DRUKUJ
 
Anna Karoń-Ostrowska
Radykalna bliskość
Więź
 


Tu pojawia się pytanie o decyzję…
 
Decyzja o małżeństwie dotyczy tego, żeby wspólnie brać na siebie czas i całe ryzyko związane z nieznaną przyszłością, w imię tego cudownego doświadczenia bliskości, którego wspólnie doznaliśmy. Decyzja dotyczy czasu, który przyjdzie, który będzie nas dotykać i niszczyć. Ten czas weźmiemy na siebie wspólnie. W imię tego, co doznaliśmy, co nam się przytrafiło, podejmujemy niewiadomą przyszłość. 
 
Do takiej decyzji się dojrzewa. Decyzję o małżeństwie zasadniczo podejmuje się na podstawie czegoś, co się wspólnie wypracowało. Choć na pewno zdarzają się sytuacje, że decyzje są podejmowane abstrakcyjnie, w ciemno. A to oznacza, że w imię miłości człowiek jest skłonny brać na siebie bardzo duże zobowiązania i odpowiedzialność nawet w ciemno.
 
Pewność wzajemności
 
Przez wiele wieków cywilizacja pracowała nad tym, żeby odrzeć małżeństwo z wymiaru największej bliskości. Największą bliskością mogła być tylko skrywana miłość, na przykład Tristana i Izoldy. Małżeństwo – poprzez cały wymiar prawny, kulturowy, religijny, rodzinny, dziedziczenia itd. – było odzierane z bliskości. Dlatego z jednej strony Pańska intuicja, by mówić o małżeństwie jako radykalnej bliskości, wydaje mi się niesłychanie cenna, ale z drugiej strony kultura uczyniła z małżeństwa instytucję społeczną, dla wielu dość zniechęcającą.
 
Dlatego często używam w tej rozmowie trybu warunkowego. W książce de facto opisuję to jako fenomen domu. Właściwie dlaczego nie używać w tej rozmowie słowa „dom”? Oczywiście nie jako ekwiwalentu małżeństwa, ale jako terminu, który może ułatwić porozumienie, bo małżeństwo jest semantycznie przeładowane zupełnie innymi znaczeniami. Za domem ciągle jeszcze się tęskni, chce się go stworzyć. Małżeństwo jako związek formalny traktowane jest często jako przeżytek. Chociaż z drugiej strony dość ideologicznie lansuje się czysto formalny wzór partnerstwa. 
 
Dom to bardzo ciekawy trop… 
 
Doświadczenie bliskości przekłada się na całą rzeczywistość domu. W pewien sposób dom jest również odkrywany. Wymaga jakiegoś rozpoznania, że oto jestem domownikiem pośród innych domowników. Dom można ze sobą nieść. Z domu się wychodzi, ale to nie jest tak, że się dom zostawia za sobą, że można się stać całkowicie bezdomnym. Kto ma doświadczenie domu, ten buduje domy, jest trwale domownikiem. Małżeństwo to w pewnym sensie otwarcie na nowo wymiaru domu, w którym on i ona stają się domownikami, a nie lojalnymi partnerami, gośćmi, przybyszami, przelotnymi ptakami. Oboje odnajdują się w samym środku domu, który tworzą swoją obecnością. Ten dom jest niejako strukturalnie otwarty na innych, przede wszystkim na tych, którzy się w nim rodzą. Ale także ktoś obcy, kto przychodzi z zewnątrz jako przybysz i gość, może się stać domownikiem.
 
Mnie się wydaje, że dom nie jest zamknięciem pewnej wewnętrznej przestrzeni. Jest otwarty, ale też ma swoje sekrety. Najważniejszy jest sekret bliskości – to, że jako domownicy nie gramy wobec siebie żadnych ról, że nie jesteśmy dla siebie jedynie kimś społecznie określonym: obywatelami, mężami, ojcami, wujkami. Każdy wie, że bycie w domu jest zupełnie inne od bycia w wymiarze publicznym i od bycia na ulicy
 
Żeby wejść w małżeństwo, potrzeba szczególnego rodzaju doświadczenia miłości. Na ogół nie jest to pierwsza i jedyna miłość. Musi być w niej coś takiego, że chce się, żeby była ona podstawowym doświadczeniem bycia z drugim człowiekiem.
 
Powiedziałbym, że ten rodzaj miłości potrzebuje domu, chce się zadomowić i to chyba jeszcze zanim będziemy się na coś decydować. W tym sensie dom jako przestrzeń wzajemności jest najpierw. Czy każda miłość chce domu, mimo że bywa również doświadczeniem wzajemności? Być może na tym polega różnica, że ta miłość, która przecież zatrzymuje czas i w pewnym sensie poza czas wypada, chce jednak trwać w czasie jako dom. Trzeba tu także mówić o obecności, bo dom jest także miejscem obecności.
 
Obecność jest w gruncie rzeczy – obok miłości – czymś zasadniczym w małżeństwie. To bardzo pierwotne doświadczenie: chcę, żeby ktoś był, chcę mówić, że ktoś jest – on jest, ona jest… 
 
Możemy to nazywać wydarzeniem miłości czy bliskości. Prawdopodobnie z perspektywy metafizycznej mówilibyśmy o obecności. Dla mnie fenomen domu jest jednym ze spełnień obecności. To kategoria trochę szersza. Ona dotyczy również całej sfery tożsamości. Obecność znaczy jednocześnie „jestem” i „jesteśmy”, których się nie da od siebie oddzielić. Trochę to przypomina wcześniejszy cytat z Levinasa: „jak gdyby jedność osoby mogła odnieść zwycięstwo nad czyhającymi na nią niebezpieczeństwami jedynie poprzez dwoistość wpisaną w jej własną istotę”.

Bez wątpienia jest w tym coś pierwotnego. Jest to rzeczywiście jakieś doświadczenie wspólne. Nie mogę powiedzieć: „jesteśmy”, jeżeli druga osoba zaprzeczy. Musi być coś, co się wydarza między nami, czego oboje doświadczamy.
 
Tu doznajemy czegoś takiego jak wzajemność, która nie jest ruchem intencji wychodzącej ku drugiemu i wracającej do siebie. Bliskość, o której mówiliśmy, jest jednocześnie wzajemnością, jest rozpoznaniem wzajemności. Przecież bliskości nie doświadcza się oddzielnie, każdy na własny rachunek. Wzajemność na tym właśnie polega – ona nie potrzebuje racjonalizowania, jakiegoś aktu potwierdzenia dokonanego przez obydwie strony.
 
Zatem czym jest potwierdzanie czy rozeznawanie wzajemności?
 
W pewnym sensie sama wzajemność jest już potwierdzaniem. To jest rodzaj pewności, który nie wymaga dodatkowych zabiegów. To pewien fakt, że oto doznaliśmy siebie nawzajem w samym środku obecności. 
 
Rozmawiała Anna Karoń-Ostrowska
Więź, 9/2006
 
fot. Thaciastirling Hand 
Pixabay (cc)   
 
strona: 1 2 3 4