DRUKUJ
 
Bartłomiej Dobroczyński
Dlaczego młodzi nie chodzą do kościoła?
List
 


"Napluj na Buddę"

Budowanie tożsamości narodowej w oparciu o religię przynosi zazwyczaj opłakane skutki dla tej drugiej. O ile na zewnątrz wszystko wydaje się wyglądać dobrze, o tyle wewnątrz religia obumiera. Religijność rozumiana jako pewien sposób funkcjonowania duchowego, emocjonalnego, intelektualnego życia, wydaje się zanikać. Pozostaje natomiast przywiązanie do tego, co w religii jest zewnętrzne, powierzchowne, np. do pewnych przepisów, zachowań, rytuałów, które dawniej były doskonale wpasowane w określone warunki życia, ale dzisiaj wydają się już anachroniczne i nie zrozumiałe.

W Polsce proces ten widać m.in. w zachowaniach różnych przedstawicieli Kościoła, którzy starają się o umocowanie religii w życiu społecznym, o to, by trwały zewnętrzne przejawy katolicyzmu: tłumy na procesjach czy krzyże w szkołach. Ludzie ci reagują agresywnie na każdy sygnał zmian w tej przestrzeni, odbierają je jako atak na Kościół, na swoją wiarę, na Pana Boga. Tymczasem człowiek autentycznie religijny, o silnej formacji duchowej, nie powinien obawiać się o to, że niechętne religii zachowania mogą jakoś zagrozić Panu Bogu. Raczej odczuwa współczucie wobec ludzi, którzy agresywnie traktują symbole religijne.

W buddyzmie funkcjonuje takie powiedzenie: "napluj na Buddę". Różnie można je interpretować, ale jedno z podawanych znaczeń jest takie, że temu, co najświętsze, nikt nigdy nie jest w stanie zagrozić, bo świętość jest poza ludzkim umysłem, zachowaniami, czasem, przestrzenią. Dlatego jest nie tylko niewysłowiona, ale także i nienaruszalna. Temu co Absolutne nikt nie może zaszkodzić i nie potrzebna jest Mu żadna ochrona. Zresztą histeryczna obrona jest najczęściej przejawem lęku. Bardzo podobnie jest wśród zwierząt: silny, ułożony pies nic sobie nie robi z tego, że ktoś go zaczepia, za to mały ratlerek szczeka na każdego, kto się tylko pojawi w jego polu widzenia. Rozmaite akcje obrony pozycji Kościoła w polskim życiu publicznym świadczą więc głównie o słabości religii katolickiej w naszym kraju.
 
Dlaczego nie uczą o Biblii?

Jedną ze spraw, o które niepotrzebne kruszy się kopię, jest religia w szkole. Moim zdaniem religia w szkole nie daje możliwości przekazywania wiedzy religijnej na wysokim poziomie. Mój dziewiętnastoletni syn często mnie pyta: "Dlaczego na religii nie uczą nas o Biblii?". Jego rówieśnicy nie mają zielonego pojęcia o tym, kim byli Abraham, Izaak, Saul. Nie wiedzą, co to jest miska soczewicy. Nie wiedzą tego, bo nikt ich o tym nie uczy. Uczą ich za to o antykoncepcji, aborcji czy eutanazji. Katolicyzm jawi się młodym jako zestaw niezrozumiałych nakazów i zakazów. A potem wszyscy się dziwią, że młodzi nie chcą chodzić do kościoła, nie wierzą. Trudno się zaangażować w coś, co się ma opanowane na poziomie przekartkowanego komiksu.

Aby funkcjonować w pewnym kontekście intelektualnym, egzystencjalnym i duchowym, trzeba go znać. Tymczasem świadomość religijna nie tylko młodych, ale również dorosłych jest bardzo mała. W naszym kraju nie ma np. żadnych dyskusji religijnych, bo religia jest traktowana trochę jak trędowaty – każdy boi się jej dotknąć. Są osoby, które piszą artykuły przypominające dyskusję religijną, ale to jest raczej dyskusja o religii. Takie dyskusje nie wpływają na świadomość religijną Polaków.
 
Wszystko jest marką

Najsilniejszym ciosem zadanym religijności młodych Polaków jest jednak powszechne przekonanie, że jeśli zadbasz o swoje wykształcenie i stan posiadania, osiągniesz prestiż, powodzenie, komfort życia i szczęście. Jeśli zapytać dzisiejszego nastolatka, na co – oprócz urody – zwraca uwagę, patrząc na dziewczynę,  odpowiedź jest krótka: "Na to, w co jest ubrana", czyli czy nosi ubrania dobrej marki. Młodzi podświadomie oceniają, czy coś jest wartościowe, czy nie, opierając się na tym, czy jest to powiązane z atrakcyjną dla nich marką. Żyjemy w świecie, w którym wszystko jest marką. Ekologia, chrześcijaństwo, Jan Paweł II czy Benedykt XVI. Kościół też jest dla nich marką.

 
strona: 1 2 3