DRUKUJ
 
br. Krzysztof Górski OCD
Popatrzmy częściej Jezusowi w oczy
Głos Karmelu
 


Formował się Brat w warunkach dość niezwykłych.
 
Jako młody brat byłem formowany do kontemplacji na pustyni. Później mistrz nowicjatu zaproponował mi wyjazd do Maroka, bym zamieszkał wśród muzułmanów. Ucieszyłem się, bo nie chciałem wracać do typowo katolickiego kraju. Pragnąłem żyć kontemplacją wśród osób w inny sposób wyznających wiarę w Boga. Uważałem, że kontemplacja wśród muzułmanów będzie o wiele bardziej czysta. Rzeczywiście byliśmy sami – trzech młodych braci żyjących w slumsach zamieszkałych przez dwieście tysięcy muzułmanów. Słyszeliśmy śpiewy z minaretu, nawoływania do modlitwy. Pracowałem tylko z muzułmanami. Koledzy w pracy próbowali mnie nawrócić, przekonywali, że jako niewierny będę potępiony. Mówili: wystarczy wymówić krótką formułę, by zostać zbawionym: „Nie ma innego boga, niż Bóg, a Mahomet jest jego prorokiem”.
 
Mieszka Brat w Polsce już kilkanaście lat i nosi w sobie zapewne jakieś refleksje dotyczące Kościoła w Polsce. Cenne mogą być dla nas spostrzeżenia człowieka, który doświadczył także życia wspólnot we Francji i w krajach, gdzie katolicyzm jest w zdecydowanej mniejszości. 
 
Do Polski trafiłem przypadkiem. Nie miałem ochoty żyć w kraju katolickim, a trafiłem do Polski. Jest mi tu bardzo dobrze. Podziwiam waszą wiarę, podziwiam wiarę prostych ludzi. Jest jednak coś, czego mi tutaj nieco brakuje. Czasem brakuje mi zachwytu Jezusem. Brakuje mi potrzeby, by wracać cały czas do Jezusa. Podziwiam tę wierność w chodzeniu do kościoła, w wypełnianiu przepisów i tradycji, pojawia się jednak maleńkie pytanie: gdzie jest w tym wszystkim Pan Jezus? Oczywiście, nie mam prawa nikogo sądzić i nie chcę tego robić. Zauważam po prostu, iż ludzie są bardzo przyzwyczajeni do tego, że są katolikami, ale czasami nie czuję obecności Jezusa. Nawet w czasie wystawienia Najświętszego Sakramentu, gdy Pan Jezus jest ukazany w tej błyszczącej z daleka monstrancji, cały czas śpiewamy, są litanie, różańce... Brakuje mi wtedy prostego trwania przed Jezusem, milczenia, zwykłego patrzenia na Niego, medytowania Ewangelii, powrotu do Jego słów, zachwycania się nimi. W Jego słowach cały czas odnajduję coś nowego, świeżego. Pamiętam, że w tamtym roku uderzyły mnie mocno słowa Ewangelii według św. Jana, które wiele razy już słyszałem i medytowałem. W prologu jest napisane, iż Jezus jest łonie Ojca. Zatrzymałem się niespodziewanie na tych słowach i zacząłem rozmyślać. Jak to, Jezus jest w łonie Ojca? Czy może być większa zażyłość: znajdować się w czyimś łonie? A przecież Jezus obiecał nam, że pójdzie przygotować nam mieszkanie, byśmy zamieszkali tam, gdzie On. Zatem i my będziemy mieszkali w łonie Ojca? Dostąpimy tak wielkiej zażyłości? Tyle razy czytałem te słowa, a uderzyły mnie właśnie teraz.
 
Trzeba trwać w łonie Ojca. Nic więcej nie trzeba robić. Trwać, milczeć, przytulić się do Boga. Nic więcej.
 
Dlaczego łatwiej nam działać, niż po prostu trwać przed Jezusem?
 
To jest w pewnym stopniu zrozumiałe. Jesteśmy mobilizowani do działania. Przykazania mówią nam, co mamy robić, czego nie robić. Ludziom mówi się zatem często, że trzeba się spowiadać, chodzić na mszę, przestrzegać przykazań. A my tymczasem jesteśmy zaproszeni do czegoś jeszcze większego. Jesteśmy zaproszeni do miłości. Jesteśmy zaproszeni do tego, by poznać Boga i kochać Go, starać się być podobnym do Niego. Jest w nas Duch Święty, stąd też to pragnienie zbliżenia się do Boga.
Jeśli rzeczywiście tym nie żyjemy, wystarcza nam podstawa: chodzić co niedzielę na mszę, nie pić, nie kłócić się z innymi, nie kraść i wszystko jest w porządku. W porządku pewnie tak, ale trochę szkoda, że tylko tyle, bo jesteśmy zaproszeni do czegoś znacznie większego. Jesteśmy zaproszeni, by kochać Boga. Jezus prosi: Trwajcie w miłości mojej. Zaprasza nas do tego, by trwać. My tymczasem nie zdajemy sobie często sprawy z tego, że chrześcijaństwo to nie religia obowiązków, lecz religia miłości.
 
Syn marnotrawny postanowił wrócić do ojca, gdyż nie odpowiadały mu strąki, pokarm dla świń. Czy nie jest tak, że nam obecnie te strąki czasem nieźle smakują?
 
To oczywiście pułapka. Telewizja, reklama skutecznie zachęcają nas, aby coraz bardziej „korzystać z życia”. Wszystko trzeba mieć najlepsze, najdroższe, lepsze, niż inni: najszybszy samochód i najpiękniejszy dom. Myślę, że to są współczesne strąki. Pismo Święte pokazuje nam jednak, że bogaci ludzie też potrafią być nieszczęśliwi, cierpią, mają poważne problemy. Przeżywają wewnętrzne trudności, często popadają w depresję, samotność. Bóg jednak działa także w sercu dzisiejszego człowieka. Ciągle go zaprasza. Mówi: „Ja jestem tutaj, w twoim sercu. Przestań kombinować, działać, biegać. Zobacz, że jestem w twoim sercu i czekam na ciebie”.
 
Przed wywiadem wspomniał Brat, że szczególnie ważnym miejscem spotkania kapłana z osobą świecką jest konfesjonał...
 
Muszę przyznać, że miałem kiedyś żal do duchownych we Francji o to, że jeśli już ktoś zaczyna się nawracać i przychodzi do konfesjonału, by spytać co ma czynić, kapłani zamiast zachęcić go do pogłębienia wiary poprzez czytanie Ewangelii, trwanie na modlitwie, nakłaniają do zaangażowania, działania, zorganizowania czegoś. Nastawia się takiego człowieka od razu na działanie. Wolałbym, by mówiono: zamilcz, wycisz się, spróbuj się modlić, spróbuj lepiej poznać Boga i w sercu szukać wolę Bożą. Sporo ludzi przychodzących do spowiedzi, mających dobre pragnienia, nie czuje się szanowanymi, ani rozumianymi. Skąd to się bierze? Księża lubią skuteczność. Mówią o modlitwie, ale sami za mało się modlą, za mało milczą. Wtedy nie są w stanie pomóc. Aby prowadzić do Jezusa, trzeba najpierw samemu nosić Jezusa w sercu. Jeśli nie żyjemy z Jezusem i nie nosimy Jezusa w sercu, trudno pozwalać Jezusowi mówić przez nas. Wtedy mówimy my, wtedy pojawia się pragnienie skuteczności, działania i tylko to możemy ludziom zaoferować. A szkoda.
 
Sakrament spowiedzi to bardzo ważny moment spotkania z Jezusem. Mam głębokie pragnienie powiedzenia spowiednikom, że dotykają materii, która należy do Boga. To nie są sprawy zawodu. To są rzeczy, które dotykają duszy człowieka, więc należą do Boga. Dlatego należy w czasie spowiedzi najpierw przywołać Ducha Świętego, aby otworzył nam oczy, uszy, przede wszystkim jednak serce, by umieć wczuć się w to, czego pragnie człowiek, czym żyje. Nie spieszyć się z gotowymi rozwiązaniami, lecz potrafić milczeć i wypowiadać z głębi serca skromne rady przepełnione otuchą. Wtedy będzie widać, że naprawdę szanujemy człowieka i mamy rzeczywiście do czynienia ze spotkaniem z Bogiem. To bardzo, bardzo wymagające. Nie chodzi o samo tylko spełnianie przepisów, to ma być spotkanie z Bogiem i tylko Duch Święty może nas do niego prowadzić. On zacznie działać, gdy Mu się oddamy. Sami pozostaniemy zawsze bardzo, bardzo biednymi.
 
Wiem, że ma Brat nieco zaskakujący wzorzec kontemplatyka.
 
Podziwiam dobrego łotra, jest mi kimś bliskim. Bardzo lubię pewną wypowiedź św. Augustyna, w której pyta łotra, jak to się stało, że rozpoznał w Jezusie Mesjasza. Skąd wiedział, że to właśnie On? Przecież nie poznali go kapłani, ani uczeni w piśmie. Łotr odpowiedział: „Nie znałem Go wcześniej, nic o Nim nie wiedziałem. Ale kiedy byliśmy na krzyżu, On patrzył na mnie, a ja patrzyłem w Jego oczy. Wtedy wszystko zrozumiałem”.
 
Myślę, że zbyt rzadko staramy się patrzeć Jezusowi w oczy.
 
Rozmawiał br. Krzysztof Górski OCD
Głos Karmelu, 2/2007
 
fot. David Amsler Quiet Moment 
Flickr (cc) 
 
strona: 1 2