DRUKUJ
 
ks. Jerzy Szymik
"Gorzkie żale" przybywajcie
Przewodnik Katolicki
 


"Z ognistej miłości krew w obfitości"

Świat cierpienia przyzywa świat miłości. To podstawowa wiedza chrześcijanina na temat cierpienia. Najczystsze chrześcijaństwo (obecne w życiu świętych - na przykład) nie tyle próbuje intelektualnie wyjaśnić zagadkę bólu i nieszczęścia (unde malum?), co przekuć gorzkość żalu w żarliwość serca i konkret pomocy. W sensie najgłębszym z możliwych to właśnie zrobił Chrystus.

Aby skutecznie kochać, trzeba się strzec utopijnej naiwności. O tym jest sporo w Gorzkich żalach. Trzeba - zamiast szukać odpowiedzi na pytania większe niż ludzki rozum (żeby to przyjąć bez ateistycznego buntu i agnostycznych grymasów, trzeba pokory i zgody na bycie stworzeniem) -tropić i zwalczać własną "złość". To jest istota służby sensowi i nadziei. I nie jest to - wbrew pozorom i pojawiającym się zarzutom - "moralizowanie". To raczej ontologizowanie kwestii cierpienia i nadziei, ponieważ nie ma innego sposobu na przemianę świata jak przemiana własnego serca.

Dlatego Gorzkie żale cierpliwie przypominają, że to moja "złość" jest przyczyną bólu Chrystusa. Jesteśmy "złośliwi" jak tamci mordercy Jezusa i dlatego współwinni. Oto więc Gorzkie żale dotykają słabego punktu dzisiejszego człowieka: nie jesteś jedynie niewinnie cierpiącym i współczującym wszelkiemu stworzeniu; nie jesteś jedynie niewinnym widzem Męki Chrystusa; jesteś współwinnym grzesznikiem, powiększającym przez własny grzech ranę Boga i brata. Prawdą o tobie jest ta właśnie synteza: i grzech, i nadzieja. Bo Chrystus.

Tak należy rozumieć cel Gorzkich żalów: wyryć na sercu dłutem modlitwy "znamię ran Syna Twego". Przeciwieństwem jest "oziębłość duszy", czyli brak wrażliwości na cierpienie drugiego, brak znamion ran "Syna Twego", duchowa nieczułość, twardość serca, które dlatego właśnie lekce sobie waży ból cudzy... Podstawowym testem na obecność w nas wrażliwości na Mękę Chrystusa jest wrażliwość na mękę bliźniego. I odwrotnie. W wielu miejscach Ewangelii Jezus utożsamia się z "najmniejszym ze swoich braci", a opowieść o Sądzie Ostatecznym (por. Mt 25, 31-46) jest kwintesencją tej fundamentalnej dla chrześcijaństwa prawdy. Jezus "cierpiał ochotnie", bo to "ognista miłość toczyła zeń krew w obfitości", miłość utożsamiająca się do końca z najmniejszym ze swoich braci - ona wyłącznie, nie co innego! Jak pisze w komentarzu do Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? (Mt 27, 45-46) ks. Tomasz Węcławski, ów tragiczny wyraz samotności Jezusa jest objawieniem prawdy o tym właśnie utożsamieniu: Bóg "jest właśnie tutaj. Razem ze mną nie widzi, razem ze mną nie rozumie, razem ze mną umiera i razem ze mną jest sam. Nie tylko jest «sam jak ja» albo jest «sam bardziej niż ja». Ale właśnie tak: «razem ze mną jest sam»".

Właśnie w Męce Chrystusa skupia się w najwyższym stężeniu bólu i piękna prawda o ludzkim życiu i losie, o ich przyrodzonej kruchości i nadprzyrodzonych perspektywach, o ich tragizmie i nadziei. Sztuka chrześcijańskiego Zachodu, szczególnie wrażliwa na ową syntezę, często i wnikliwie sięgała (sięga?) po temat Męki i Śmierci Jezusa Chrystusa, rozumiejąc - intuicyjnie i świadomie, teologicznie i artystycznie - że w krzyżu Syna Bożego i Człowieczego utożsamiają się oba bóle: Boga i człowieka. I znajduje zbawczy kres gorzkość ich - Boga i człowieka - żalów. Jak w wierszu Joanny Pollakówny, będącym poetycką interpretacją Piety Belliniego:

"Tak pięknie jeżą się blankami
rdzawe mury Vicenzy
przed pochodem gór
spiętrzonych jak błękitna piana.
Płomykiem wzbija się dziewanna
kielich powoju zadziwiony
bluszcz czołga się do stóp Madonny.
A tu drewniana sztywność ciała
gdy w poprzek leży na kolanach
Tej co w męczarni Go wspierała.
W wielkim milczeniu po udręce
z promiennej rosy wstaje słońce.
Skwapliwie znów się z bólem brata
nieubłagane piękno świata".

One wzajemnie dodają sobie ciężaru i wiarygodności - ból i piękno. Miłość jest przez nie przyzywana.
 
strona: 1 2 3 4 5