DRUKUJ
 
ks. Przemysław Bukowski SCJ
Miłosierdzie w myśleniu, czyli o tym, jak bije ludzkie serce
Czas Serca
 


Człowiek potrafi być miłosierny. Nie zawsze tego chce. Nie zawsze wierzy w sprawiedliwość czynów miłosiernych. Czasami ocenia je wręcz jako naiwne. Stać go jednak na miłosierdzie, ono wyzwala w nim bowiem więcej niż wydaje mu się, że zdoła zrobić. Jakby sprawiedliwość była zbyt małą odpowiedzią wobec zła, którego doświadcza. Jakby była nieodpowiednia, by jego samego ocalić. Dlatego bycie miłosiernym tak go pociąga, a jednocześnie przeraża. W jakiś sposób boi się być miłosierny. Nie rozumie, że można być aż tak dobrym. Że można nie tylko miłosiernie się wzruszać, postępować, ale i miłosiernie myśleć. Że w taki sposób może bić jego ludzkie serce.

Przekroczyć próg
 
Przyglądając się współczesnej Polsce, zresztą nie tylko jej, można odnieść wrażenie, że istniejące tutaj podziały polityczne czy kulturowe coraz intensywniej uwidaczniają ciągle pogłębiającą się i właściwie niemożliwą już do zasypania przepaść między ludźmi. Myli się ktoś, kto uważa, że podziały te dotyczą wyłącznie abstrakcyjnych idei, teoretycznych zasad czy praw i dlatego dyskusja na ich temat ma również wyłącznie niepraktyczne implikacje. Podziały te tkwią bowiem głębiej, w ludziach, ich doświadczeniach, wizjach państwa, sposobie przeżywania tego, co dla nich ważne. Wyrażają się one zarówno w odczuciach skrzywdzonych, którzy domagają się sprawiedliwości, jak i głosie tych określanych mianem historycznych malwersantów, którzy w ferworze bezwzględnych działań przeciwnej strony politycznej wołają o jej umiar i rozsądek. Na boku pozostawmy próby obiektywnej oceny tych odczuć i apeli. Interesujące jest to, że każda ze stron toczących się sporów powołuje się na podobne, przynajmniej w brzmieniu, wartości i dobra. Wspólnie zobowiązują się one przecież do troski o polski dobrobyt, europejską solidarność i poszanowanie praw każdego człowieka. Na czym zatem polega problem? Możemy także słusznie zapytać, czy istnieje jakaś droga wyjścia z tych sporów? Czy możliwe jest pojednanie pomiędzy zantagonizowanymi stronami? Czy mimo oczywistych różnic są one w stanie porozumieć się ponad podziałami? A może takie porozumienie w ogóle nie jest potrzebne? Pytań jest bardzo wiele. Właściwie każde z nich rodzi kolejne. I tak bez końca. Nie jestem przekonany, że doczekają się one odpowiedzi, które usatysfakcjonują jakąkolwiek większość. Nie chcę też sprowadzić tej dyskusji do intelektualnych przepychanek i żonglerek politycznymi racjami. Zamiast tego chcę zapytać, czy mówienie o miłosierdziu nie powinno dotknąć również tego tematu? Istnieje bowiem pokusa takiego myślenia, które odkleja się od konkretnego ludzkiego doświadczenia i żyje sobie w najlepsze w idealnym świecie, bez potrzeby konfrontacji z najbliższą rzeczywistością.
 
Między gadaniem a mówieniem
 
Nie sądzę oczywiście, że polityczne podziały są najważniejszymi doświadczeniami każdego Polaka. Z pewnością wielu ma – jak to się mówi – większe problemy na głowie. Podziały te zasługują jednak na to, by im się bliżej przyjrzeć. Niosą one bowiem w sobie konkretną siłę, obrazują konkretne myśli konkretnych ludzi. Z całą pewnością wyrastają także z wielu niedomówień czy tzw. półprawd. Nie wiem, czy w ogóle da się ich uniknąć. Codzienne życie uświadamia nam przecież, że porozumiewamy się na bardzo różnych poziomach. Co prawda używamy tych samych słów, by wyrazić nasze pragnienia czy opisać jakąś rzeczywistość, a jednak często zupełnie inaczej interpretujemy osobiste doświadczenia. Być może na poziomie przyniesienia szklanki herbaty, umówienia się na spotkanie czy pożyczenia książki nie stanowi to dużego komunikacyjnego problemu. Co innego, gdy zaczyna chodzić o sprawy dla nas istotne, najważniejsze. Wówczas rozumienie poszczególnych pojęć szybko się różnicuje. Czy deklarując miłość, naprawdę kochamy? Czy mówiąc w kościele: „Wierzę w Boga”, naprawdę wierzymy? Czy opowiadając komuś o dopiero co usłyszanej w radiu piosence, możemy być pewni, że nasz interlokutor wiernie, tzn. wedle naszej wykładni, „odgrywa” ją w swojej głowie? Słowa nie zawsze i nie dla wszystkich znaczą tylko to, co rzeczywiście znaczą, ale i to, co mogą znaczyć. Jaka jest zatem różnica między mówieniem, a tym, co to mówienie powinno wyrażać? Doskonale wiemy przecież, że werbalny opis może mijać się z tym, jak jest naprawdę. Co i jak zatem jest naprawdę? Problem jest wart przemyślenia. Chodzi bowiem nie tyle o akademicką dywagację na temat semantyki czy semiotyki. Bardziej chodzi o nasze i innych konkretne życie. Życie zaś składa się z rozmaitych sytuacji, które można ulokować jakby na różnych poziomach. Są wśród nich takie, które wyrażają się w życzeniu sobie herbaty czy wspólnego wyjścia do kina, ale są i takie, w których uczciwie trzeba o kimś powiedzieć, że jest sprawiedliwy bądź niesprawiedliwy. Najczęściej właśnie w tym drugim przypadku mamy kłopot z precyzją pojęć. Sprawiedliwie to znaczy jak? Wszystkim po równo czy może według umiejętności? Jak z kolei uczciwie i kompetentnie oszacować te umiejętności?

Powrót do źródła
Zajmijmy się przez chwilę naszym myśleniem. Pomyślmy o naszym myśleniu. Wbrew pozorom nie chodzi w nim przede wszystkim o zdolność artykułowania go w formie atrakcyjnie wyglądających sentencji. Podobnie słowa, by wybrzmieć, wcale nie muszą mieć przyjemnego dla ucha brzmienia. Oczywiście sztuką jest myśleć i mówić tak, by jedno z drugim jak najbardziej korespondowało, a do tego w słuchaczach zdobywało posłuch. Prestidigitatorstwo – to trudne do odczytania słowo dobrze oddaje moją intencję. Jest to wyjątkowa, wręcz widowiskowa sprawność w takim przedstawieniu pewnej kwestii, by nie tylko wzbudzić w odbiorcy zachwyt, ale i przekonać go o własnej wiarygodności, mimo zastosowanych symulacji. Można czasem odnieść wrażenie, że we wzajemnym przekrzykiwaniu się oponentów właśnie elokwencja stanowi najpotężniejszą broń i najważniejszy argument. Jakby wszystko zależało od tego, kto ma rację, kto potrafi ją bardziej oratorsko przedłożyć. W końcu okazuje się jednak, że każdy ma swoją rację, a pod ręką dodatkowo wielu wybitnych retorów, potrafiących ją zręcznie uargumentować. A nawet gdyby było inaczej, to czy zapamiętanie pięknych haseł od razu czyni życie lepszym? Problem nie polega zatem na posiadaniu racji i sztuce ich dowodzenia. Spór nie toczy się bowiem o pojęcia, wyrazy, graficzne zapisy na papierze. Spór dotyczy słów, a właściwie ich interpretacji. Nasze słowa są bowiem czymś więcej niż tylko pojęciami czy wyrazami.

Dobrze to rozumie ten, kto mówi „kocham cię” lub „przepraszam”. Słowa mogą coś symbolizować. Istnieją słowa, których symboliczność jest bardzo wyrazista. Solidarność, Polska, Europa, Jan Paweł II… Dla każdego znaczą one coś innego, jednak każdego odsyłają do czegoś istniejącego poza ich wyłącznie obrazową formułą. Każde słowo ma bowiem własną historię. Często ma ono również siłę wpływania na dzieje. Słowo z czegoś wyrasta i na coś naprowadza. Jego celem jest jakaś prawda. Żeby jednak odkryć tę prawdę, potrzeba wrócić do źródła, zrozumieć to źródło. Aby z kolei tego dokonać, wcale nie trzeba się cofać. Przeciwnie, potrzeba pójść dalej. Źródło zaczynamy rozumieć dopiero wówczas, gdy pozornie się od niego oddalamy. Gdy nabiera ono rozpędu, przybiera rozmaite formy, użyźnia różnorodne gleby. Wówczas zaczynamy odkrywać jego sens. Ono nie istnieje przecież dla samego siebie.
 
Jak myślisz?
 
Mamy problem z myśleniem. „Najbardziej daje do myślenia to, że jeszcze nie myślimy” – napisał dosadnie Martin Heidegger. Nie chodzi tutaj oczywiście o intelektualną trudność w formułowaniu myśli czy precyzowaniu argumentów. Na tym poziomie zawsze pozostaną nierozwiązywalne niuanse. Nie chodzi tym samym o toczące się nieustannie i na różnych płaszczyznach spory. One są i będę nieuniknione. Spory dotyczą bowiem racji tego, kto ma tę rację. W myśleniu chodzi jednak o głębszy poziom, ten, w którym można dosięgnąć prawdy. Prawda to coś zupełnie innego niż racja czy szczerość. W myśleniu naprawdę głębokim chodzi zatem nie tylko o to, „co” się myśli, ale bardziej o to, „jak” się myśli. Sposób myślenia, jego styl, jakość odsłaniają w nim bowiem coś, co przynależy do sfery ludzkiego ducha. Dopiero na tym duchowym poziomie myślenie może być dobre lub złe. Tak, myślenie może być dobre lub złe! Nie tylko poprawne, logiczne, prawidłowe, ile właśnie etyczne, moralne. Myślenie może poruszać się w świecie ducha człowieka, a przez to odpowiadać bardziej kategoriom etyki niż logiki. Może ono co prawda pozostać na płytszym poziomie. Wówczas jest myśleniem doktrynalnym. „Trzeba coś zrobić, tego bowiem wymaga jakaś zasada czy prawo”. Takie myślenie wyraża respekt dla formalnych obowiązków. Broni ono swoich racji. Boi się relatywizmów. Pozostaje jednak nieczułe na prawdę. Prawda nie jest bowiem kwestią logiki. Nie stanowi przekonań, indywidualnych zdań czy ocen. Ona żyje głębiej, w duchu. To duch ją wyzwala, a ona wyzwala jego. Miłosierdzie jest sprawą ducha. Dlatego dosięga ono głębokiej prawdy człowieka. Odpowiada bardziej na pytanie, „jak” zrobić, niż „co” zrobić. Zawsze czyni to „coś”, jednak ze względu na to „jak”. Jest ono pewną szkołą myślenia człowieka i o człowieku. Myślenie może być zatem miłosierne, ale nie musi. Myślenie miłosierne zna ludzką słabość, wie wszystko o dzielących ludzi przepaściach. Nie bierze jednak słownika, katechizmu czy kodeksu, by człowiekowi pomóc, by przebaczyć i pojednać się. Wie ono, że człowiek ma prawo bronić siebie samego, własnego zdania, przekonań. Jednocześnie jednak zapytuje, czy nie poznajemy go przede wszystkim po jego zdolności do poświęceń i zapominaniu o sobie?
 
ks. Przemysław Bukowski SCJ
Czas Serca nr 144
 
 
fot. Romi heart
Pixabay (cc)