DRUKUJ
 
Agnieszka Kozak
Dojrzałość lidera warunkiem jego wiarygodności
Kwartalnik Homo Dei
 


Czego nam brakuje?
 
Wiarygodność i autorytet są budowane przede wszystkim przez to, kim się jest i co się robi. Wielu liderów w Kościele katolickim uzurpuje sobie prawo do mówienia ludziom, co powinni w swoim życiu robić, a czego nie – czyli prawo do kierowania ich życiem, rozwojem, pragnieniami i potrzebami. Kto ich predysponował do mówienia innym, co mają robić? Skąd ta „prawda objawiona” w rękach pojedynczych osób? Czy faktycznie Duch Święty daje „wybranym” światło pozwalające im pisać scenariusze życia dla osób, do których są posłani? Nie pociągniemy ludzi do Jezusa, mówiąc do nich językiem zakazów i nakazów. Pociągniemy ich, pokazując swoim życiem, co znaczy kochać oraz jak można kochać i być kochanym.
 
Brakuje nam w Kościele języka pozytywnego. Brakuje umiejętności zwracania uwagi na emocje i potrzeby ludzi. Ludzie przychodzą z pytaniami, ale potrzebują też opowiedzieć swoją historię, bo w domach rodzinnych nie są słuchani. W świecie Facebooka potrzebują autentycznego spotkania z kimś, kto da im poczucie, że są dla niego ważni. Jednak zamiast tego, zanim skończą mówić o tym, co ich boli i czego potrzebują, my, zachwyceni swoją mądrością, już wiemy, co im odpowiedzieć i co powinni w danej sytuacji zrobić.
 
W takich sytuacjach często pojawia się język powinności – niby udzielamy rady zatroskani o drugą osobę, a w rzeczywistości odwołujemy się do tego, co należałoby zrobić; tylko skąd ta niezłomna pewność, że wiemy, co dany człowiek powinien? Dlaczego zamiast docierać do tego, czego druga osoba chce i potrzebuje, czyli towarzyszyć jej w odkrywaniu siebie, uznajemy siebie za znawców życia i uprawnionych do dawania autorytatywnych rad?
 
Brakuje nam chyba pokory w towarzyszeniu ludziom w ich drodze do prawdy, bo wydaje nam się, że to my tę prawdę znamy najlepiej. A gdyby tak liderzy ruchów katolickich, zamiast przewodzić ludziom, umieli być bardziej towarzyszami ich drogi do Jezusa – to jak zmieniłaby się ich rola?
 
No cóż, mniej mogliby „głosić”, a bardziej musieliby trwać na modlitwie i słuchać; mniej oceniać innych, a bardziej pytać siebie o własny rozwój i swoją dojrzałość… A ostatecznie mniej mog­liby „błyszczeć”, i nie wiem, czy wszyscy byliby na to gotowi, bo bycie liderem jednak podbudowuje poczucie własnej wartości i przekonanie o swojej wyjątkowości… Dlatego konieczna jest troska o formację liderów, której celem jest pomóc im w dochodzeniu do dojrzałości.
 
Potrzeba autentyczności
 
Dojrzeć oznacza „dorosnąć”, ale także „coś zobaczyć” i „na coś cierpliwie zaczekać”. To wymaga czasu i przejścia trudnej drogi do spotkania z sobą samym. Żeby mieć prawo pouczania innych, jak żyć, należałoby samemu być tego dobrym przykładem. Gdybyśmy mieli odwagę i siłę do tego, by mówić to, co naprawdę myślimy, i robić to, co mówimy, bylibyśmy bardzo inspirujący i pociągający dla innych.
 
Lider żyjący w ten sposób jest wiarygodny – dotrzymuje słowa, jest przewidywalny, potrafi mówić nawet trudne rzeczy, jeśli to konieczne, wprost komunikuje swoje oczekiwania, nie posługuje się ocenami ani opiniami, tylko faktami. Codziennie na sali szkoleniowej spotykam wielu menedżerów, którzy są liderami w biznesie.
 
Niezwykłe jest, jak bardzo brakuje im odwagi do tego, by zwyczajnie mówić prawdę – wprost, bez zastanawiania się, co powinni powiedzieć, a czego nie, co im przyniesie korzyść, a co może zaszkodzić. Zamiast się komunikować, zaplątują się w świecie domysłów, korporacyjnych gier w komunikację, politycznie poprawnych wypowiedzi, a „w środku” są straszliwie głodni autentyczności i prawdy.
 
Wydaje mi się, że autentyczność, szczerość i uczciwość są dziś najbardziej pożądanymi wartościami. Jeśli więc liderzy w Kościele pokażą swoim przykładem, że można żyć, kierując się tymi wartościami, to otworzą przestrzeń dla wiary, że taka postawa nadal jest możliwa w dzisiejszym świecie. W świecie manipulacji, relatywizmu i „róbta, co chceta” tęsknota za prawdą wydaje się coraz większa, pierwszą więc kompetencją, którą powinien mieć lider, jest umiejętność szczerej i opartej na faktach komunikacji.
 
Obecnie rośnie coraz bardziej popularność grup interakcyjnych typu „grupa otwarcia”, „trening interpersonalny”, „grupa rozwojowa”. Zapewne jest to wyrazem tego, iż potrzeba uzewnętrzniania się i doświadczania siebie w relacjach opartych na otwartej komunikacji jest w nas mocno ugruntowana, trudno ją jednak zaspokoić w codziennym życiu.
 
Stąd konieczność aranżacji grup, w których możliwa jest otwartość bez lęku przed utratą twarzy czy zagrożeniem utratą pracy. Podczas podsumowania pracy w takiej grupie rozwojowej jeden z uczestników powiedział: „Teraz już muszę w końcu coś z tym zrobić, bo sam zobaczyłem, na czym polega mój problem w relacjach. Nie mogę nawet zwalić tego na trenera czy innych uczestników, mówiąc, że są głupi i nic o mnie nie wiedzą”.
 
K.W. Vopel wskazuje kilka przyczyn braku szczerości i wzbraniania się przed otwartością w relacjach [1]:
 
• Otwartość i szczerość w stosunku do drugiego człowieka to pozwolenie na bliskość i intymność, a to rodzi przywiązanie – jak powiedział lis do Małego Księcia: oswojenie wiąże się z ryzykiem bycia zranionym. Przywiązanie z kolei nieuchronnie budzi w sercu tęsknotę, ukrytą głęboko potrzebę, by drugi człowiek był dla mnie i bym ja mógł być dla niego. Otwartość oznacza mówienie o sobie, o swoich emocjach, potrzebach, pragnieniach, radościach, ale też czasami słabościach. Obawiamy się bliskich relacji, bo boimy się rozczarowania, tego, czy zostaniemy zaakceptowani tacy, jacy jesteśmy.
 
A w ostatecznym rozrachunku boimy się straty, porażki (tego, że on rozczaruje mnie lub że ja rozczaruję jego). Rzeczywiście istnieje takie ryzyko, ale tracimy też przez zaniechanie wejścia w bliską relację, przez brak ujawniania siebie. W ten sposób unika się co prawda bólu związanego z możliwą stratą, ale nie daje się sobie szansy na piękno spotkania i obdarowania. W decyzję o wejściu w bliskość wpisane jest zatem ryzyko straty, jednak poddanie się lękowi przed tym ryzykiem to odmówienie sobie czegoś, co mogłoby być bogactwem. Bliskość i intymność dają szansę na doświadczenie bycia przyjętym, jednak bez szczerości i otwartego zaproszenia do swego świata wewnętrznego nie jest to możliwe.
 
• Mimo deklaratywnych próśb o informacje zwrotne ludzie unikają doświadczenia samopoznania. Obawiają się szczerości innych, ponieważ prowadziłaby ona do zbyt bliskiego kontaktu z samym sobą, do konieczności szczerego spotkania z tym, co od dawna, z wielkim nieraz mozołem, było spychane do podświadomości. Otwartość na innych, doświadczanie siebie w bliskich i szczerych relacjach z nimi oznacza spotkanie ze światem, który nierzadko był przez wiele lat ukrywany i nikt nie miał tam dostępu. Podróż do tego świata wydaje się niebezpieczna, więc lepiej nie być szczerym wobec innych, a oni odwdzięczą się tym samym, nie naruszając naszego bezpiecznego trwania.
 
strona: 1 2 3