DRUKUJ
 
ks. Jan Sochoń
Chrystus źródłem zgorszenia?
Idziemy
 


Kultura globalna przesłania nam oczy wielobarwną wstążką atrakcji, łatwych wzruszeń, pozbawionych wartości uciech. Mówi: czyńcie, cokolwiek zapragniecie. A religia, wiara, Bóg?
 
Chrystus i niewiasta oskarżana o cudzołóstwo
 
Fryderyk Nietzsche, wciąż jeszcze modny, przynajmniej w środowiskach akademickich, miał w tej kwestii wyraźnie prześmiewcze zapatrywania. Słysząc o chrześcijańskiej, czyli, jak określał, niewolniczej nadziei i miłości, wołał: „Wystarczy! Wystarczy!”. By następnie dopowiedzieć: „Dante, mam wrażenie, grubo się pomylił, gdy z przeraźliwą szczerością umieścił nad bramą do swych piekieł ową inskrypcję: «Także mnie stworzyła wiekuista miłość»”.
 
Niektórzy ze współczesnych stają po stronie niemieckiego filozofa. Inni starają się żyć ewangelicznie i dlatego nie stawiają oporu złu. Kiedy ktoś ich uderza w prawy policzek, nadstawiają mu i drugi. Jeżeli ktoś ich o coś prosi, nie odwracają twarzy w gniewnym skurczu. Naśladują Chrystusa, o którym często przecież mówiono, że w swoim postępowaniu i nauczaniu „odszedł od zmysłów”, że pozostaje kimś kontrowersyjnym, że zachowuje się po prostu skandalicznie.
 
Kiedy Jezus proponuje, żebyśmy nie odpowiadali złem na zło, żebyśmy się starali akceptować nawet swoich wrogów, przedstawia się jako „kamień obrazy” właśnie, jako radykalny gorszyciel, jako ktoś, kto stawia utopijne wymagania, których nie sposób zrealizować. On robi właściwie wszystko, żebyśmy Go uznawali za skandalistę. Już zresztą samo przyjęcie tego, że Jezus jest Bogiem i człowiekiem zarazem, wywołuje sprzeciw. Narodzenie w Betlejem to przecież największy skandal.
 
Wiemy, w jaki sposób zwolennicy komunizmu próbowali wyplenić z polskich serc wiarę i zaszczepić ateizm, propagujący nadzieję na osiągnięcie raju bez Boga. Były to czasy politycznie podsycanego i motywowanego bałwochwalstwa. Na szczęście zdołaliśmy odsunąć tę złowieszczą epokę. Na nasze też szczęście nadal żyjemy w cieniu, jak napisał św. Paweł, „skandalu krzyża” i jesteśmy – w głębi wiary – szczęśliwi.
 
Miłować nieprzyjaciół
 
Wciąż dosięgają nas paradoksy i antytezy Jezusowego nauczania. Na przykład: cierpienie i radość. Jak mają się do siebie? Albo radykalizm Kazania na Górze i wolność w sposobie przeżywania owych wymagań, zwłaszcza najtrudniejszego z nich: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują”. […] nie próbujmy niczego łagodzić z Chrystusowych nauk. Żyjmy z mocnym przekonaniem, że osnową wszystkich przykazań jest miłość, całkowicie otwarta na Boga. A w miłości istotne miejsce zajmuje modlitwa. Dzięki niej kogoś drugiego niejako oddajemy w ręce samego Stwórcy, powierzamy Jego świętej życzliwości i bezinteresowności. Wiemy przecież, że On stworzył świat dla wszystkich, zarówno dla wierzących, jak i niewierzących, zarówno dla sprawiedliwych, jak i niesprawiedliwych.
 
Idea miłowania nieprzyjaciół nie oznacza, że mamy akceptować gorszące poczynania ludzi, że godzimy się na zło i krzywdę. Raczej jest zachętą do trwałego uświadomienia sobie, że nasz nieprzyjaciel jest, tak jak my, człowiekiem. Bóg również jego chce zbawić i obdarować szczęściem nieba. Dlatego ma on szansę wyrwania się z kręgu egzystencjalnego chaosu. Być może ktoś, kogo uznaliśmy za naszego przeciwnika, pod wpływem płynącej z naszej strony serdeczności doświadczy uzdrawiającego przeżycia człowieczej godności; nagle spostrzeże, że i on nie zostaje zupełnie odtrącony, że zyskuje miłosierne pojednanie.
 
Kiedy zdobywamy się na heroizm (bo to heroizm) miłowania nieprzyjaciół, sami po trosze uczestniczymy w doskonałości Boga. Jesteśmy wówczas, jeżeli mogę tak określić, pełnymi ludźmi, wykorzystującymi swoje naturalne cnoty, i jakby na nowo doświadczamy Boga – Pełnię Doskonałości. Skoro kochając, potrafimy wyrzucić z własnego serca druzgocącą wrogość, pokornie przyjąć kogoś, kto na razie widzi w nas nieprzyjaciela i wroga – nic już nas nie może duchowo zrujnować, pogrążyć w ciemnościach. Wszak ostatnie słowo w naszej ziemskiej historii ma Chrystus, który z wysokości Golgoty modli się: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”.
 
Cicha religijność
 
Chrystus chce, żebyśmy się nie pogubili w zawiłościach codziennego życia. Uczy nas również religijnego sposobu zachowania się i przeżywania więzi z Bogiem oraz z ludźmi. Dostrzega bowiem nasze nieporadności, naszą nieuwagę, brak skupienia. Uważamy się często za Jego najbliższych przyjaciół, a postępujemy tak, jakbyśmy o Nim nigdy nie słyszeli, jakbyśmy nie byli dziedzicami Jego łaski […].
 
Pozornie wszystko bywa w porządku. Niemniej jednak to tylko złudzenie harmonii i religijnego ładu. Czyha na nas wiele niebezpieczeństw, których albo nie jesteśmy świadomi, albo je najzwyczajniej w świecie ignorujemy. Jezus wie o tym. Podpowiada więc, czego mamy unikać, przed czym się bronić, jak się modlić, by nasza codzienność była rzeczywistą realizacją ewangelicznych wezwań. Najtrudniej jest świadczyć dobro (i o dobru) w cichości, bez najmniejszych nawet oznak zewnętrznej chwalby, a tylko ze względu na Boga. Także religijność na pokaz przynosi wyłącznie same duchowe szkody. Oczywiście, warto w tej kwestii dostrzegać subtelności. Czym innym jest wszak odwaga publicznego okazywania wiary, przyznawania się przed innymi do tego, że centrum naszej egzystencji stanowi Chrystus, a zupełnie czym innym manifestowanie swej pobożności z pobudek czysto wizerunkowych, by zaskarbić chociażby posłuch wśród wyborców bądź zyskać uznanie w oczach pewnych konfesyjnych środowisk […].
 
Człowiek, jak wiadomo, tylko wtedy jest w pełni człowiekiem, jeżeli przyjmuje na siebie odpowiedzialność za osobiste życie. Prawdziwa wolność to zdolność do rezygnacji z samego siebie w sytuacjach, kiedy należy wspomagać innych ludzi, walczyć o ich ocalenie.
 
Boski korepetytor
 
Żyć w duchu chrześcijaństwa oznacza z uporem wykradać swemu egoizmowi czas i poświęcać go Bogu. Bez chwil, które z głębi własnej wolności oddajemy na chwałę Stwórcy, nasza wiara będzie nieustannie słabła, oddalała się w szary horyzont. A bez niej nie ma religii, nie ma Kościoła. Dlatego apostołowie często prosili Jezusa: „Naucz nas modlić się”. Chyba z własnego doświadczenia rozpoznali, że modlitwa nie jest sprawą łatwą, że potrzebują w tej kwestii dobrego korepetytora. Że modlitewnej bliskości z Bogiem trzeba się wciąż uczyć. […]
 
Powinniśmy zacząć od sprawy pierwszoplanowej. Poniechać mianowicie wszelkich zabiegów, takich, jakie czynimy, kiedy chcemy zdobyć posłuch u innych ludzi. Przed Bogiem nie trzeba manifestować swej obecności. On nas pierwszy umiłował i ta Jego uprzedzająca życzliwość powoduje, że jesteśmy w stanie skierować serce w Bożą stronę. Sławić Ojca-skałę, na której opiera się i rozwija nasza codzienność. Pokładać w Nim całkowitą ufność. Spełniając ten warunek, odkryjemy, że w centrum naszej modlitwy znajdują się słowa zaproponowane przez samego Jezusa, zwane modlitwą Pańską. Zdaniem św. Tomasza z Akwinu jest ona pewna, właściwa, uporządkowana, pobożna i pokorna. […]
 
Dzięki takiej modlitwie otrzymujemy skuteczne i pożyteczne lekarstwo przeciwko każdej formie zła, lęku czy smutku.
 
Bóg istnieje i kocha
 
Zapewne marzymy, żeby najróżniejsze skarby naszego życia, które skrzętnie gromadzimy, mogły zostać zachowane na wieki. Tymczasem wystarczy przeżyć tylko kilka godzin, by natychmiast rozpoznać, że nie jest to możliwe. Mimo niemal nadludzkich sprawności i naukowych zdobyczy pozostajemy bezradni wobec wielu tajemnic, a zwłaszcza wobec śmierci, która zmusza do pokory i poznawczej skromności. Ustawia nasze decyzje w przygodnym świetle istnienia, gdzie „mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną”.
 
Nikt nam nie zabrania, żebyśmy się angażowali w sprawy tego świata, w rozwiązywanie problemów ekonomicznych, politycznych, społecznych. To oczywista powinność. Ale to nie powinno wypełniać całej naszej egzystencjalnej przestrzeni. Chodzi natomiast o to, żebyśmy za wszelką cenę byli chrześcijanami. Stawką jest tutaj krzyż […] jako znak niezmierzonego zaufania, do jakiego zdolny jest ten, kto umierając, wchodzi w tajemnicę zmartwychwstania, w obręb zbawczej miłości. W tym sensie krzyż stanowi sam rdzeń życia. Sprawia, że potrafimy rozbijać skorupę własnego ego, które z lęku często zamyka się w sobie. Jeżeli dochodzi do takiej sytuacji, wówczas to, co w nas najbardziej ludzkie, jaśnieje pełnią blasku. […]
 
Na szczęście jesteśmy w stanie wypowiedzieć zdanie, które wywraca świat do góry nogami. Brzmi ono: Bóg istnieje i kocha nas wszystkich. […] Oto źródło nadziei, racja, by nasz skarb był tam, gdzie żywo biją nasze serca.
 
Miarodajna skala wartości
 
Najcudowniejsze jest to, że zostaliśmy obdarowani istnieniem i że mamy tego faktu świadomość. Nie pojawiliśmy się na ziemi przez przypadek czy kombinacje natury, ale wyszliśmy z miłującego serca Boga. Świat został nam podarowany w swym różnorodnym bogactwie i pięknie. Otrzymaliśmy zadanie jego uprawy, pieczy nad nim. Nie toczmy zatem sporów o to, czy świat jest własnością Pana Boga, czy też podlega tylko człowiekowi. Nie uważajmy się za jedynych właścicieli, lecz przyjmujmy świat jako dar wymagający troski, a więc wszystkiego, co czyni z niego miejsce umacniające nasze więzi z Bogiem i z ludźmi, wymagające przemiany zgodnej z zamysłami Boga.
 
[…] W ten też sposób nasz codzienny wysiłek wchodzi niejako w tę realną przemieniającą Obecność. Czy to jednak oznacza, że o nic, dosłownie o nic nie musimy się troszczyć? Wszak Jezus mówi: „Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać”. Czyżby więc Bóg miał za nas budować świat, obsiewać nasze pola, zbierać plony, naprawiać drogi, prostować meandry ziemskiej historii? Aktywność Bożej Opatrzności nie prowadzi przecież do unieruchomienia ludzkiej kreatywności, twórczego wysiłku, wszystkich zabiegów, mających prowadzić do tworzenia coraz lepszego świata, sprzyjającego pomnażaniu dobra i doczesnego szczęścia.
 
Gdyby było inaczej, bylibyśmy w rękach Stwórcy bezwolnymi kukiełkami, pozbawionymi dynamizmu wolnych decyzji i mocy intelektu. Nie uprawialibyśmy ani ziemi, ani umysłu. Niepotrzebna byłaby sztuka wychowania i w ogóle kultura. […] Jezusowi chodzi o to, żebyśmy odnaleźli miarodajną dla naszego człowieczeństwa skalę wartości. Żebyśmy na pierwszym miejscu nie stawiali spraw tego świata, choć są istotnie ważne, ale żebyśmy umacniali wrażliwość na to, co święte.
 
ks. Jan Sochoń
Idziemy nr 29 (512), 19 lipca 2015 r.

fot. midiman Jesus Christ - Christus Statue
Flickr (cc)