DRUKUJ
 
Ks. Mariusz Pohl
Chrześcijaninie, w kim pokładasz nadzieję?
Wieczernik
 


Problem z wiarą

Nadzieja to to, na czym polegamy, w czym upatrujemy wsparcia i pomocy, coś, co zapewnia nam poczucie bezpieczeństwa i sens życia, co jest naszą najwyższą, najbardziej upragnioną wartością i celem życia.
 
Już samo sformułowanie tytułowego pytania uwidacznia podstawowy problem z na­szą wiarą, a raczej tym, co nazywamy potocznie chrześcijaństwem. Sugeruje bo­wiem, że chrześcijanin mógłby pokładać nadzieję w czymkolwiek: w różnych war­tościach, ideach, rzeczach i że może w tym przebierać jak na półkach w hipermarkecie. Oczywiście, człowiek ma prawo wyboru, ale to właśnie podjęty przez niego wybór decy­duje, kim jest: chrześcijaninem, materialistą, poganinem, bezbożnikiem, klientem wró­żek, horoskopów itd. A zatem dopiero odpowiedź na pyta­nie: „człowieku, w kim pokładasz nadzieję?” określa naszą toż­samość i życie. Chrześcijanin to ten, kto swoją nadzieję złożył w Chrystusie. A jeśli nie w Chrystusie, to znaczy, że nie jest w pełni chrześcijaninem, albo może nawet wcale.
 
Niestety, często nasze chrześcijaństwo ma charakter po­wierzchowny i formalny, jest tylko zewnętrzną deklaracją, ale bez życiowych konsekwencji. I dlatego wszystkim „niedzielnym katolikom”, „chodzącym do kościoła”, „wierzącym, ale niepraktykującym”, „bywalcom Pasterek”, „sympatykom Pa­pieża”, „ochrzczonym” itp., trzeba po­móc w podjęciu refleksji nad swoją wiarą i jej istotnymi elementami, wymogami i praktycznymi konsekwencjami. A obok osobistej więzi z Bogiem, wyrażającej się w modlitwie i liturgii, właśnie nadzieja jest głównym eg­zystencjalnym wyznacznikiem wiary.

Powiedz mi, w kim pokładasz nadzieję...
 
Nadzieja to to, na czym polegamy, w czym upatrujemy wsparcia i pomocy, coś, co zapewnia nam poczucie bezpieczeństwa i sens życia, co jest naszą najwyższą, najbardziej upragnioną wartością i celem życia, a zarazem fundamentem, na którym opieramy – zwykle nieświadomie – nasze codzienne sądy, decyzje, działanie. W ten sposób nadzieja jest bardzo praktycznym i miarodajnym kryterium, który rozstrzyga, kim rzeczywiście je­steśmy. „Powiedz mi, w kim pokładasz nadzieję, a powiem ci, kim jesteś”. Nadzieja kształtuje nas samych, nasz charakter, postępowanie, zasady życiowe, pragnienia.
 
Niestety, często nie rozumiemy czym w ogóle jest nadzieja. Np. wtedy, gdy mówimy: na­dzieja matką głupich. O nie, to naiwność jest matką głupich – wtedy, gdy wmawiamy sobie: jakoś to będzie. Taka postawa nie ma z nadzieją nic wspólnego. Jest to fałszywe przekonanie, że nic złego stać mi się nie może, że jakoś się wszystko samo poukłada. Sa­mo? Życie nie jest zlepkiem losowych przypadków i prawdopodobieństwo, że coś „samo” ułoży się po naszej myśli jest nikłe. Na to nie można liczyć.
 
Taka postawa jest typowym przykładem ucieczki od odpowiedzialności w bezczyn­ność: boję się podejmować osobiste decyzje, nie chce mi się myśleć, wysilać ani praco­wać, więc wmawiam sobie, że jakoś się uda. Owszem, niekiedy się udaje, ale zwykle tyl­ko wtedy, gdy mimo wszystko jesteśmy choć trochę przygotowani, nawet gdy świadomie nie zdajemy sobie z tego sprawy; albo gdy Bóg zlituje się nad naszą głupotą i oszczędzi nam klęski. Ale to nie ma nic wspólnego z nadzieją.

Nadzieja sięga dalej
 
Nadzieja jest przeciwieństwem takiej postawy. Nadzieja mobilizuje człowieka do dzia­łania, ryzyka i wysiłku. Nadzieja jest przekonaniem, że Bóg mnie do czegoś powołuje, wzywa, że czegoś ode mnie oczekuje i wyznacza mi jakieś zadania, bo wie, że z Jego po­mocą i w Jego imię potrafię im sprostać. To bardzo zobowiązuje. Człowiek zdaje sobie sprawę, że nie może zawieść, nie może pozwolić sobie na fuszerkę, bo sam Bóg liczy na moją współpracę i potrzebuje mojego zaangażowania. A skoro tak, to owocność i sku­teczność takiego działania jest możliwa, wręcz zagwarantowana przez Boga, jeśli tylko zrobię wszystko według Jego myśli i planów. A to wymaga maksimum wysiłku z mojej strony, bo Bóg nie lubi połowiczności i tandety. A więc nadzieja jest wezwaniem do dzia­łania, do życia na całego, do wykorzystania pełni możliwości. Gwarantem sukcesu – nie zawsze doraźnego – jest sam Bóg, ale autorem sukcesu – człowiek. I sukces musi nas kosztować.
 
Ale nasza nadzieja sięga dalej, niż tylko w doczesność. „Jeśli tylko w tym życiu na­dzieję złożyliśmy w Chrystusie, to bardziej niż wszyscy ludzie jesteśmy godni polito­wania” (1 Kor 15,19) napomina Paweł Koryntian. Nasza nadzieja dotyczy przede wszystkim życia wiecznego. Doczesność, nawet najbardziej udana, przemija nieodwołal­nie. A wieczność leży poza zasięgiem naszych naturalnych możliwości. Nie ma żadnych eliksirów wiecznej młodości, kwiatów paproci i tym podobnych spe­cyfików. Tylko Bóg może dać człowiekowi nowe, wieczne życie. Może dać je tylko jako dar swej łaskawości, bo nie ma takich zasług, które zdołałyby wysłużyć ten przywilej na mocy sprawiedliwej należności i zapłaty. Tylko nadzieja jest „poręką tych dóbr, których się spodziewa­my” (Hbr 11,1)
 
I dlatego powinniśmy wystrzegać się fałszywego lokowania swojej nadziei. Najpierw w dobrach doczesnych. Są one miłe i potrafią dostarczyć sporo radości i zadowolenia, ale nie mają wartości absolutnej. A niestety, jesteśmy skłonni taką wartość im nieraz przypisywać. Szczególnie pieniądzom. Pieniądz, który w istocie jest tylko środkiem płat­niczym i jako taki dobrze spełnia swą funkcję, jest przez nas traktowany znacznie powy­żej swej „przyrodzonej” roli i wartości. Przypisujemy mu niekiedy znaczenie wręcz ma­giczne: jako źródło i gwarant szczęścia

Jesteśmy tacy naiwni?
 
Czy zastanawialiśmy się kiedyś, na jakiej zasadzie same cyferki na koncie czynią nas tak zadowolonymi i szczęśliwymi? Rozumiem, że możemy się cieszyć, gdy kupimy nowe auto, ale cieszyć się z papierków, cyferek? Pewien gospodarz z przypowieści złożył swą nadzieję w dobrach zgromadzonych na długie lata w nowych gumnach; głupi, nie wie­dział, że tej nocy zażądają jego życia – i co? Jakże często jesteśmy do niego podobni. Inwestujemy w dobra doczesne, jakby to był ekwipunek na wieczność. Faraonowie wie­rzyli, że po śmierci udają się w długą podróż i będą potrzebowali tam złota, strojów, żyw­ności, więc gromadzili to w wielkich grobowcach. Ale że my jesteśmy tacy naiwni?
 
Proszę nie rozumieć tego jako potępienia i pogardy dla dóbr materialnych. Nie: pie­niądze, mieszkanie, auto, ubrania, żywność, sprzęt – to wszystko jest potrzebne do ży­cia. Ale tylko tyle: jest potrzebne, ma służyć, ma cieszyć, ma być używane. Biada jednak, gdyby te dobra miały być wyznacznikiem naszej wartości jako ludzi, gdyby miały przym­nożyć nam godności. Wtedy bogactwa zamienią się w narzędzie tortur i ułudy, przypra­wią nas o zgubę, a przynajmniej o wielki niepokój. Pieniądz jest dobry jako sługa, fatalny jako pan.
 
Innym przykładem fałszywie lokowanej nadziei, jest wiara we własne zasługi jako gwa­rancja zbawienia. Przodowali w takiej postawie faryzeusze: legalistyczna sprawiedli­wość, pozory świątobliwości, przekonanie o własnej samowystarczalności wobec prawa i Boga. Nieraz i my ulegamy temu fałszywemu przekonaniu, że nasze zbawienie zależy tyl­ko od nas, od naszego życia i postępowania. I w tym przeko­na­niu i nadziei, gromadzimy sobie „duchowy kapitał” w postaci zamówionych mszy, odmówionych pacierzy, odbytych pielgrzy­mek, odprawionych odpustów... Jeśli akty te nie są wyrazem naszej miłości i zaufania do Boga, lecz formą zabezpieczenia ka­pitału na wieczność – niewiele różnią się od brzęczącej waluty. Wartość człowieka i ludzkiej godności zasadza się bowiem nie na naszych zdobyczach i dokonaniach, lecz na miłości Boga, ni­czym przez nas niezasłużonej. Paweł wszystko uznał za stratę ze względu na najwyższą war­tość poznania i pozyskania Chrystusa. (Flp 3, 7nn)

A co dopiero mówić o żałosnych przypad­kach ludzi, którzy swe nadzieje pokładają w horo­skopach, wróż­bach, amuletach i in­nych „dobrach” okultystycznych. To nie jest tylko za­bawa czy moda. Jeśli ktoś wydaje spo­ro pie­niędzy na sporządzenie indywidualnego ho­roskopu albo za horendalną stawkę zama­wia telefo­niczną wróżbę tarota, to nie można tego uznać za niewinny kaprys czy rozrywkę.

Tylko Bóg może dać nam życie
 
I jeszcze jedna sugestia biblijna: uczniowie zmierzający do Emaus niewątpliwie złożyli swe nadzieje w Bogu, w obietnicach Pisma, to było źródło ich oczekiwań. Spodziewali się, że Jezus wypełni misję mesjańską, przywróci królestwo Izraela, obejmie panowanie nad światem. Wszak takie były zapowiedzi Pisma. Ale zapowiedzi potraktowane wybiór­czo i cząstkowo. Chrystus w swoim wykładzie teologii biblijnej, również powołał się na to samo Pismo, może nawet na te same cytaty, ale odczytał je w pełni prawdy. I pokazał, że nadzieja złożona w Bogu, w słowie Bożym, wcale nie gwarantuje wolności od cier­ień, niepowodzeń, krzyża. Wręcz przeciwnie: prowadzi do krzyża, na krzyżu się oczysz­cza i hartuje. I uczy, że tylko Bóg może dać nam życie, nawet, gdy to życie odbiera.
 
Jeśli zatem chcemy badać i poznawać swoje nadzieje, by lokować je tam, gdzie nale­ży, to wskazówek jak to robić, powinniśmy szukać w słowie Bożym.

ks. Mariusz Pohl
Wieczernik nr 138 - lipiec/sierpień 2005
 
fot. Vins13pattar Life
Pixabay (cc)