DRUKUJ
 
Elżbieta Gołąb
Zawsze godni Jego miłości
Mateusz.pl
 


Z o. Józefem Augustynem SJ rozmawia Elżbieta Gołąb

Rozmowę o sakramencie pojednania rozpocznijmy od trudności, którą niektórzy formułują w ten sposób: Nie przystępuję do spowiedzi, ponieważ się do niej zraziłem.
 
Kiedy ktoś mówi, że jest zrażony do spowiedzi, wtedy rodzi się pytanie, dlaczego. Jeżeli dlatego, że kapłan domaga się od nas spełnienia jej warunków, byłby to znak, iż nie rozumiemy jeszcze, czym jest naprawdę sakrament pojednania. Częściej jednak bywamy zrażeni do spowiedzi, ponieważ zostaliśmy — w naszym odczuciu — źle potraktowani w konfesjonale. No cóż, wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Nie tylko penitenci, ale także spowiednicy są takimi samymi grzesznikami, jak wszyscy. Jan Paweł II często mówi nam, księżom, abyśmy starali się być dobrymi penitentami. Tylko ksiądz, który jest dobrym penitentem — podkreśla Papież — może być dobrym spowiednikiem.
 
Jeżeli podczas spowiedzi byliśmy potraktowani w sposób niedelikatny i ten fakt ciągle nas boli, to wówczas powinniśmy sobie uświadomić, iż jest to bardzo ludzkie zranienie. Tymczasem w sakramencie pojednania należałoby oddzielać to, co ludzkie, od tego, co Boskie. Spowiedź jest dobra i ważna także wtedy, kiedy odchodzimy od konfesjonału z brakiem ludzkiej satysfakcji, ponieważ ksiądz okazał się człowiekiem mało wyrozumiałym i niezbyt serdecznym. Potrzebne jest tu wzajemne miłosierdzie i zrozumienie z obu stron. Kiedy na przykład przed świętami Bożego Narodzenia czy Wielkanocy ustawia się wielka kolejka przed konfesjonałem, a kapłan spowiada już wiele godzin i jest zmęczony, wówczas może on nie wyczuć naszego problemu, może też okazać się człowiekiem mało cierpliwym. Jeżeli jesteśmy w trudnej sytuacji emocjonalnej, moralnej, byłoby ważne, aby pójść do spowiedzi wówczas, kiedy przed konfesjonałami jest bardziej pusto: w ciągu roku. Potrzebujemy też wówczas trochę większej wiary. Ostatecznie nie idziemy do spowiedzi dla księdza, ale ze względu na Boga. Wypowiadamy grzechy przed kapłanem, ale spowiadamy się przecież Bogu. Ksiądz w konfesjonale jest marnym, „nieużytecznym sługą”, który ma ukazywać wielkie Boże miłosierdzie. Chcę być dobrze zrozumiany: nie bronię zachowań księży, których nie da się obronić. Kapłan zawsze winien być przejrzystym świadkiem dobroci, cierpliwości i hojności Boga. Powinien być miłosierny i wskazywać na nieskończone miłosierdzie Boże.
 
Jeżeli przez długi czas byliśmy zrażeni do spowiedzi i nie przystępowaliśmy do niej, to sama myśl o podejściu do konfesjonału rodzi lęk. Obawiamy się mimo wszystko, iż możemy być kolejny raz potraktowani niedelikatnie. Jeżeli nie chodziło się wiele lat do spowiedzi, to z każdym rokiem trudniej jest do niej przystąpić.
 
Najpierw należałoby zobaczyć, czego tak naprawdę się boimy. Trzeba odróżnić lęk przed księdzem od lęku i upokorzenia, który wywołuje własny grzech. Najczęściej nie boimy się spowiednika, ale obawiamy się raczej dotykać swoich ran i grzechów w jego obecności. Boimy się też upokorzenia. Kiedy żyjemy w takiej lękowej sytuacji wobec spowiedzi, wówczas zachęcałbym, aby nie rozwiązywać problemu „siłowo”. Byłoby wtedy dobrze znaleźć spowiednika, o którym wiemy, że okaże się człowiekiem delikatnym, roztropnym i będzie miał dla nas czas. Jest bardzo dużo księży, którzy są wytrawnymi spowiednikami i gotowi są nam poświęcić tyle czasu, ile go potrzebujemy. Jan Paweł II przypomina, iż każdy ma prawo spowiadać się także poza konfesjonałem. Jest on proponowany przez Kościół jako normalne miejsce spowiedzi. Ale w sytuacjach nadzwyczajnych możemy prosić o spowiedź w innym miejscu, w którym łatwiej nam będzie przedstawić spowiednikowi sytuację swojej duszy. Sakrament pojednania ma służyć temu, abyśmy nie bali się Boga. Zauważmy, jak często Pan Jezus mówi: Nie lękajcie się. Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek przestał się Go bać. Bliskość Boga w Jezusie Chrystusie jest zaproszeniem do wyzbywania się wszystkich lęków, także wobec spowiedników.
 
Z sakramentem pojednania nieodłącznie związany jest żal za grzechy. Jest on warunkiem dobrej spowiedzi. Wielu jednak ma duże trudności ze wzbudzeniem w sobie żalu za grzechy. Niektórzy skarżą się: Nie czuję boleści duszy z powodu swego grzechu.
 
Żal za grzechy jest doświadczeniem złożonym, dynamicznym. Mówiąc: „Nie czuję żalu”, opisujemy własne emocje. Żal jednak jest przede wszystkim aktem wiary, a nie doświadczeniem uczuciowym. Dlatego możemy wzbudzić w sobie żal także wtedy, gdy nasza sfera uczuciowa ma upodobanie w grzechu i gdy tkwimy w rodzącej grzechy namiętności. To wiara mówi nam, że Bogu nie podoba się to, w czym ma jeszcze upodobanie nasza grzeszna natura. Człowiek przywiązany do grzechu nie odczuwa emocjonalnego żalu. Ale i w tej sytuacji dzięki rozumowi oświeconemu wiarą możemy stwierdzić, że każdy grzech jest złem. Tak mówią nam Boże przykazania, Ewangelia, Kościół. Człowiek może uznać i wyznać zło grzechu, ponieważ ufa Bogu i Kościołowi. Dobrze jest w sakramencie pojednania wyznać przywiązanie do namiętności rodzącej fakty grzechu i zadeklarować pragnienie wyzwolenia się z niej. Takie wyznanie pogłębia nasz żal.
 
Ani żalu, ani też samego grzechu nie jesteśmy w stanie pojąć rozumem, jeżeli nie zostanie on oświecony łaską. Zrozumienie prawd wiary jest ważne, przychodzi ono jednak jako owoc zaufania Bogu i Jego miłosierdziu. Bóg daje nam przykazania, ponieważ nas kocha. Mówi nam: „To jest dobre, a to jest złe”, bo tylko On wie, co jest dla nas pożyteczne, a co szkodliwe.

Jak Ojciec scharakteryzowałby prawdziwy żal za grzechy?
 
Żal za grzechy zawiera dwa ważne elementy. Po pierwsze, jest uznaniem zła i zniszczenia, które sprawia ono w nas samych, w bliźnich, a nawet — choć w innym znaczeniu — w Bogu. Po drugie, jest powierzeniem odkrytego i wyznanego zła miłosierdziu Boga. Żal jest doświadczeniem dynamicznym, jest przejściem od grzechu do miłosierdzia Bożego. Ważne jest, aby wzbudzając żal za grzechy nie koncentrować się wyłącznie na samym grzechu, ale widząc go i uznając jego zło, oderwać się od niego, by dostrzec miłosiernego Ojca, którzy przytula do swego Serca syna marnotrawnego. Psalmista mówi: Głębia przyzywa głębię hukiem Twych potoków (Ps 42,8). Głębia grzechu (mówimy przecież o tajemnicy ludzkiej nieprawości) ma przywołać głębię dobroci i miłosierdzia Bożego. Dlatego też przygotowując się do sakramentu pojednania, mamy nie tylko liczyć swoje grzechy, ale także dostrzegać dobroć Boga i Jego łaskę.
 
Rachunek sumienia kojarzy nam się z rachowaniem, z matematyką. Często przeżywamy niepokój, czy potrafimy dobrze policzyć swe grzechy. Jak należałoby więc podejść do rachunku sumienia, aby był on dobrym przygotowaniem do spowiedzi?
 
Możemy posłużyć się rachunkiem sumienia z naszej książeczki do nabożeństwa. Ważne jednak, aby była to książeczka dostosowana do wieku i sytuacji egzystencjalnej, w jakiej się znajdujemy. Książeczka od pierwszej Komunii świętej niech zostanie pomocą dla dzieci. Rachunek sumienia winien rosnąć razem z człowiekiem. Trzeba w nim odwoływać się także do własnej intuicji moralnej i duchowej, czyli do własnego sumienia: „Co wyrzuca mi moje sumienie? W czym ono mnie upomina? W jakich sytuacjach byłem nieuczciwy?”. Często bowiem zdarzają się nam grzechy, które trudno jest ująć w jakieś określone przykazania i które nie są zapisane w książeczkach. Grzech i zło są zawsze tam, gdzie dochodzi do wykorzystania bliźniego, nadużycia jego dobroci, manipulacji jego wolnością.
 
Powierzchowność naszych rachunków sumienia wynika nieraz z tego, że robimy je pospiesznie. Rachunek sumienia domaga się czasu. Podobnie jak sama miłość, tak rozliczanie się z własnym sumieniem, będące wyrazem miłości do Boga, do bliźniego i do siebie samego, wymaga czasu. Jeżeli zamierzamy iść do spowiedzi, byłoby dobrze, abyśmy jeden lub nawet dwa dni wcześniej modlili się rano i wieczorem w tej intencji, prosząc Boga o światło dla poznania grzechu oraz odkrycia głębi miłosierdzia Bożego. Grzech nie zawsze daje się łatwo rozpoznać. On jakby ukrywa się w nas i dlatego do dobrego rachunku sumienia potrzebne jest nam światło łaski. Św. Ignacy Loyola zachęca, aby modlić się „o łaskę poznania grzechów”. Jeżeli człowiek ma małą wiarę, to zwykle sądzi, iż ma także małe grzechy. Jeżeli nie ma wiary, nie czuje się grzesznikiem. Ci, którzy nie liczą się z Bogiem, będą pytać, dlaczego określone czyny i postawy są grzechem, choć ludzie powszechnie je aprobują. To nie my ustalamy, co jest dobre, a co złe. Jeżeli nie widzimy naszych grzechów, nie musimy zbytnio się tym trapić. Powinniśmy raczej modlić o większą wiarę. Wraz z nią odkryjemy zło i brzydotę własnego grzechu. Największymi grzesznikami zawsze bywali wielcy święci. Wielka świętość, wielka miłość do Boga i ludzi sprawia, że człowiek postrzega każdy grzech, także ten najmniejszy, jako wielkie zło. Nie ma grzechów banalnych. Są tylko grzechy banalnie przeżywane.
 
Często kojarzymy spowiedź z upokorzeniem się przed spowiednikiem, a rachunek sumienia z poniżaniem się we własnych oczach...
 
Mówiąc o upokorzeniu się, dotyka Pani czegoś naprawdę niezmiernie ważnego. Jeżeli wielu ludzi odkłada spowiedź na czas nieokreślony, to dlatego, iż boi się właśnie upokorzenia. W spowiedzi należy odróżnić ukorzenie się przed Bogiem od poniżania się przed człowiekiem. Nie jest dobrze, kiedy idziemy do spowiedzi i czujemy się upokorzeni czy poniżeni przed księdzem. Stawiamy sobie nieraz pytania: „Co ksiądz sobie pomyśli? Co mi powie? Jak mnie potraktuje?”. Jeżeli rodzą się w nas takie wątpliwości, możemy powiedzieć sobie w duchu: „Jeżeli ksiądz sobie źle pomyśli o mnie, to jest jego problem, a nie mój. Powinien dobrze o mnie myśleć, ponieważ chcę się szczerze wyspowiadać”. Idziemy do spowiedzi nie po to, żeby się upokarzać, ale by odzyskać poczucie wartości i godności. Ukorzenie się przed Bogiem nigdy nie jest poniżaniem siebie. Kiedy wyznajemy grzechy przed Ojcem, stajemy w duchu prawdy. Dzięki temu odzyskujemy poczucie własnej wartości i godności. Prawda nas wyzwala, ale prawda pełna: nie tylko ta o naszej kruchości moralnej, ale także ta o nieskończonej dobroci Boga.
 
Przypomnijmy sobie piękny fragment Starego Testamentu, w którym Bóg ustami proroka Izajasza zwraca się do Izraela: Nie bój się, robaczku Jakubie, nieboraku Izraelu! Ja cię wspomagam — wyrocznia Pana — odkupicielem twoim — Święty Izraela. Oto Ja przemieniam cię w młockarskie sanie, nowe, o podwójnym rzędzie zębów: ty zmłócisz i wykruszysz góry, zmienisz pagórki w drobną sieczkę; ty je przewiejesz, a wicher je porwie i trąba powietrzna rozmiecie. Ty natomiast rozradujesz się w Panu, chlubić się będziesz w Świętym Izraela (Iz 41,14–16). Prorok mówi, że Izrael jest tylko małym robaczkiem. Kiedy jednak ten mały robaczek i nieborak przyjmie moc Boga, jego działanie staje się podobne do potężnych maszyn, które kruszą góry. Poczucie własnej niemocy przed Bogiem i wyznanie przed Nim grzechów sprawia, iż stajemy się mocni i możemy zwyciężać nasze słabości, znosić różnorakie trudności życiowe, dźwigać krzyże, które spotykamy na drodze życia.
 
strona: 1 2