DRUKUJ
 
Joanna Krzywonos
Szanujmy się
Któż jak Bóg
 


Szukanie właściwego sensu zarówno poszczególnych fragmentów jak i całości Ewangelii nastręcza chrześcijanom niejednokrotnie wiele problemów z tego powodu, że potoczne, „świeckie”, rozumienie tekstu, zaciemnia to faktyczne.
 
Jezus powiedział: „Kto nienawidzi swego życia na tym świecie, ten je zachowa na życie wieczne” (J 12, 25). Co to właściwie znaczy? Jest jakieś przeczucie, że Jezus nie mówi o takiej nienawiści, jaką trzeba mieć dla grzechu, ale też dokładnie trudno ją określić.
 
W Ewangelii Mateusza Jezus zwrócił się do uczniów słowami: „Kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą” (20, 26). Tu łatwiej wskazać znaczenie – Pan mówi do swoich, aby nie wynosili się nad innych, ale by im usługiwali. Istnieje jednak pokusa, że niby człowiek usiłuje być pokornym sługą, ale „ma świadomość własnej wielkości” i nie odmawia drobnych honorów, pochwał, nagród, wskazywania na siebie, jako tego nieomylnego i sprawiedliwego. W ten sposób rozumienie Ewangelii znowu zaciemnia się i rozmywa. Do tego dochodzi dbanie o dobre imię, to znaczy przejmowanie się opinią innych. Dla wykazania sprawiedliwości, wielu jest w stanie walczyć z lwią zaciekłością, by pokazać, że są niewłaściwie oceniani, źle zinterpretowano ich postępowanie, przypisuje się im coś, czego nie zamierzali zrobić. Czy sługa i niewolnik ma takie prawa (por. Łk 17, 7)?

Kiełkujący faryzeizm
 
Zapewne wielu może zauważyć, że Jezus nie mówił o poniewieraniu sobą. Człowiek powinien szanować siebie, dbać o swoje dobre imię, bo to należy się każdemu. W końcu Biblia wyraźnie wskazuje na człowieka jako koronę Bożego dzieła stworzenia! Jednocześnie wśród tych samych wierzących zaniedbuje się szacunek do siebie, np. porzucenie palenia, niewłaściwego trybu życia, bo to sprzeciwia się Bożym darom (Ps 21, 5), wykluczenie ze swojego słownictwa plugawych słów, bo to nie przystoi ustom chrześcijanina (Mt 15, 11.17-19), odrzucenie ciągłego narzekania na to i owo, na tych i owych, bo wierzącemu przystoi wdzięczność za wszystko co ma i co go spotyka (1 Tes 5, 17; Ef 5, 20), odrzucenie pornografii, bo powołaniem wierzącego jest godność dziecka Bożego, czystość umysłu i serca (Mt 5, 27; Dz 15, 20), rezygnacja z kłótni i udowadniania własnej racji, bo człowiek widzi tylko częściowo i często się myli (Flp 2, 3), niewytykanie niedociągnięć i pomyłek, a nawet pewnego niedbalstwa u innych, bo nie do człowieka należy osąd drugiego człowieka (Łk 6, 37), porzucenie alkoholowych używek prowadzących do folgowania własnemu ciału, nadmierne objadanie się i kupowanie, dogadzanie sobie, obrastanie w gadżety, bo to ma się nijak do ubóstwa i chrześcijańskiej powściągliwości (Prz 23, 20-21; 2 P 1, 5-7). Można by jeszcze długo wyliczać i podawać wiele przykładów, co chrześcijanom na co dzień umyka z Ewangelii.
 
Tak często wierzący domagają się szacunku od innych, kiedy uważają, że to im się słusznie należy, a sami nie chronią siebie przed grzechami najbardziej poniewierającymi godność Chrystusowego ucznia. W konsekwencji zamiast wypełniać Ewangelię i postępować w duchu Chrystusa, podziwiają Chrystusa i lekceważą Jego wymagania. To zalążki faryzeizmu w chrześcijaństwie. Jezus nigdy siebie nie usprawiedliwiał, ani nie tłumaczył. On po prostu robił to, co usłyszał od Ojca. Nazywali Go Belzebubem, pijakiem i żarłokiem, bluźniercą, dzieckiem z nierządu. A Chrystus nie zbierał tłumów i nie tłumaczył się w stylu: „Słuchajcie, źle Mnie oceniacie, to nie tak, jak się wam wydaje, zaraz wam wszystko wytłumaczę…”.
 
Kiedy czyta się „Zapiski dotyczące życia wewnętrznego” ks. Bronisława Markiewicza od początku do końca natrafia się na takie oto sformułowania:
 
„Żadnej folgi i litości nad moim <<ja>>, żadnego pobłażania zmysłowym żądzom” (s. 39).
 
„Przed modlitwą będę błagać o należyte i dobre usposobienie – przed jedzeniem o mierne i w intencji najlepszej posilenie ciała! – przed rozpoczęciem mowy, abym nie mniej, nie więcej, tylko co potrzeba i konieczność i chwała Boża wymagają, mówił; przed zejściem się z bliźnim, bym ciągle Chrystusa w nim widział i czcił; przed pracą, bym jedynie dla Woli Bożej i Bożego upodobania wszystko czynił! – przed odpoczynkiem i rozrywką, bym w bojaźni i drżeniu przed Obliczem Bożym ciągle trwał” (s. 42).
 
„Słowo Przedwieczne, naucz mnie słowa używać” (s. 45).
 
„Niech będę za nieuka, za niedołężnego uważany; nie chcę mówić, tylko kiedy potrzeba i powinność każe” (s. 51).
 
Pozwolę sobie również przytoczyć dłuższy fragment, który charakteryzuje postawę ks. Markiewicza wobec opinii ludzkiej. W Zapiskach… odnotował to, co o nim mówili inni:
 
„Raduję się z tego, co ongiś słyszałem o sobie: Nic z niego nie będzie. Jeszcze więcej. To denuncjant. Dobrze. Jeszcze więcej. To spiskowiec i sekciarz. Jeszcze więcej. Zdrajca Ojczyzny. Jeszcze więcej. Obłudnik i świętokradca, niegodnie przystępuje do świętych Sakramentów. Jeszcze więcej. To taki, jak ów, co proboszcza o śmierć przyprawił. Jeszcze więcej. To intrygant i chłopoman. Dobrze. Ma bzika. Jeszcze więcej. To łotr i złodziej. Dobrze. Psuje ludzi, głupiec. Pieczeniarz i żarłok. Jeszcze więcej. Lubi trunki. Dobrze tak. Gorszy sprośnością dzieci. Jeszcze więcej – jak ów pan. Podać mu jeden palec [zamiast dłoni na powitanie – przyp. JK], przyjąć go w czapce, przyjąć go z odwróconą twarzą i tak mówić doń. Uznać go za jakiegoś oszusta i badać go – dobrze tak. Ma epilepsję. Dobrze tak. Ma złe stosunki. Jeszcze więcej. Łakomca i skąpiec. Dobrze. Zabija głodem sługę. Jeszcze więcej. Niekształtny i zaniedbany. Dobrze. Nieudolny – na wieś dla chłopów. Dobrze tak. Zły jak tygrys. Żarłok, a głupiec. Fanatyk. Fałszywie pobożny i do takiej fałszywej pobożności prowadzący. Chorowitych na duszy wychowuje. Psuje lud, buntuje lud, odbierając zaufanie do starszych: uczy nieposłuszeństwa i pogardy dla starszych. Dobrze tak. Lubi zbierać plotki po domach. Ćwiczę się teraz w kochaniu Krzyża” (s. 63-64).
 
Tylko sobie można wyobrazić, które momenty oddania wszystkich sił i życia dla ubogich dzieci można było tak przewrotnie interpretować. Jednak na wzór Mistrza, ks. Markiewicz nigdy nie tłumaczył się przed innymi ani nie pracował na ich dobrą opinię o nim. Prowadził prawdziwe życie królewskiego dziecka Bożego, które przed nikim się nie tłumaczy, bo żyje według tego, co usłyszy od Ojca w Niebie.
 
Można odnieść wrażenie, że surowy styl życia Błogosławionego i wysokie wymagania wobec siebie były wynikiem mentalności minionej epoki. Taka pobożność – surowe umartwienie i ubóstwo. W końcu to duchowny, mógł więcej od siebie wymagać. Ale Ewangelia nie dzieli uczniów Jezusa na duchownych i nie-duchownych. Wymagania są kierowane do każdego, kto chce naśladować Chrystusa, a święci i błogosławieni są po to, by pomóc nam właściwie interpretować te wymagania.
 
„Nie każdy kto Mi mówi Panie, Panie!” (Mt 7, 21) – to dla nas wierzących wstydliwa przestroga.
 
Joanna Krzywonos
„Któż jak Bóg” 4-2014.
 
 
fot. c_ambler Flickr (cc)