DRUKUJ
 
s. Teresa Pawlak ZSAPU
Miłosierdzie ma kształt chleba
Czas Serca
 


„Patrzę na Jezusa w Eucharystii: czyż Jego miłość mogłaby obmyśleć jeszcze coś piękniejszego? Skoro jest Chlebem i my bądźmy chlebem. Skąpy jest ten, kto nie jest jak On. Dawajmy siebie samych” – św. br. Albert Chmielowski.
 
Szary Brat, Ojciec ubogich, Tercjarz franciszkański, Brat naszego Boga, Artysta Malarz, Biedaczyna z Krakowa, Wielki Jałmużnik, Patron miłosierdzia… Jest cała litania tytułów, którymi można by określić św. br. Alberta. Wszystkie są prawdziwe, ważne i pokazują, kim i jaki był Adam Chmielowski, czyli św. br. Albert.
 
Miłosierdzie i chleb
Nie da się przejść obojętnie obok kogoś, kto dał życie. Kimś takim jest właśnie ten Święty. Spotkanie z nim pozostawiało i nadal pozostawia jakiś ślad.
 
Często przedstawiany z chlebem, starszy, siwy zakonnik jest dla mnie ciągle nowym i świeżym przykładem jak żyć. Jestem albertynką. Osiemnasty rok staram się odkrywać, co to znaczy być, kochać, posługiwać i naśladować Boga na sposób św. br. Alberta. To wcale nie jest prosta i oczywista droga. Dwa słowa, a raczej pojęcia, które opisują br. Alberta, to MIŁOSIERDZIE i CHLEB. Właśnie taki jest charyzmat albertyński. Moje życie również powinno, i ufam, że może, mieć „zapach chleba”. Tylko co to znaczy być miłosiernym? O co chodzi w tym byciu dobrym jak chleb?
 
Kiedy rozeznawałam swoje powołanie, szukałam drogi, na którą Bóg mnie zaprasza. Brat Albert stał się wzorem pozostawiania tego, co się kocha, by oddać się całkowicie Temu, który kocha. Sam zostawił sztalugi, pędzle, płócienne obrazy, bo doświadczył spojrzenia najpiękniejszego z ludzkich synów i usłyszał zaproszenie do odnawiania, odkrywania, ratowania obrazu Boga w sponiewieranym przez grzech i cierpienie człowieku. Bóg pokazał Adamowi swoją umęczoną twarz i obdarzył wielkim zaufaniem, pozwalając mu na ocieranie jej. To opatrywanie ran połączone jest z dotykaniem biedy bliźniego.
 
Z czasem okazało się, że Adam może być nauczycielem na przeróżnych płaszczyznach życia. Pokazuje, jak mieć dystans do siebie – br. Albert miał niezmierne poczucie humoru, ale też uczy, jak budować relacje z innymi – ponieważ sam miał ogromną wrażliwość na człowieka, oraz, co najważniejsze, jak spotykać się z Bogiem i gdzie Go szukać.
 
Spotykać się z człowiekiem
 
Gdybym musiała wybierać, co aktualnie sprawia, że br. Albert jest mi bliski, to jest to Albertowa umiejętność dostrzegania człowieka w człowieku i, co za tym idzie, spotykanie się z tą konkretną osobą. Codzienność sprawia, że widzimy setki ludzkich twarzy, dotykamy przeróżnych historii życia, ocieramy się o sprawy i problemy wielu… Ale czy spotykamy się z człowiekiem? Sama odkrywam, że widuję się z innymi, trudno jednak powiedzieć, że dochodzi do prawdziwego spotkania. Jest też takie bycie przy innym, po którym chce się być lepszym, prawdziwym sobą. Trudno to określić słowami, człowiek po prostu czuje się ważny, przyjęty, w jakimś stopniu wyjątkowy, choć może i nie jedyny. Właśnie to można nazwać spotkaniem. Szary Brat miał taką umiejętność bycia z drugim, trwania przy nim, towarzyszenia, przyjęcia człowieka w taki sposób, że dochodziło do spotkania, spotkania brata z bratem, brata z siostrą, człowieka z człowiekiem, serca z sercem.
 
Miało być o miłosierdziu, które ma kształt chleba. I jest. Szkoła br. Alberta uczy, że uczynki miłosierdzia, do których zaproszeni jesteśmy wszyscy, nie tylko albertynki czy albertyni, prowadzą nas do konkretnego człowieka i jego potrzeb. Trzeba nakarmić, ubrać, napoić, odwiedzić, pocieszyć, pouczyć, poradzić, pogrzebać… Mądrość polega na tym, by chcieć nakarmić głodnego, a pocieszyć strapionego, nie odwrotnie. Należy dostosować pomoc do konkretnego „głodu”. Nie zawsze coś, co najbardziej rzuca się w oczy, krzyczy, zwraca uwagę, jest podstawową potrzebą. Niekiedy nawet to, co wydaje się być naszą potrzebą, w rzeczywistości jest tylko zachcianką. Żeby to odkryć, trzeba człowieka poznać. Trzeba się z nim spotkać. Musi się to dokonać w prawdzie, w atmosferze bezpieczeństwa i wolności. Jeśli chcę miłosierdzia dostąpić, warto być miłosiernym. Tutaj jednak pojawia się pewna trudność. Chcesz spotkać się z człowiekiem w prawdzie? Sam musisz zaryzykować i być autentycznym. Niełatwo pokazać swą prawdziwą twarz, to kim i jakim się jest. Łatwiej przedstawić jakieś wyobrażenie o sobie, założyć szczelną maskę w imię bezpieczeństwa i szanowania swoich granic… Przecież pokazując siebie, ryzykujesz nie tylko to, że nie zostaniesz przyjęty, ale także, że zostaniesz wyśmiany, wykorzystany, źle oceniony, skrzywdzony. Przecież ktoś może twoją twarz opluć… Maska to zniweluje, nie będzie bolało… Gdy jednak będziesz sobą, to w chwili zrozumienia, rozmowy, zwykłego bycia obok, to będziesz ty, prawdziwy, szczery, stuprocentowy ty.
 
Przyodziać wstyd
 
Według mnie najtrudniejszym, a jednocześnie najpiękniejszym uczynkiem miłosierdzia jest uczynek: nagich przyodziać. Choć może nie w dosłownym znaczeniu. Nagość kojarzy się ze wstydem. Kiedy okrywamy nagość, wstyd znika. Są jednak przeróżne płaszczyzny naszego życia, które przepełnione są tym uczuciem. Wstydzimy się siebie, swoich decyzji, historii, sytuacji, zranień, grzechów – tego kim i jacy jesteśmy. W takim kontekście uczynkiem miłosierdzia będzie stworzenie takiej przestrzeni bezpieczeństwa i zaufania, by mój brat, siostra zechcieli być prawdziwie sobą. Dla mnie to wielkie przeżycie i niesamowita odpowiedzialność, gdy drugi człowiek, nie ważne, czy bezdomny, osadzony, uzależniony, gimnazjalista, student, woodstockowicz, dziewczyna próbująca rozeznać drogę życia, czy ktokolwiek inny dzieli się swoją historią i w zaufaniu oddaje w moje ręce część siebie. Wtedy i ja muszę odważyć się być sobą. I co bardziej wymagające, zadać sobie trud odkrywania, kim jestem.

By inni mogli zabrać coś ze mnie

 
To bycie dla kogoś, dawanie siebie, dobroć wymagają poświęcenia. Trzeba być chlebem, który jest łamany. Przecież łamanie nie należy do najprzyjemniejszych czynności. Nie ma tu miejsca na naiwność. Bycie miłosiernym łączy się z trudem, traceniem, ciężarem. Bycie sobą kosztuje.
 
„Powinno się być dobrym jak chleb; powinno się być jak chleb, który dla wszystkich leży na stole, z którego każdy może kęs dla siebie ukroić i nakarmić się, jeśli jest głodny”.
 
Święty br. Albert nie pozostawia złudzeń. Dobroć powinna być dla wszystkich. Każdy ma prawo, by coś zabrać, nawet bez pytania o zgodę, przyjść i ukroić, jeśli jest w potrzebie, jeśli jest głodny, jeśli jest obok. Chodzi nie tylko o to, by „siebie dać”, ale również, by pozwolić innym „mnie zabrać”. A prawda jest taka, że trudno mi oddać nawet trochę z mojego czasu, mojego planu, moich marzeń, mojego myślenia.
 
Brat Albert to potrafił. Nie uciekał od problemów i tych, którzy je mieli. Umiał i chciał być z człowiekiem, nawet tym, który sam od siebie najchętniej by odszedł. Nie wzięło się to jednak znikąd. Żeby odkryć to, kim się jest, potrzeba spotkać się twarzą w twarz z kimś, kto jest prawdziwy, kto jest Prawdą, kto nauczy, czym jest miłość i bezinteresowność. Brat Albert odkrył Oblicze Boga. Spotykał się z Nim twarzą w twarz. Doświadczył pełnego miłości spojrzenia Boga – to pozwoliło mu prawdziwie zobaczyć człowieka, który jest tuż obok. Czy inaczej jest w moim życiu? Ile razy szukam potwierdzenia swojej wartości w oczach innych? Ile razy inni zawiedli? A Jezus niezmiennie i wiernie patrzy z miłością.

Karmić się Chlebem i być chlebem
 
Miłosierdzie ma kształt chleba, bo Bóg jest CHLEBEM. Jeśli miłosierdzie to odpowiedź na nasze głody, pragnienia, potrzeby, tęsknoty, to nikt inny, jak tylko Bóg nie jest w stanie najpełniej je poznać i zaspokoić. Trzeba tylko się z Nim spotykać, by miłosierdzia dostąpić.
 
„Patrzę na Jezusa w Eucharystii. (…) Skoro jest Chlebem i my bądźmy chlebem”. Tyle wystarczy. Tak najprościej można przekazać to, co św. br. Albert chce nam powiedzieć. Chcesz być jak Bóg? Bądź chlebem. Spotykasz się z Bogiem, który ciebie karmi? Nakarm swoją obecnością kogoś obok. Widzisz Boga, który zaufał i jako kruchy Chleb pozwala brać się w dłonie? Okaż się godnym zaufania, gdy ktoś powierza ci swoje życie… i sam zaufaj.
 
Nie wiem, czego jeszcze nauczy mnie Brat naszego Boga. Nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek tak do końca uda mi się go poznać i zrozumieć. Nie mam żadnej pewności, że w swoim życiu będę potrafiła tak na serio, jak br. Albert, przejąć się i żyć Ewangelią. Nie sądzę też, że kiedykolwiek będę umiała, tak jak on, spotykać się z drugim człowiekiem.
 
Coś jednak wiem. Święty br. Albert w czasie moich młodzieńczych poszukiwań Boga, sensu cierpienia i śmierci, a następnie drogi życia i powołania, był wiernym, cierpliwym oraz mądrym towarzyszem. Na przykładzie swego życia udowodnił, że problem może być wyzwaniem i szansą, a nie porażką. Podprowadził mnie do Boga, który ma twarz i serce. Do Boga, który jest człowiekiem. Zostawił mi obraz Chrystusa, Chrystusa cierpiącego – Ecce Homo, i na mojej albertyńskiej drodze pomaga mi zrozumieć, że miłość nie zawsze jest rozpoznana. Święty br. Albert uwrażliwia mnie nieustannie na człowieka, który jest obok, na jego godność, wartość i nieprzypadkowe spotkania.
 
Spotkanie z br. Albertem zostawiło w moim życiu ślad, zapragnęłam być dobrą. Dobrą jak Bóg, który jest miłosierny i dobry jak chleb.
 
s. Teresa Pawlak ZSAPU
Czas Serca nr 146 
 
 
fot. Liene Vitamante | Unplash (cc)