DRUKUJ
 
Monika Białkowska
Wieszak, kawa i miłość
Przewodnik Katolicki
 


Wcześniej była „Zawieszona kawa”, teraz głośno jest o „Wymianie ciepła”. Spontaniczne akcje społeczne na początku wywołują entuzjazm, a zaraz potem umierają śmiercią naturalną. Czy to znaczy, że nie mają sensu?
 
W niemal trzydziestu polskich miastach stanęły wieszaki, na których każdy zostawić może niepotrzebną mu ciepłą odzież – i każdy może z nich wziąć to, co pozwoli mu uchronić się przed zimnem. W założeniu z wieszaków korzystać mają przede wszystkim osoby bezdomne, najbardziej narażone na wyziębienie i płynące z niego konsekwencje.
 
Sytuacji w Polsce z dumą przypatruje się Zsigmond  Gerlóczy. Młody pianista z Budapesztu na początku stycznia zdołał poruszyć całe Węgry. Na swojej stronie internetowej poprosił znajomych, żeby na terenie miasta rozstawili wieszaki tak, by każdy mógł powiesić na nich niepotrzebne mu ciepłe ubrania. Na pierwszym wieszaku powiesił kilka własnych kurtek. Ruszyła lawina. W ciągu kilku dni na Węgrzech stanęło kilkaset podobnych, w wielu miejscach wolontariusze zaczęli wydawać przy nich ciepłe posiłki.
 
Ściany dobroci
 
Zsigmond przyznaje, że pomysł nie jest jego. W grudniu 2015 r. podobną akcję rozpoczął pragnący zachować anonimowość społecznik w Iranie. W mieście Meszhed na ścianie zainstalował kilka haczyków, a obok napisał: „Jeśli nie jest ci to potrzebne, zostaw tutaj. Jeśli jest ci to potrzebne, należy do ciebie”. Szybko na „Ścianie dobroci” (taką nazwę nosiła akcja w Iranie) zaczęły pojawiać się płaszcze, spodnie i inna odzież. Dzięki mediom społecznościowym pomysł szybko obejmował kolejne miasta Iranu, a sprzyjała temu wyjątkowo trudna zima. Oczywiście wraz z akcją ruszyła lawina oskarżeń pod adresem władz. – Gdybyśmy tylko mieli mądrych i troskliwych mężów stanu, nie mielibyśmy ani jednej osoby potrzebującej w kraju, z bogactwem, które mamy – pisali. Inni odpowiadali: - Życie jest zbyt krótkie. Bądź tak dobry, jak to tylko możliwe.
 
Irańczycy wieszający na ścianach niepotrzebną odzież mieli już doświadczenie w podobnych akcjach. Ali Heidari, który na co dzień pracuje w branży reklamowej w Teheranie, w maju 2015 r. pojechał z żoną i synem do dzielnicy bezdomnych, żeby zawieźć im kilkanaście posiłków. Dwie z osób, do których miał dotrzeć, już nie żyły. Poruszyło go to tak bardzo, że postanowił działać. Zaczął pukać do drzwi przyjaciół, prosząc choćby o kilka kanapek. Zobowiązał się, że będzie je osobiście dostarczał do dzielnicy bezdomnych. Wkrótce zebrał grupę wolontariuszy, a dystrybucję żywności rozbudował o stawianie lodówek bezpośrednio na ulicach. Do lodówek każdy może włożyć dowolny posiłek – specjalnie przygotowany lub po prostu to, co mu zbywa – a bezdomni dzięki temu nie muszą żywić się odpadkami czy wręcz głodować. Tu również nie brakowało pesymistów, ale żadna z ich przepowiedni się nie sprawdziła. Pierwsza zainstalowana przez Alego Heidari lodówka wciąż stoi na swoim miejscu, szybko też pojawiły się kolejne w innych miastach Iranu.
 
Lekarstwo na kryzys
 
Heidari przyznaje, że jego działanie prawdopodobnie wypływa z jego kryzysu wieku średniego, ale nie widzi w tym nic złego, jeśli przy okazji niesie pomoc innym ludziom. Myśli już o kolejnych krokach: o szafach, do których wkładać będzie można ubrania, o regałach na książki i o małych szafkach, w których dzieci zostawiać będą mogły niepotrzebne zabawki dla tych dzieci, których na takie luksusy nie stać. Marzy mu się również zorganizowanie dla bezdomnych leczenia: wielu z nich jest uzależnionych od narkotyków. Nie chce jednak stosować przymusu. – Mamy zasadę: nikogo nie zmuszamy do leczenia na siłę. Nie rozmawiamy z nimi o ich uzależnieniu, po prostu kochamy ich bezwarunkowo. I wierzcie albo nie, ale wtedy to oni przychodzą do nas i pytają, czy pomożemy im z tego wyjść – opowiada. Jeśli na ulicy pojawia się nowy bezdomny, starzy przychodzą do nas i mówią: „Przyjdźcie, uratujcie go, zanim będzie za późno”.
 
„Bóg istnieje. Kocham cię!”
 
Zsigmond Gerlóczy na kryzys wieku średniego jest o wiele za młody, powołuje się za to na słowa św. Pawła, który pisał do Koryntian: „Niech wasz dostatek przyjdzie z pomocą ich potrzebom, aby ich bogactwo było wam pomocą w waszych niedostatkach i aby nastała równość według tego, co jest napisane: nie miał za wiele ten, kto miał dużo. Nie miał za mało ten, kto miał niewiele”.
 
– Wracając od przyjaciela pomyślałem, żeby sprawdzić, co dzieje się przy teatrze – mówi. – Kilka osób stało przy ubraniach, przymierzali, sprawdzali, co dla kogo będzie dobre. Powiedziałem, że ustawiłem ten wieszak i że w kilku miejscach w mieście jest tak samo. Jeden z nich z wybraną kurtką pod pachą przytulił się do mnie i powiedział mi cicho do ucha: „Bóg istnieje. Kocham cię”.
 
– Niektórzy zarzucają nam, że nie sprawdzamy, jaki jest status materialny tych, którzy zabierają rzeczy z wieszaków – mówi Zsigmond. – Mówią, że będą nimi handlować. Ale może zrobią to z głodu? Musimy im to wybaczyć! Trudno mi uwierzyć, jak wielu jest tych, którzy zamiast skupić na tych 97 osobach, które potrzebują pomocy i ją dostają, widzą tylko te trzy, które cynicznie coś wykorzystały. Z naszego budżetu zniknęły miliardy euro, a nie prosimy rządu o wyjaśnienie. To są problemy – a nie trzy płaszcze! Uczyńmy świat lepszym, łączmy się!
 
Do dzieła!
 
Zsigmond Gerlóczy na swojej stronie internetowej pokazuje polskie wieszaki, rozdawane przy nich ciasteczka z motywem serca i mapę, z przybywającymi wciąż punktami wymiany ubrań. Pomysł w Polsce wciąż pączkuje, przygotowywana jest już między innymi wymiana ubrań dla dzieci. W „Wymianie ciepła” pociąga prostota akcji: można zrobić coś dobrego, przy okazji (nie oszukujmy się!) pozbywając się z szafy rzeczy, których nie nosimy od lat, a które szkoda jest wyrzucić na śmietnik. Nikomu z niczego nie trzeba się tłumaczyć, nikt nie sprawdza, czy coś na wymianę się nadaje i nikt nie pyta przychodzących, czy naprawdę są potrzebującymi.
 
Prawdopodobnie w Polsce będzie tak, jak wcześniej w Iranie czy w Budapeszcie. Pojawią się obawy, pojawią się również ludzie, którzy nie będą szukać niezbędnej pomocy, a jedynie ułatwienia sobie życia. – Nie bójmy się, nie stawiajmy wymyślonych granic – mówią inicjatorki akcji w Warszawie. – Dobro chodzi ścieżkami, które niekoniecznie musimy rozumieć. Dzisiaj dostajesz, oddasz jutro, kiedy indziej, komu innemu, zupełnie inaczej. Miłosierdzie to nie księgowość. Nie lękajcie się, do dzieła!
 
Zorganizowanie punktu „Wymiany ciepła” jest proste: wystarczy wydrukować dostępną w internecie ulotkę i umieścić ją na ustawionym w legalnym miejscu wieszaku. Miłosierdzie zaczyna działać.
 
Pomóc choćby jednemu
Jak długo potrwa „Wymiana ciepła”? Tego nikt nie wie. Być może skończy się wraz z sezonem zimowym i nigdy nie wróci. Taki los spotkał modną kilka lat temu „Zawieszoną kawę” (chodziło wówczas o to, by zamawiając w kawiarni kawę, zapłacić za dwie, drugą zostawiając dla kogoś, kogo nie będzie na taki wydatek stać). Tamta akcja przyszła z Włoch i być może dlatego szybko umarła śmiercią naturalną: dla Polaków kawa nie jest artykułem pierwszej potrzeby. Wprawdzie w wielu miejscach proponowano „zawieszanie” zupy, ale i ten pomysł nie przetrwał długo.
 
– Problem takich akcji tkwi najpierw w ich słabym przygotowaniu – tłumaczy dr Sabina Zalewska, psycholog i pedagog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. – Często są one niedostosowane do warunków danego kraju albo nikt nie czuwa nad ich przebiegiem. Drugim problemem jest to, że człowiek lubi mieć jakąś gratyfikację z tego, że pomaga. Lubimy widzieć człowieka, który dzięki nam czuje się lepiej, lubimy widzieć naklejki Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy na sprzęcie, z którego ktoś konkretny korzysta. Pomoc anonimowa, która trafia nie wiadomo do kogo, jest dla nas trudniejsza. Spontaniczność, która jest cechą łączącą takie akcje, również nie sprzyja ich długotrwałości.
 
Czy w takim razie można powiedzieć, że takie akcje jak „Wymiana ciepła” czy „Zawieszona kawa” są bez sensu, bo w gruncie rzeczy niewiele dają? – Absolutnie nie! – mówi dr Zalewska. – Nigdy bym się nie odważyła tak powiedzieć! Pamiętajmy, że takie działania, choćby najmniejsze, zawsze pomogą konkretnej osobie, choćby tylko jednej. Przede wszystkim zaś, dzięki swojej choćby tylko medialnej popularności pobudzają nas do refleksji, zmuszają do opowiedzenia się, być może również motywują do działania na nasz własny sposób. Każda taka próba jest dobra i trzeba ją doceniać.
 
Monika Białkowska
Przewodnik Katolicki 7/2017

 
fot. Robin Changizi | Unsplash (cc)