DRUKUJ
 
Krzysztof Mądel SJ
Z powrotem do kontemplacji
Życie Duchowe
 


Z profesorem Stefanem Swieżawskim rozmawia Krzysztof Mądel SJ
 
Panie Profesorze, jest Pan filozofem, znawcą i miłośnikiem Średniowiecza. Redaktor Jerzy Turowicz był przekonany, że jest Pan najwybitniejszym intelektualistą katolickim naszych czasów. Proszę powiedzieć, co się stało dzisiaj ze średniowiecznym uniwersalizmem? Myśl średniowieczna obficie czerpała z dorobku Greków i Rzymian, a z drugiej strony, była silnie zakorzeniona w Biblii i tradycji chrześcijańskiej. Średniowiecznej humanistyce właściwe było dążenie do przedstawienia całościowego, integralnego obrazu świata, człowieka, życia społecznego, Boga. Ten śmiały i bardzo „optymistyczny” projekt przyniósł interesujące wyniki na przykład w antropologii. Z tych osiągnięć korzystamy po dziś dzień. Średniowieczna wizja człowieka opiera się na platońskim rozróżnieniu między tym, co racjonalne, a tym, co wolitywne. Intelekt i wola to odrębne „władze duszy”. A jednocześnie dana jest nam pamięć. To rozróżnienie da początek rozmaitym szkołom filozoficznym. Jak to wyglądało w Średniowieczu? Przecież Duns Szkot i Tomasz z Akwinu to dwie odrębne tradycje myślenia...
 
Szczerze powiedziawszy, chciałbym mówić o czymś zupełnie innym, mianowicie o pewnych związkach, jakie zachodzą między teoriami życia duchowego a filozofią i teologią. Tutaj istnieje pewna nić pokrewieństwa. Oczywiście, wątek racjonalizmu i woluntaryzmu, a także problem pamięci stale się pojawia w historii filozofii, jednak naprawdę wielkim problemem filozoficznym, zagadnieniem ważnym zwłaszcza dla historiozofii filozoficznej, jest przesunięcie akcentu z problematyki metafizycznej na problematykę podmiotowości ludzkiej. Mówi o tym bardzo słusznie encyklika Fides et ratio. To przesunięcie następuje już u schyłku Średniowiecza. Dokonuje się „przełom”. Jestem przekonany, że ów przełom bardzo mocno rzutuje także na problemy duchowości, obecny jest w tak zwanych szkołach duchowości. Muszę powiedzieć, że moja sympatia, moje uznanie leży po stronie filozofii metafizycznej, to znaczy tej wielkiej filozofii, która konserwuje tradycje starożytne i jest jakby kontynuacją starożytności, a nawet więcej – zachowuje ciągłość z kulturą Dalekiego Wschodu (mówi się tutaj o koneksjach z Indiami, te koneksje rzeczywiście sięgały bardzo daleko).
 
Otóż ta filozofia klasyczna różni się od nowożytnej nie tym, że w nowożytnej nie ma metafizyki, ale że metafizyka traci swoją centralną pozycję, którą zajmowała w okresie klasycznym. Na jej miejsce wchodzi teoria poznania i etyka. To one zastępują metafizykę. Myślę, że to ma ogromny wpływ na typ duchowości.
 
Na pewno odkrycie podmiotowości jest wielką rzeczą. Przyczyniło się ono do pogłębienia problemu sumienia, problemu osobistej odpowiedzialności, wszystkich uwarunkowań życia itd. Niemniej, jeżeli problemy podmiotowe stają w centrum, zmienia to naszą postawę wobec całej rzeczywistości. Jeśli wolno mi zrobić osobiste wyznanie – to tak jak w filozofii odpowiada mi model klasyczny, dlatego że przynosi on skoncentrowanie na problemie bytu, problemie istnienia, zaś wszystkie inne są w tym centralnym problemie zakotwiczone, tak też prawdziwa duchowość musi być dla mnie duchowością skierowaną o wiele bardziej na przedmiot niż na podmiot. Dlatego osobiście sympatyzuję z tymi wielkimi szkołami duchowości – bardzo „prymitywnymi”, w których duchowość jest ściśle związana z życiem sakramentalnym, z liturgią, Mszą świętą i z całym nastawieniem nie na analizowanie własnego „ja”, lecz na jak największe zapomnienie swego „ja” i zwrócenie się do centrum, czyli do Boga. Jest to duchowość teocentryczna i chrystocentryczna. Dlatego podoba mi się duchowość pierwszych Ojców, duchowość prawosławna, wschodnia. Tam jest to wszystko bardzo mocno zachowane. Powiedziałbym jeszcze inaczej, mnie się wydaje, że również teologia powinna być, jak w Kościele wschodnim, związana bardzo ściśle z liturgią. Wydaje mi się, że liturgia jest nie tylko najlepszą szkołą życia duchowego, ale również teologii. Takie jest moje credo. Dlatego wydaje mi się, że pewne uzupełnienia, pewne elementy, które pojawiają się w epoce nowożytnej, są cenne, ale one nigdy nie mogą być w centrum. Jeśli one stają w centrum, to wtedy następuje jakiś zgrzyt – i w życiu duchowym, i w teologii, i w filozofii. Ja trochę inaczej postrzegam historię niż Ojciec Święty w Fides et ratio. Wydaje mi się, że nie dlatego filozofia odeszła od centralnej pozycji metafizyki, że odeszła od wiary, tylko raczej dlatego odeszła od wiary, że zagubiła centralną pozycję metafizyki. Filozofia zdradziła samą siebie. Stąd „kontemplacja i zdradzony świat” w tytule moich niedawno wydanych wspomnień.
 
Zgodzi się Pan zapewne, Panie Profesorze, że to przenoszenie akcentu z metafizyki na podmiot zbiega się w czasie z tak zwanym złotym wiekiem mistyki hiszpańskiej, którego przedstawicielami są święci Jan od Krzyża, Teresa z Avila, ale również Ignacy Loyola. Indywidualne doświadczenia i osobiste dylematy znacznie częściej pojawiają się w pismach tych autorów niż na przykład u tak zwanych mistyków nadreńskich...
 
Niewątpliwie ci ostatni należą do szkoły klasycznej...
 
A zgodzi się Pan z opinią, że to przesunięcie akcentów w myśleniu wiąże się z pewną zmianą ludzkich doznań i zainteresowań, jaka się wtedy dokonała? Pod koniec Średniowiecza obraz świata bardzo się zmienia. Pewien rodzaj universum wiary, którego symbolem była idea cesarstwa rzymskiego, powoli przestaje istnieć. Pojawiają się „protestantyzmy”...
 
To wszystko się łączy. Wielkie przemiany w ogólnej wizji świata wpływają na filozoficzną zmianę. My jesteśmy w czasie, w którym na nowo odkrywamy filozofię i całą duchowość klasyczną. „Na nowo” – dlatego że tutaj pewne rzeczy się zagubiły, inne zostały „wykręcone”. Oczywiście, nie chodzi tu o to, żeby przekreślić całą nowożytność – nigdy w życiu – tylko trzeba ją po prostu bardzo umiejętnie ująć. Tak żeby wszystkie jej elementy odnalazły właściwe miejsce. One jakby odeszły od swego locus naturalis, jak by powiedział Arystoteles.
 
Potrzeba nam zatem jakiejś generalnej fenomenologii...
 
Fenomenologia jest szukaniem, ale jest jeszcze daleka od znalezienia.
 
A czy w tym przejściu od zainteresowania sprawami ogólnymi i powszechnymi do subiektywizmu nie zauważa Pan Profesor również przejścia od zagadnień w gruncie rzeczy poznawczych do zagadnień natury agatologicznej, a to z kolei później wydaje owoce w postaci teorii wartości? Tego typu „przesunięcie” byłoby chyba pozytywne. Nie byłoby zresztą odejściem od pierwotnych ideałów, bo przecież tak zwana tradycja franciszkańska w filozofii, Bonawentura, woluntaryzm, zajmują się już w Średniowieczu tym, czym później zajmie się Suárez, Kartezjusz, Nietzsche, Scheler...
 
Tak, tylko ja mam wrażenie, że pozytywny wkład filozofii wartości byłby bez porównania pełniejszy, gdyby umiała wykorzystać w pełni dorobek antropologii i filozofii klasycznej. Tu bowiem pojawia się problem, że tak powiem „metafizycznej” antropologii i etyki, czyli problem habitusu, cnoty itd., który nie jest takim sobie scholastycznym terminem, tylko bardzo fundamentalną sprawą w całym wychowaniu. Nie kładzie się bowiem wtedy nacisku na kazuistykę, lecz na etykę zupełnie innego typu. Moim zdaniem kazuistyka jest dość typowym wynaturzeniem mentalności subiektywistycznej, opartej na metafizyce esencjonalistycznej, to znaczy podkreślającej problem istoty z pominięciem problematyki istnienia. Piszę o tym szczegółowo w książce U źródeł nowożytnej etyki. Filozofia moralna w Europie XV wieku [Kraków 1987]. Żeby to oczyścić, trzeba wrócić do źródeł...
 
strona: 1 2 3