DRUKUJ
 
Krzysztof Osuch SJ
Każdy pragnie radości
Mateusz.pl
 


Pragnienie radości
 
Wszyscy pragniemy żyć w radości. Tęsknota za radością jest uniwersalna. Ale doświadczanie smutku (przynajmniej od czasu do czasu) jest też powszechne. Jest nam bardzo źle, gdy w smutku upływa nam życie. Brak radości jawi się nam jako wielki brak. Tęsknota za życiem w radości i jej nierzadki brak otwierają nas na poszukiwania kogoś, kto pomógłby nam żyć w pokoju serca i w radości. W tym kontekście warto zauważyć, że Pan Jezus, na krótko przed odejściem z tego świata, każe odczytać swoje Dzieło w kluczu radości: To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna (J 15, 11). Obfite życie i wielką radość Jezus czerpie z jedności z Ojcem, z nieustannej wymiany miłości. Jezus – sam pełen życia i radości – chce dzielić się tym cennym dobrem ze wszystkimi ludźmi. Obdarowywanie radością Jezus stawia sobie jako cel wypowiadanych słów, dokonywanych uzdrowień, opowiadanych przypowieści… Na żadnej stronie Ewangelii nie znajdziemy niczego, co by przygnębiało. Odbieranie radości byłoby czymś najbardziej sprzecznym z misją i wolą Jezusa.
 
Bardzo wymowna jest ta olśniewająca zbieżność pragnień: radości pragniemy my, radości pragnie Jezus dla nas. Jezus nie ma jakichś dwóch radości – jednej dla Siebie, drugiej dla nas; On pragnie, byśmy mieli udział w Jego radości, dokładniej, by Jego radość była w nas. I by ta „nasza-Jego” radość była pełna! A gdy myślimy o naszej misji chrześcijan w dzisiejszym świecie, to możemy być dumni z tego, że niesiemy ludziom dobro najbardziej upragnione: radość i pokój serca. Oczywiście, nie wystarczy być ochrzczonym (legitymować się chrzcielną metryką), by promieniować radością na sposób pierwszych chrześcijan. Często winniśmy sprawdzać, czy mamy w sobie Jezusową radość. Kardynał J. Ratzinger tak pisał o tym w roku 1995: „Jedna z podstawowych reguł rozeznawania duchów mogłaby brzmieć: tam gdzie nie ma radości, gdzie humor obumiera, tam na pewno nie ma Ducha Świętego. I odwrotnie: radość jest znakiem łaski. Kto z głębi swego serca jest pogodny, kto cierpiąc nie stracił radości, ten jest bliski Boga Ewangelii, Ducha Bożego, który jest Duchem wiecznej radości”. 
 
Św. Ignacy Loyola w Regułach o rozeznawaniu duchów (zawartych w Ćwiczeniach duchownych, 313-336) wiele uwagi poświęca właśnie duchowemu pocieszeniu, czyli życiu w radości. Jest to zrozumiałe, gdyż Bóg jest Bogiem pokoju i radości. Oto mała próbka: „Pocieszeniem nazywam [przeżycie], gdy w duszy powstaje pewne poruszenie wewnętrzne, dzięki któremu dusza rozpala się miłością ku swemu Stwórcy i Panu, a wskutek tego nie może już kochać żadnej rzeczy stworzonej na obliczu ziemi dla niej samej, lecz tylko w Stwórcy wszystkich rzeczy. Podobnie i wtedy [jest pocieszenie], gdy wylewa łzy, które ją skłaniają do miłości Pana, czy to na skutek żalu za swe grzechy, czy to współczując Męce Chrystusa, Pana naszego, czy to dla innych jakich racji, które są skierowane wprost do służby i chwały jego. Wreszcie nazywam pocieszeniem wszelkie pomnożenie nadziei, wiary i miłości i wszelkiej radości wewnętrznej, która wzywa i pociąga do rzeczy niebieskich i do właściwego dobra [i zbawienia] własnej duszy, dając jej odpocznienie i uspokojenie w Stwórcy i Panu swoim” (nr 316 [1]).
 
Radość z takiej Miłości
 
By mieć trwałą radość, to nie wystarczy wiedzieć, że my jej bardzo pragniemy i że Jezus pragnie jej dla nas. Najbardziej liczy się posiadanie motywu radości. Musi on być na tyle mocny, że wytrzyma ataki negatywnych sił, których sprawcą jest stary człowiek w nas, zsekularyzowany świat, a w końcu złe duchy. (Każdy sam najlepiej wie, co go przygnębia i chce odebrać radość...). – Jedynie wielka, nieskończona miłość Boga do nas jest wystarczająco mocnym motywem radości. Wyrażają ją te słowa Jezusa: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. (J 15, 9). W tym wyznaniu miłości kryje się wyjątkowa przyczyna naszej radości. Możemy zasadnie tak rozumować: Jezusowi w Jego trudnym życiu wystarczyło oprzeć się na Miłości Ojca, by trwać w nieustannej radości. Nam też powinno wystarczyć, że Jezus, Boży Syn, miłuje nas taką samą miłością, jaką sam jest miłowany przez Ojca. Jeśli On zaofiarowuje nam to, co sam otrzymuje od Ojca, to czegóż potrzeba nam więcej, by czuć się szczęśliwymi i radosnymi.
 
Jeśli „jakiś” problemem nadal pozostaje, to wiąże się on nie z obiektywnym motywem radości, lecz z tym, czy zaofiarowaną nam miłość potraktujemy poważnie. Inaczej mówiąc, otwartą kwestią pozostaje to, czy zechcemy karmić się miłością Jezusa, jak karmimy się chlebem powszednim. Wiele czasu i sił poświęcamy staraniu o codzienny pokarm dla ciała. (Jak świetnie rozchodzą się poradniki kulinarne!) Ile czasu i sił jesteśmy gotowi poświęcić na to, by codziennie nakarmić się miłością zaofiarowaną nam przez Jezusa? - Czym dobry chleb jest dla organizmu, tym Boska Miłość jest dla ludzkiego serca, dla osoby, dla dziecka Bożego. To prawda, że i tak zawsze i wszędzie żyjemy z Boskiej Miłości – Ojca, Syna i Ducha Świętego. Ta miłość nieustannie tka nas i podtrzymuje. Jednak oprócz tego nieustannego (fundamentalnego) życia z miłości Boga potrzebny jest nam specjalny czas, w którym „formalnie” – wprost, odpowiednio długo, w ciszy i skupieniu – karmimy się Miłością Boga do nas. Ten czas nazywamy czasem modlitwy. Jest to także czas sprawowania Sakramentów świętych, a zwłaszcza Eucharystii, gdzie karmimy się Słowem Bożym i Ciałem Chrystusa, wydanym dla nas i za nas – z miłości, która nie zna granic.

Modlitwa – przyjmowanie miłości
 
Miewamy w życiu duchowym bardzo dobre okresy. Ogarnia nas wtedy wielki pokój i wielka radość. Czujemy się skąpani w Bożej Miłości. Tak dzieje się w czasie różnych skupień, pielgrzymek i różnych rekolekcji. Czując się szczęśliwi, jednocześnie z pewnym niepokojem pytamy: co to będzie, gdy powrócimy do codzienności, do zwyczajnego trybu życia. Czy ocalę pokój, radość, kontakt z życiodajną Miłością? Odpowiedź jest zasadniczo prosta. Wszystko zależy od tego, czy będziemy się codziennie modlić. „Chrześcijanin stoi i upada z modlitwą. Jego wiara ma jedną tylko treść: że Bóg go ukochał, jego i wszystkich ludzi – nie tylko wszystkich bezimiennie, lecz również właśnie jego – że kochał i zawsze kocha” [2]. Tak, gdy się modlimy, to mamy pod stopami mocny grunt Jezusowej miłości do nas. Wtedy też doświadczamy radości i pokoju. Odnawiają się nasze siły. Potrafimy iść „po wodach śmierci” i nie toniemy. Nie dajemy się zastraszyć bezbożnemu światu i demonom. Gdy jednak przestajemy się modlić, upadamy. Gdy nie karmimy się miłością Boga do nas, to szybko tracimy radość, siły i odwagę.
 
Warto zatem wziąć sobie do serca, powiedziałbym, tę bardzo starą i zawsze aktualną wielką regułę modlitwy codziennej i wielokrotnej, scentrowanej na Bogu i Jego Miłości; spotykamy ją już w Starym Testamencie: Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem - Panem jedynym. Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił. Niech pozostaną w twym sercu te słowa, które ja ci dziś nakazuję. Wpoisz je twoim synom, będziesz o nich mówił przebywając w domu, w czasie podróży, kładąc się spać i wstając ze snu. Przywiążesz je do twojej ręki jako znak. Niech one ci będą ozdobą przed oczami. Wypisz je na odrzwiach swojego domu i na twoich bramach (Pwp 6, 6-9; por. Mt 22, 35-40).
 
Izraelici bardzo dosłownie realizowali to Najważniejsze Przykazanie i przydane do niego „pomniejsze” wskazania (kiedy, co i jak: rano, wieczorem, w podróży, na czole, frędzle, na odrzwiach...). Bardzo konkretne są te żydowskie sposoby na to, by „żyć z pamięcią”! Jest się nad czym zastanowić, gdy patrzymy na dzisiejszą cywilizację, która tak skutecznie „pomaga” nam tracić pamięć o tym, co Najważniejsze...
 
Tak, „chrześcijanin stoi i upada z modlitwą”. Kto się nie modli, ten całymi dniami pozostaje „zakrzywiony ku sobie” (Lutra definicja grzechu). Kto się modli, ten „wyrywa się z siebie i przechodzi w Boga” (św. Ignacy Loyola). Jest to nasz codzienny podstawowy wybór. Tu przede wszystkim przejawia się dana nam wolność – ów dar i zadanie. Od naszej decyzji, powielekroć ponawianej, zależy, czy będziemy trwać w grzechu – w „zakrzywieniu ku sobie”; czy też będziemy trwać w Łasce, w Miłości Boga. Owocem jednego jest smutek, a drugiego radość.
 
Bóg na początku stworzył człowieka i zostawił go własnej mocy rozstrzygania. Jeżeli zechcesz, zachowasz przykazania: a dochować wierności jest Jego upodobaniem. Położył przed tobą ogień i wodę, co zechcesz, po to wyciągniesz rękę. Przed ludźmi życie i śmierć, co ci się podoba, to będzie ci dane ( Mądrość Syracha 15, 14-17).

Krzysztof Osuch SJ
www.mateusz.pl
 
[1] www.jezuici.pl/centrsi/vademecum.html
[2] Kardynał Hans Urs von Balthasar, Pełnia wiary, s. 457.
 
 
fot. Zara Walker | Unsplash (cc)