Ale Jezus funkcjonował w zupełnie innych warunkach niż współcześni ludzie. My jesteśmy zanurzeni w hałasie i chaosie. Jak w takiej rzeczywistości stworzyć sobie pustynię?
 
To już jest sprawa indywidualna. Chociaż, szczerze mówiąc, nie bardzo wierzę w różne mniej lub bardziej wyrafinowane postanowienia wielkopostne.
 
Dlatego że często nie udaje nam się ich dotrzymać?
 
Raczej dlatego, że – widzę to po sobie – bardziej się wtedy koncentrujemy na formalnej stronie postu niż na prawdziwym nawróceniu. Kiedy byłam dzieckiem, w Środę Popielcową ksiądz mówił: Memento homo, quia pulvis es et in pulverem reverteris­ – „Pamiętaj, człowieku, prochem jesteś i w proch się obrócisz”. A teraz słyszymy: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. Nawracajcie się, czyli wracajcie na tę drogę, z której się oddaliliście, i uwierzcie w Dobrą Nowinę, czyli w to, że na końcu tej drogi czeka was szczęście. Jeżeli będziemy się gubić w szczegółach naszego umartwienia, to na pewno nie uda nam się zobaczyć Dobrej Nowiny. Zresztą Jezus daje nam bardzo konkretne wskazówki na temat postu.
 
„Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zaprawdę, powiadam wam: już odebrali swoją nagrodę. Ty zaś, gdy pościsz, namaść sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie” (Mt 6, 16–18).
 
Absolutnie tak. Bo post to moja sprawa. Nie muszę wszystkim dookoła pokazywać, jaka to jestem dobra i święta. Byłam pod wielkim wrażeniem, kiedy rok temu moja serdeczna przyjaciółka, która nie żałuje sobie ani jedzenia, ani picia, przyszła na kolację – właśnie w wielkim poście – i powiedziała, że dziękuje za wino, tym razem się nie napije. Ani ja nie dopytywałam o powody, ani ona się nie tłumaczyła. Dopiero później się okazało, że miała takie wielkopostne postanowienie. Ale nie robiła z tego jakiegoś wielkiego halo.
 
Jaki sens ma dzisiaj piątkowa wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych, skoro tylu wśród nas jest wegetarian czy wegan, a bezmięsne potrawy – nawet te znajdujące się na zakonnych stołach – często raczej pobudzają ślinianki, niż skłaniają do ascezy?
 
Według mnie niejedzenie mięsa w piątek jest kompletnie passé, chociaż bardzo szanuję ludzi, którzy tego przestrzegają. Uważam, że znacznie większym umartwieniem ciała będzie dokończenie w piątek resztek z czwartku, np. ohydnego zimnego mięsa, niż przygotowanie pysznej ryby. Tu mamy jeszcze jeden aspekt. Dlaczego to robimy? Żeby nie wyrzucić. Żeby nie marnować. Przyzwyczailiśmy się do dostatku i ten wymiar kulinarny coraz bardziej dominuje w naszej codzienności. Zdobywanie pokarmu przestało być kwestią życia i śmierci, a stało się kwestią czystej przyjemności. I w tej czystej przyjemności tracimy z oczu sens i wartość jedzenia.
 
I mówi to Włoszka. Przecież Włosi kochają smaczne jedzenie!
 
Owszem, ono ma być smaczne, ale nie żyjemy przecież dla jedzenia. To jedzenie ma służyć człowiekowi, a nie odwrotnie. Odnoszę niestety wrażenie, że w tej chwili wszystko się wokół niego kręci. Proszę zobaczyć, ilu ludzi pisze książki kucharskie, ile powstaje poradników zachęcających do stosowania różnych diet. Mój mąż miał takie trafne spostrzeżenie, że dzisiejszymi biczownikami, tymi flagellanti, są ci, którzy się głodzą czy w inny sposób katują swoje ciało.
 
Widać w tym jakiś paradoks: z jednej strony potrafimy się zdobyć na stosowanie drakońskich diet, a z drugiej strony mamy kłopot z poszczeniem. Bo przecież trzydniowa głodówka dla oczyszczenia organizmu to jeszcze nie jest post.
 
Post w dziedzinie jedzenia musi się odnosić do wymiaru duchowego, a nie tylko fizycznego. Pewna bardzo mądra zakonnica powiedziała, że u niej w klasztorze pości się przez czterdzieści dni, ale nie w taki sposób, że się nie je. Można nawet jeść do syta, bo siostry muszą mieć siłę do modlitwy i pracy.
 
strona: 1 2 3