DRUKUJ
 
Ks. Mariusz Pohl
”Wyszli na górę...”
Mateusz.pl
 


Chyba w żadnym innym fragmencie Ewangelii ograniczenia i niedostatki ludzkiego słowa nie są tak dotkliwe jak tu. Wyraźnie widać jak bezsilny jest ludzki język w oddaniu chwały i rzeczywistości Boga. Ale nawet pomimo tego Ewangelia ta niesie wiele treści i inspiracji do własnych przemyśleń.
 
Trzeba jednak w odpowiedni sposób treści te uszeregować, poczynając od najważniejszych. Otóż w centrum tej niezwykłej relacji znajduje się podstawowa prawda o tym, że Jezus jest prawdziwym Bogiem, Synem Bożym wcielonym w człowieka, który w swoim ziemskim życiu mógł ukazać swoją boską chwałę tym, którym chciał. Taki naoczny dowód był Apostołom, a poprzez nich całemu Kościołowi, bardzo potrzebny. Ta świadomość, że boska rzeczywistość jest dostępna ludziom, jeśli tylko Bóg zechce ją udostępnić, a człowiek zdobędzie się na wysiłek jej przyjęcia. Oczywiście wysiłkiem tym jest wiara.
 
Ale wiara musi byc przez nas właściwie rozumiana. W zasadzie przyzwyczailiśmy się, że wiara to tylko słowna deklaracja, że „jest się” wierzącym, katolikiem. Rozumiemy to jako pewne światopoglądowo-polityczne opowiedzenie się po jednej ze stron. Owszem, jest to jeden z aspektów wiary, ale chyba najmniej istotny, gdzieś na samym marginesie. Po prostu: człowiek wierzący w konsekwencji swojej wiary przyjmuje pewien system wartości, moralności, światopoglądu, który jest ściśle określony i nie da się go pogodzić z pewnymi kierunkami polityki czy filozofii. I tak, szczerze wierzący katolik, który zna i poważnie traktuje swoje przekonania, nigdy nie zostanie marksistą czy skrajnym liberałem.
 
Ale podstawowym i najważniejszym aspektem wiary jest więź człowieka z Bogiem, więź całościowa, obejmująca wszystkie dziedziny życia, ale zwłaszcza siebie samego. Wierzyć, to znaczy z pełnym zaufaniem i bez lęku oddać siebie Bogu, pozwolić, by właśnie On zajął centralne miejsce w moim życiu, by decydował o tym, co ze mną będzie. Czy teraz, wiedząc to, nadal jesteśmy tak pewni i przekonani, że jesteśmy „wierzący”?
 
Zapewne, jeśli tej lekturze towarzyszy jakieś rozważanie, to doszliśmy właśnie do wniosku, że w takim razie wiara nie jest taką prostą sprawą, jakby się na pierwszy rzut oka wydawało. I faktycznie tak jest. Wiara jest sporym trudem, a raczej „dziełem”, jak to trafnie określił św. Paweł w 1 Liście do Tesaloniczan. Na czym więc to dzieło polega?
 
Świetnie odpowiada na to pytanie dzisiejsza Ewangelia. Żeby uwierzyć, trzeba osobiście spotkać się z Bogiem, wejść z Nim w bezpośrednią relację, którą język religii określa nieraz przez „widzenie”. Trzeba zobaczyć Boga. Ale zaraz ktoś zaprotestuje: przecież Boga nie da się zobaczyć! Owszem, fizycznie, wzrokiem – nie, ale duchowo – tak! Wymaga to jednak sporego wysiłku – jak w tej scenie Przemienienia. Najpierw trzeba wyjść na wysoką, samotną górę. Oderwać się od codziennych trosk i uciech życia. Dalej, trzeba się modlić, ale nie tylko odmawiając pacierze, lecz trwając w wyciszeniu. Nasze zmysły muszą być wtedy jakby uśpione, wyłączone. Co to za modlitwa, jeśli w pokoju jest włączony telewizor, a wyobraźnia błądzi gdzieś koło domu czy pracy? I wreszcie trzeba być gotowym przyjąć Boga, zostać przy Nim, zrobić Mu miejsce w swoim życiu, rozbić dla Niego namiot.
 
W tym wszystkim wcale nie chodzi o to, by uciekać od twardych realiów życia w świat chmur i wizji. Wręcz przeciwnie, zaraz potem trzeba do tego życia wracać – ale przemienionym przez Boga, by dalej samemu ten świat przemieniać na bardziej boski. Ale siłę do tego trudu da nam tylko wiara.
 
ks. Mariusz Pohl
 
fot. Unsplash, Mountains
Pixabay (cc)