DRUKUJ
 
Antoni Skowroński
Podróż do siebie
Głos Ojca Pio
 


Możemy odwiedzić wiele znanych świętych miejsc, odbyć wiele podróży i pielgrzymek, ale jeśli nie zdołamy skontaktować się z własnymi uczuciami, pragnieniami i tęsknotami, będzie nam się żyło coraz trudniej.
 
Hamulec
 
Ojciec Pio powiedział, że wybieranie się w jakąkolwiek podróż bez ustalenia celu wędrówki nie ma sensu: „Nie zastanawiaj się nad drogą, którą idziesz. Patrz zawsze na Tego, który cię prowadzi, patrz w ojczyznę niebieską”. Jednak aby odbyć podróż pomyślnie, oprócz celu podróży (niebo) i niezawodnego przewodnika (Zbawiciel) potrzebujemy jeszcze sprawnego pojazdu. Ale w naszym pojeździe mamy zaciągnięty hamulec ręczny i tempo podróży jest ślamazarne. Kiedy chcemy przyspieszyć, wzrasta tylko zużycie paliwa (energii), a przyspieszenie nie następuje. Aby rozpoznać, czym jest ten zaciągnięty w każdym z nas hamulec, pierwszy etap naszej podróży ku niebu poprowadzi nas w głąb siebie.
 
Obszar tajemnic
 
Aby zidentyfikować wewnętrzne przeszkody, spróbujmy przyjrzeć się konstrukcji naszej osoby. W pierwszym rzędzie uznajmy z pokorą, że świadomość obejmuje jedynie część naszej osoby.
 
Mnóstwo sprzecznych ze sobą pragnień i instynktów, przywiązań i ambicji, fałszywych obrazów Boga i siebie, a także uczuć i zranień, z których nasza świadoma część w ogóle nie zdaje sobie sprawy, kryje się w tajemniczym obszarze zwanym podświadomością. Ma ona ogromny wpływ zarówno na samopoczucie, jak i na nasze postępowanie. Tutaj znajdziemy wytłumaczenie dla problemów, z którymi często nie możemy poradzić sobie przez całe życie, np. stałych skłonności do porównywania się z innymi, odruchów zazdrości, gniewu, lęku czy rozpaczy.
 
Nie okłamujmy się, podświadomość ma w sobie każdy z nas. Najprościej ten dramat ludzkiego istnienia wyraża obraz starego i nowego człowieka. Choć bardzo pragniemy utożsamiać się tylko z nowym, to jednak wbrew naszej woli, wbrew temu, czego chce nasza świadomość, stary człowiek co jakiś czas w nas odżywa, przejmując nad nami kontrolę. Gdy zapytamy o przyczyny tego stanu, teologowie wskażą na grzech, szczególnie pierworodny. Spróbujmy ukazać ten problem także z innej perspektywy – nie przeczy ona pierwszej, jedynie ją uzupełnia.
 
Pierwsze pęknięcie
 
Większość z nas doświadczyła w dzieciństwie poczucia bezradności i izolacji we wrogim – jak go wtedy odbieraliśmy – świecie. Odczucia te miały swe źródło w takich doświadczeniach dziecka, jak na przykład: zbyt mocna dominacja rodziców, obojętność lub brak szacunku otoczenia dla części jego indywidualnych potrzeb, przejawy lekceważenia, brak uczuciowego ciepła czy stałych zasad; a na przeciwnym biegunie: przejawy przesadnego hołubienia i idealizowania, niedostrzeganie wad dziecka i pobłażanie mu. Do błędów najgłębiej raniących dziecko należy manipulowanie jego poczuciem winy – obarczanie odpowiedzialnością za przykre uczucia rodziców. Innym równie głębokim i bardzo powszechnym zranieniem jest samodzielne odkrycie przez dziecko hipokryzji w otaczającym je świecie, moralności zależnej od sytuacji.
 
Ból, będący wynikiem zranień, zostaje przez dziecko instynktownie wyparty ze świadomości. W ten sposób powstaje podświadomość – przestrzeń wewnętrzna, która gromadzi wszystko, co bolało, czego nie chcieliśmy doświadczać. Istnieje też podświadomość pozytywna, na przykład ogromny potencjał twórczy, często niestety nierozwinięty, ale nie podejmiemy tutaj tego tematu.
 
Ku, przeciw i od
Zranienia z okresu dzieciństwa sprawiają, że jako ludzie dorośli żyjemy w wewnętrznych –nieświadomych – uzależnieniach. Najłatwiej zauważyć je w postawach: ku ludziom, przeciw ludziom i od ludzi.
 
Część z nas nie umie żyć bez wsparcia i akceptacji innych, dlatego kieruje się ku ludziom, wciąż zabiegając o ich uznanie (tzw. „zadowalacz”). Drugi typ zniewolenia wynika z przeświadczenia, że inni nam zagrażają. Osoby, które je żywią, przybierają postawę przeciw ludziom – nieustannej walki, zamiłowania do manipulacji (tzw. typ „agresywny”). Jeszcze inni, nosząc od dziecka poczucie niezrozumienia ze strony innych, izolują się od ludzi i jednocześnie – raczej nieświadomie – wywyższając się nad innych (tzw. typ „wyizolowany”).
 
Wszystkie opisane wyżej typy osobowości doświadczają cierpienia w wyniku braku wolności – ich działaniami powodują nieuświadomione, wewnętrzne przymusy. Tacy ludzie, nie zdając sobie z tego sprawy, zwalczają jakąś część samych siebie: „zadowalacz” tłumi gniew i instynkt samorealizacji, typ „agresywny” uczucia wyższe (współczucie i czułość), a typ „wyizolowany” większość uczuć i popęd seksualny – stara się zredukować siebie jedynie do rozumu i woli. Oczywiste jest, że każde z powyższych wewnętrznych zniewoleń rodzi szereg wad.
 
Ostrzenie piły
 
Walcząc z pojedynczymi wadami, a nie rozumiejąc ich głębszych przyczyn, zużywamy dużo energii, osiągając marne rezultaty. Przypominamy człowieka piłującego drzewo, który w miarę tępienia się piły, zwiększa wysiłek. Tymczasem, gdyby przerwał, odpoczął i – po prostu – naostrzył piłę, osiągnąłby swój cel szybciej i mniejszym nakładem sił.
 
Ostrzenie piły polega między innymi na przyswajaniu sposobów poznawania swojej podświadomości. Nie zdziałamy niczego dopóki – w miejsce identyfikowania się ze swymi uczuciami lub zwalczania ich – nie nauczymy się ich obserwować, a następnie dystansować się od naszych przekonań – konstruktów umysłu. Warto nauczyć się również wychwytywania mechanizmu projekcji, o którym mówi Jezus w pouczeniu o drzazdze w oku bliźniego i o belce we własnym, czy dystansowania się od własnego wyidealizowanego obrazu, czyli uwalniania się od pychy.
 
Przedstawione powyżej umiejętności to sposoby odkrywania – zakrytych dotąd – wewnętrznych uzależnień, ran, oporów i grzechów; to stopniowe zwalnianie zaciągniętego hamulca. Przyswojenie wiedzy o podświadomości nie wystarcza, dopiero szczere i realne wejście w siebie pozwala stopniowo poznawać swe wnętrze. W pierwszym okresie, zwykle kilkuletnim, owo poznawanie jest nieprzyjemne, ponieważ spostrzegamy głównie bezmiar swej grzeszności, ale nie należy tracić ducha, gdyż „Bóg chrześcijan jest Bogiem przemiany. Wrzućcie do Jego wnętrza ból, a wydobędziecie pokój, wrzućcie rozpacz, a zobaczycie, jak budzi się nadzieja” (Ojciec Pio).
 
Niechciane błogosławieństwo
 
Człowiek nie może naprawdę odkryć Boga, jeżeli nie dotknie swoich granic, swoich głębokich ran, wewnętrznych oporów i zniewalających go grzechów: „Im bardziej dusza poznaje swą nędzę i niegodność przed Bogiem, tym cenniejsza staje się łaska, która ją oświeca, by poznawała siebie” (Ojciec Pio). Doświadczanie słabości jest błogosławieństwem. Otwiera nas na działanie miłości, która podnosi, przebacza i uzdrawia. Proces naprawy naszego „zepsutego” wnętrza zaczyna się od stanięcia w absolutnej prawdzie i szczerości wobec siebie i Boga. Poznanie siebie i późniejsze uzdrowienie są przejawami działania łaski. „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” – oto czego doświadczamy na przełomie pierwszego i drugiego etapu podróży ku niebu.
 
Przebaczanie
 
Odkrycie prawdy o sobie stanowi początek wyzwolenia. Jeśli zrozumiemy, że Bóg wybacza nam zawsze, jeśli tylko szczerze o to prosimy, to zdołamy Jego miłosierne przebaczenie przyjąć. Aby nasze rany mogły być uzdrowione, trzeba jeszcze przebaczenie i miłosierdzie okazać samemu sobie. Należy przestać być dla siebie surowym sędzią, gdyż miłość siebie jest trudniejsza od miłości Boga i bliźniego. Bez niej tamte dwie pozostają jednak bezowocne.
 
Kiedy łaska pozwoli nam doświadczyć podwójnego przebaczenia (od Boga i od siebie samego), wtedy zrodzi się w nas wdzięczność, która jest już zalążkiem miłości. Wtedy przebaczymy Bogu wszystko, o co – raczej nieświadomie – oskarżaliśmy Go. Choć wzdragamy się przed tą myślą, to jednak nasze serce kłamliwie uznało Go kiedyś za winnego w określonej dziedzinie naszego życia.
 
Ostatnim elementem drugiego etapu naszej podróży jest udzielenie przebaczenia bliźniemu. Nie będziemy jednak do tego zdolni, jeśli nie doświadczymy wcześniej przebaczenia Boga. Ten trudny akt wyzwala – nasze serce na zawsze traci potrzebę obwiniania kogokolwiek.
 
Uzdrowienie
 
Proces przejścia przez kolejne etapy przebaczenia: sobie, Bogu i bliźniemu ma moc uzdrawiającą i w istocie ostatecznie odblokowuje hamulec. Nie jest to jednak jednorazowy akt – trwa on zwykle całe lata, a najczęściej przez całe życie. Skutek pojednania z Ojcem to uzdrowienie wewnętrzne: odkrycie w sobie (a nie wypracowanie decyzją rozumu i wysiłkiem woli) zdolności do współczucia, empatii i miłości. Wyzwolenie z wewnętrznych ograniczeń umożliwia bezgraniczne zdanie się na Boga.
 
Wejście w siebie, choć niesie takie niebezpieczeństwo, nie musi prowadzić do egocentrycznego zniewolenia, nie chodzi w nim bowiem o nużącą samoobserwację, lecz odkrycie tego, kim jesteśmy i jaki jest sens naszej egzystencji.
 
Antoni Skowroński
„Głos Ojca Pio” (nr 28/2004)

 
fot. Broo_am (Andy B) Witnessing the sun fading and disappearing behind the horizon from up high
Flickr (cc)