DRUKUJ
 
Redakcja "Listu"
Dziennik czekania na cud
List
 


„Jesteś taka konsumpcyjna"
 
Nie wiadomo, dlaczego są na świecie takie kobiety, które zdolne do poświęceń i do dawania siebie innym, pomimo wielkiego serca i wielkiej miłości do drugiego człowieka, nie mogą mieć dzieci. Co czują? Tego tak naprawdę nikt nie wie i nie zrozumie, dopóki sam nie zetknie się z tym problemem.
 
Wielu myśli, że są gorsze. Żyją swoim życiem, robią karierę, całymi dniami przesiadują w firmie, wydają pieniądze, jeżdżą po świecie. Od czasu do czasu więc, spotykając znajomych, słyszą: „Ty to jesteś taka konsumpcyjna!". Dziwne stwierdzenie, nieprawda? Co to znaczy „konsumpcyjna"? Lepiej nazwać kobietę konsumpcyjną, niż powiedzieć jej, że nie ma dla niej miejsca w społeczeństwie, bo jest niepłodna. 
 
Człowiek nietaktowny stara się ukryć własne wścibstwo, a czasem nawet chamstwo, używając dziwnych określeń. Wydaje mu się wtedy, że jest bardziej kulturalny, i ma nadzieję, że uda mu się w ten sposób zaspokoić własną ciekawość i skłonić kobietę do wyznania: „O Boże, jaka ja jestem nieszczęśliwa! Nie mogę mieć dzieci!". Stara się wówczas ją przekonać, że bardzo mu przykro, że nie chciał jej zranić, że to takie straszne! 
 
Szczerze mówiąc, brzydzę się takimi osobami, bo wcale nie jest im przykro i wcale nie jest to dla nich takie straszne! Ten problem ich nie dotyczy i nie mają pojęcia, co może czuć kobieta borykająca się z nim. Idą do domu i w przypływie „wielkiego współczucia" opowiadają wszystkim sąsiadom po cichutku, w tajemnicy, żeby nikt się nie dowiedział, że ta Pani Kasia jest taka nieszczęśliwa, bo nie może mieć dzieci. Z ulgą natomiast kładą spać swoje, a patrząc na nie, myślą: „Jakie to szczęście, że mnie to nie spotkało".
 
A niepłodna kobieta wraca do pracy, do codziennych obowiązków, do nadgodzin, do dyspozycyjności...„Dlaczego?" - zapyta ktoś. Bo na samą myśl powrotu do pustego domu, w którym nikt na nią nie czeka, w którym nie trzeba sprzątać, robić zakupów, prać, prasować, szykować do szkoły itp., zbiera jej się na wymioty. 
 
Tak! Po jakimś czasie nienawidzi własnego domu, który przed trzema, czterema laty z mężem urządzała w pocie czoła. Zapytacie o męża? Mąż, tak jak żona, żyje własnym życiem, pracuje, bierze nadgodziny, jest dyspozycyjny, wydaje zarobione pieniądze i czasami spędza czas z żoną. Im dłużej to trwa, tym bardziej się od siebie oddalają. Tym mniej czasu spędzają ze sobą. I to wcale nie znaczy, że się nie kochają, nie szanują. Oni tylko unikają siebie, żeby nie prowokować rozmów, zwierzeń, łez i pytań: „Dlaczego inna może, a ja nie?!".
 
Rodzina
 
Rodzina jest oczywiście bardzo miła i kochająca, powiedziałabym nawet - wyrozumiała i uczuciowa. Każdy przecież wie, jaka rodzina może być: - nieważne jednak, co do siebie czują mąż i żona, ważne jest, co powiedzą sąsiedzi: „Oni tak już dwa lata po ślubie i nic!!! Boże, może oni nie mogą?". I co wtedy? Najpierw zaczyna się podpytywanie: „Co z wami? Może byście się wzięli do roboty?". „Nie można myśleć tylko o sobie!" - radzi mama, teściowa lub ciocia. Chcą być taktowne, obracają więc wszystko w żart. Myślą, że w ten sposób szybciej się dowiedzą, o co tak naprawdę chodzi.
 
Imieniny cioci: siedzimy przy stole, jemy, pijemy. Wujek opowiada dowcipy. Nagle ni stąd, ni zowąd, niby tak bezwiednie, ciocia rzuca:
 
- Wiesz, u Kowalskich było takie małżeństwo, co nie mogło mieć dzieci!
- Tak? - pyta druga ciocia. -I co? - wtrąca trzecia.
- Poszli do takiego lekarza i ona wzięła jakieś tam tabletki. Właśnie urodziła dziecko
- Chłopczyka!
- Ojej, no cudownie! - krzyczy druga ciocia i spogląda w moją stronę spode łba, czy usłyszałam, jaki to cud się zdarzył u Kowalskich.
 
Nie reaguję, więc ciocia kontynuuje:
 
- A nie wiesz kochana, gdzie ten lekarz przyjmuje? - a nuż może usłyszę i po cichu polecę do tego cudotwórcy!
- Słyszałam, że gdzieś w centrum. Jak chcesz, to mogę ci to sprawdzić. Zadzwonię zaraz do Zosi, ona mi powie!
- No chętnie - kontynuuje druga ciocia - bo wiesz, u mnie w pracy jest taka dziewczyna...
Prosiła mnie, żebym dała jej namiary, gdybym coś wiedziała.
 
A ja siedzę i sobie myślę: „Ty głupia stara babo, już na pewno jakaś dziewczyna z pracy prosiła cię o telefon!". Czy one naprawdę myślą, że jestem taka głupia?
 
Zwykły dzień
 
Boże, znowu nic. To już dwa lata! Kiedy zdarzy się jakiś cud? Mam znowu chandrę i nie chce mi się żyć. Dlaczego one wszystkie mają dzieci, a ja nie?! Co ja komu zrobiłam?!
 
Przychodzę do domu. Podnoszę słuchawkę i dzwonię. W słuchawce głos sympatycznej dziewczyny:
 
- Klinika, słucham.
- Chciałabym umówić się z panem doktorem.
- Nie ma problemu. Pani pierwszy raz?
- Tak. W tej klinice tak... Wizyta:
- Dzień dobry. Co się dzieje? Proszę opowiedzieć.
- W1987 r. operacja na prawym jajniku. Rozlana torbiel. Przy okazji usunięcie wyrostka.
 
Kolejne pytania: ile mam lat, od kiedy z mężem współżyjemy, czy miałam jakieś aborcje, jak długo staram się o dziecko... Spowiadam się panu doktorowi. Chcę mieć dziecko. Wszystkie koleżanki mają dzieci lub są w ciąży, a jeśli nie, to planują...
 
Zalecenie: hormony i jakieś tabletki. Wizyta: 100 zł. „Do zobaczenia za miesiąc".
 
Czekam. Kolejny miesiąc. Kolejny cykl. I nic. Zmieniam lekarza. Znowu spowiedź, znowu. Te same pytania - jakby ich tego uczyli na studiach. Od kilku lat regularnie odwiedzam ginekologa. Co to znaczy: „regularnie"? Raz w miesiącu. Od ośmiu lat, raz w miesiącu, tj. co najmniej dziewięćdziesiąt sześć wizyt. Trzeba do tego dodać koszty badań, leków. Niebagatelna kwota...
 
To już 30 rok mojego życia i - jak sięgam pamięcią- od lat nic nie robię, tylko latam po lekarzach i robię badania poziomu hormonów! Życie uczy mnie coraz większej pokory. Przeglądam moje badania: 1992/1993/ 1994/1995/1996/1997 rok itd. Wszystko za każdym razem aktualizowane! Czuję się coraz gorzej. Hormony mają wpływ na moją figurę, na moje samopoczucie. Robią mi się guzki: na piersiach, na tarczycy, na jajnikach - to wynik leczenia hormonalnego.
 
Wizyta u koleżanki
 
Znamy się od 1989 r. Spotykamy się bardzo często. Byłam niemalże przy narodzinach jej dwójki dzieci. Bardzo je kocham, chętnie wychodzę z nimi na spacer i ich pilnuję. Opowiadam jej o swoich problemach. Wie, jak to wszystko znoszę. Ale czy na pewno?
 
- No co tam u ciebie?
- Jakoś tam. Znowu się nie udało...
- Kaśka zaszła, wiesz?
- Tak? Naprawdę? Fajnie! - i ja się cieszę, że niektórym się udaje.
- No wiesz? Bo ona to chciała mieć dzieci, nie tak jak ty - tylko byś w pracy siedziała i kasę zarabiała! A jak długo zamierzasz się jeszcze dokształcać? Może byś wreszcie założyła pełną rodzinę! 
 
Załamałam się... Ręce mi opadły wraz ze szczęką i tak mnie zatkało, że przez tydzień nie mogłam dojść do siebie...
 
Oczekiwanie
 
Rozmowa z mężem:
- Wiesz, nie chodzi o pieniądze, ale o ciebie. Może powinniśmy zaadoptować...
- Nigdy w życiu! Będę dalej próbowała...
 
6 listopada 2002 r., godz. 15.45 - spotkanie w ośrodku adopcyjnym przy ul. Szpitalnej 5 w Warszawie. Nie byłam w ogóle zdenerwowana, choć sytuacja tego wymagała. Byłam raczej ciekawa, czego się dowiem i o czym będą ze mną rozmawiać. Byłam sama, ponieważ Jurek musiał jechać na targi do Mediolanu. Powinniśmy być tam razem, ale są inne rzeczy, równie ważne, choćby to, że w życiu trzeba też zarabiać, żeby utrzymać dziecko. 
 
Rozmowa była taka sobie. Odniosłam wrażenie, że pani pedagog jest zaskoczona, że ja wcale nie chcę płakać i żalić się na swój los; że po prostu podchodzę do tego normalnie, że życie jest takie, jakie jest i że trzeba robić wszystko, aby było lepsze. Trudno, nie mogę być w ciąży, ale chcę mieć dziecko. Dlaczego adoptowane? Bo uważam, że i takie trzeba kochać. Nie będę płakać i użalać się nad swoim losem. 
 
Opowiedziałam pani, dlaczego nie mogę mieć dzieci. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Dowiedziałam się, że będą spotkania z nami, z mężem i ze mną oddzielnie, wizyta w domu, a wszystko nie powinno trwać dłużej niż rok. Oczywiście chciałabym, aby to trwało jak najkrócej. Naprawdę, chcę już mieć dziecko. Chcę, żeby moja rodzina była pełna. Żebyśmy razem wyjeżdżali na wakacje. Żeby nie było pustki w moim domu. Żebym wiedziała, dla kogo mam żyć. Następne spotkanie wyznaczyłyśmy na 
 
20 listopada. Muszę przynieść podanie w formie wypracowania z uzasadnieniem, dlaczego chcę dziecka.
 
10 listopada. Pojechałam z córką mojej przyjaciółki, Adzią, do galerii handlowej. Kupiłyśmy dwie książki o adopcji: „Jeża" i „Wieżę z klocków". Usiadłyśmy w kawiarni, zamówiłam lody i kawę. Adzia czytała „Jeża", ja „Wieżę". Przeczytałyśmy je od razu. Później rozmawiałyśmy o tym, co to jest adopcja, dlaczego niektóre dzieci nie mają mamy i taty i są adoptowane.
 
Jak wytłumaczyć to wszystko siedmioletniej dziewczynce? Ada jest bardzo mądrym dzieckiem - od razu pojęła, o co chodzi. Byłam z niej dumna. W domu zachowywała się trochę dziwnie, widać było, że bardzo to przeżywa. Ja i Ada jesteśmy zżyte ze sobą, ciężko jej zrozumieć, że nagle ciocia może mieć dziecko. Nie chcę jej zawieść. Będę ją kochać tak samo jak swoje!
 
11 listopada. Powoli przyzwyczajam rodzinę, że będziemy mieli dziecko. Patrzą na nas trochę dziwnie i z niedowierzaniem. Pytają, czy jestem w ciąży. Powiedziałam o tym Małgosi - ucieszyła się i stwierdziła, że bardzo dobrze robimy, że nadszedł czas na podjęcie takiej decyzji. Rozmawiałam też z moją przyjaciółką Agnieszką. W pierwszej chwili nie uwierzyła, ale gdy Ada przyniosła jej „Jeża", zrozumiała, że to nie zabawa w ciuciubabkę, tylko prawdziwa decyzja. Piała z zachwytu. Cieszę się, bo to moja najlepsza przyjaciółka. Wiem, że będę mogła liczyć na jej pomoc.
 
Wieczorem z mężem zastanawialiśmy się, jak to będzie. Jakie mebelki? Jaki wózek?
 
Wybraliśmy imię. Jeżeli będzie chłopiec, nazwiemy go Daniel albo Jakub, jeżeli dziewczynka - Magda. Codziennie śni mi się, że trzymam na rękach dziecko i nie chcę go wypuścić. Takie malutkie leży na mojej piersi i mocno się przytula. Boże, jaki to piękny sen!
 
18 listopada. Za dwa dni spotkanie w ośrodku. Nie mogę się doczekać. Mam nadzieję, że to wszystko będzie krótko trwać. Nie wiem, co pisać - mam pustkę w głowie. Znowu problemy z mamą, z rodziną. Czyja nie zasługuję na prawdziwą rodzinę, na miłość? Dlaczego Jurek jest chory? Dlaczego po raz kolejny w życiu muszę zmagać się z takimi problemami? Ile może wytrzymać jeden człowiek?
 
21 grudnia. To strasznie dziwne uczucie. Aż trudno uwierzyć, że takie rzeczy się zdarzają! Czasami czuję się tak, jakbym była w ciąży. Jest mi niedobrze, mam zachcianki i inne odczucia, o których opowiadały mi moje koleżanki. Chyba mocno wczuwam się w rolę kobiety, która nosi w łonie dziecko.
 
„Bo wiecie państwo..."
 
20 marca 2003. Godzina 11.00. Wizyta pani z ośrodka adopcyjnego w domu. Rozmawiamy, siedząc przy kawie. Nagle pada pytanie: „A jakie dziecko właściwie by Państwo chcieli? Chłopca czy dziewczynkę?". Odpowiadam bez namysłu: „Zdrowe". Ale w duchu myślę o dziewczynce... „Bo wiecie państwo, jest... - Matko, serce zaczyna mi bić coraz szybciej, nie mogę złapać tchu, mam wrażenie, że ona chce powiedzieć mi to, na co czekam od 12 lat, że będę miała dziecko!!! -jest chłopiec. Urodził się jednak z wadą i szukamy dla niego odpowiedniej rodziny".
 
Ojej, nie mogę myśleć, jestem tak podekscytowana, że nie obchodzi mnie jego wada. Już czuję, że go kocham. Pytam o wszystko. Ma robione badania. Jeszcze nic nie wiadomo.
 
27 marca. Dzwonię do ośrodka. Proszę o spotkanie. Chcę porozmawiać o dziecku. Chcę je zobaczyć. Umawiamy się na jutro.
 
Noc. Kiedy ona się skończy?! Nie mogę spać. Czas dłuży się okropnie!!!
 
28 marca. Godzina 9.00. Meldujemy się z mężem w ośrodku. Pani Grażyna wyciąga dokumentację i czyta: rodzina dziecka, matka, ojciec, powód oddania do adopcji. Wszystkie szczegóły: badania, leczenie, wada, z którą się urodził- opadająca powieka na prawym oczku. Nie podnosi się i jedno oczko jest zamknięte. Trzeba podklejać, by wzrok rozwijał się prawidłowo.
 
- Co państwo o tym sądzą? Chcecie zobaczyć dziecko?
- Tak - odpowiadamy jednogłośnie.
 
1 grudnia. Przed rokiem byliśmy po raz kolejny, drugi, może trzeci, w ośrodku adopcyjnym. Co wtedy myślałam? Nie pamiętam szczegółów, wiem tylko, że myślałam o dziewczynce. Co jest dzisiaj? Już od siedmiu, a właściwie od ośmiu, miesięcy jest ze mną cudny, przepiękny chłopiec. I kocham go tak bardzo, że kiedy piszę te słowa, łza kręci mi się w oku.
 
Jestem matką
 
Pamiętam jak dziś: 30 marca 2003 r. Kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, to... Tego się nie da opisać, to jest jak poród, to jest tak, jakby położyli ci na piersi dziecko, które właśnie urodziłaś. Ja przeżyłam cud narodzin! W takiej chwili nie myślisz, czy ono jest takie, czy owakie. Nie patrzysz na inne dzieci, nie zastanawiasz się, czy są ładniejsze, czy brzydsze, bo trzymasz na rękach swoje dziecko! Jesteś matką. 
 
Wreszcie twoje życie nabrało sensu. I w tej chwili to piękne, sześciotygodniowe maleństwo otwiera oczka i uśmiecha się do ciebie, dając ci do zrozumienia, że kocha cię tak, jak ty je kochasz. Biorę je w ramiona i oboje czujemy się bezpiecznie. Nagle, w jednej sekundzie, czuję jakbym miała je od dawna. Wszystko przestaje być ważne. 
 
Liczy się tylko on! Ten jedyny, śliczny, bezbronny chłopczyk, który wyciąga do ciebie rączkę, miaucząc jak malutki kotek, który właśnie znalazł bezpieczne schronienie w twoich ramionach. Jego główka jest taka malutka jak moja dłoń, nóżki to drobinki wielkości palca wskazującego. Boże, jak sobie ziewnął! Patrzę i czuję, że nie dam rady zostawić go samego, nie prześpię bez niego nocy! A przede mną sobota, niedziela i dopiero w poniedziałek... Nie wiem, czy wszystko załatwię w sądzie, by odebrać go ze szpitala.
 
Przychodzi mi na myśl jego biologiczna matka. Co do niej czuję? Czuję ogromną wdzięczność. Czuję, że świat jest dziwny, niezrozumiały, ponieważ to, co dla jednych jest ciężarem, dla innych staje się największym błogosławieństwem. Mam dla niej ogromny szacunek i przykro mi, że musiała się z nim rozstać. Wiem, że było jej bardzo ciężko. Zostawiła list, nie czytałam go... Dzięki niej jestem taka szczęśliwa. Chciałabym dzielić się z nią każdą chwilą życia mojego... naszego syneczka. Każdym jego dniem. Wiem, że ona codziennie o nim myśli, wiem, że zastanawia się, czy jest mu dobrze, czy jest kochany i czy niczego mu nie brakuje. Mam ochotę krzyczeć tak głośno, jak tylko potrafię, żeby zdołała mnie usłyszeć: „On jest cudowny, szczęśliwy i niczego mu nie brakuje!".
 
Mam nadzieję, że kiedyś tego wszystkiego się dowie, że zobaczy te setki zdjęć, które robię, że przeczyta kiedyś to, co teraz piszę.
 
Dziś Kubuś ma 4 lata. Chodzi do przedszkola i jest cudownym, grzecznym i mądrym chłopczykiem. Kochamy się bardzo! Za każdym razem, kiedy dajemy sobie buziaka, pyta mnie:
 
- Mamo, jestem boski, prawda?
- Boski jesteś mój syneczku, boski...
 
***
Tekst ukazał się dzięki uprzejmości Stowarzyszenia na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji „Nasz Bocian". Stowarzyszenie prowadzi internetowy portal www.nasz-bocian.pl
 
List, 12/2008

fot. Sergey Zolkin | Unsplash (cc)