DRUKUJ
 
ks. Przemysław Bukowski SCJ
Kiedy człowiek cierpi
Czas Serca
 


„Do prawdy dochodzi się rozmaitymi drogami. Przyznajmy, że są takie prawdy, do których dochodzi się również poprzez męczeństwo. Jedną z takich prawd jest prawda, że cierpiąc, cierpimy z Chrystusem. Nie żyjemy dla siebie i nie umieramy dla siebie. Czy żyjemy, czy umieramy, należymy do Boga (św. Paweł). Dzięki temu odkryciu możemy mieć udział w Boskiej godności cierpienia. Niemniej nie cierpienie jest tutaj ważne. Nie ono dźwiga. Wręcz przeciwnie, cierpienie zawsze niszczy. Tym, co dźwiga, podnosi i wznosi ku górze, jest miłość”.
ks. Józef Tischner, Miłość nas rozumie
 
Homo patiens w świecie współczesnym
 
Człowiek żyje dzięki wszystkiemu, co istnieje poza nim. Również to, w jaki sposób doświadcza oraz rozumie on siebie samego, zależy przede wszystkim od tego, w jaki sposób przeżywa oraz rozpoznaje on własny świat. Człowiek żyje w określonym świecie. Dzięki niemu jest tym, kim jest oraz staje się tym, kim chce i może się stać. Świat stanowi jedyny „rzeczywisty” punkt odniesienia dla jego wielorakich możliwości. Człowiek myśli oraz działa w określonej przestrzeni i określonym czasie. Miejsca, w których przebywa i mieszka oraz historia, która za nim stoi wraz z aktualną teraźniejszością stanowią pewne nieprzekraczalne ramy jego rzeczywistości. Nawet wówczas, gdy ucieka on we własne wspomnienia lub wybiega myślami w przyszłość, czyni to w pewnych granicach swoich aktualnych możliwości. Czas i przestrzeń determinują jego przeżycia oraz myślenie. Nie sposób się od nich uwolnić. Czyż poezja i religia nie zrodziły się także z wyobrażeń oraz nadziei wewnątrz rozgoryczeń i bólów wczorajszego poranka? Każda „ponadczasowość” wyrwana z „tu i teraz” życia człowieka stanowi być może interesującą dla jego intelektualnych rozgrywek, jednak wyabstrahowaną i niezobowiązującą dla jego konkretnej egzystencji kategorię „martwych” idei. Zajmowanie się „siódmym niebem nienawiści”, usprawiedliwianie bycia przed niebyciem czy też zaglądanie w relacje zachodzące wewnątrz boskiego, trynitarnego życia wynoszą myślenie człowieka na, w pewien sposób bezpieczny i niezależny od tego, co stanowi dla niego największe wyzwanie, szósty stopień abstrakcji. Nie, nie znaczy to oczywiście, że są to sprawy błahe i niepotrzebne. Kiedy jednak człowieka zaboli jego własne życie, wówczas nie pyta on o jakość osobistego bytu, wiecznotrwałość boskich idei czy właściwą interpretację jego cierpienia. Człowiek cierpi „tu i teraz” naprawdę, bowiem jego zranienie jest prawdziwe. Być może ból człowieka jest najbardziej prawdziwym doświadczeniem jego życia. Oczywiście rozmaite są bóle ludzkie. Różne mają one też przyczyny. Jaki by jednak ból nie był, każdy woła w jakiś sposób o zrozumienie, ale jeszcze bardziej apeluje o wrażliwość, to znaczy o współ-czucie. Współczucie pojawia się przed rozumieniem. Ono wyprzedza próby wszelkiego rozumienia. Człowiek nie zawsze rozumie swoje współczucie. Ono wymyka się jego racjonalności, wskazuje na „inny świat”. Człowiek cierpi, bo być może sobie na to zasłużył. Może być również tak, że cierpi niesprawiedliwie. Jedno jest pewne, kiedy cierpi, cierpi naprawdę. Nie jest łatwo uciec od tego cierpienia. Nawet odejście od cierpiącego jest jakąś formą odpowiedzi na jego cierpienie. Obojętność wobec cierpienia jest niemożliwa. Polakowi może być obojętne nawet to, czy Polska pozostanie praworządnym krajem. Sąsiadowi może być obojętne, czy jego współlokatorzy są szczęśliwi. Obojętnością nie jest jednak tak zwana niewrażliwość na cierpienie drugiego człowieka. Ona stanowi bowiem w istocie pewien wybór, odwrócenie się od pierwotnej wrażliwości i zdecydowanie na brak współczucia. Obojętność wobec bólu cierpiącego człowieka jest w rzeczywistości wyrażeniem „nie chcę”, pomimo zrodzonego we mnie wcześniej spontanicznego „powinienem”.

(Nie)szczęście udawane a cierpienie prawdziwe
 
Człowiek może w życiu wiele udawać. Często udaje, że wiele rozumie. W jakiś sposób może nawet udawać, że jest szczęśliwy bądź nieszczęśliwy. To „kreowanie” szczęścia lub nieszczęścia może stanowić dla niego wręcz źródło radości lub smutku. Człowiek może również symulować cierpienie. Każda gra, która ma na celu udawanie bólu, może też rodzić prawdziwy ból w nim oraz drugim człowieku. Antyczna Antygona, romantyczny Konrad Wallenrod czy Tomasz Judym z Ludzi bezdomnych Żeromskiego, mimo iż stanowią fikcyjne postacie literackie, „zarażają” czytelnika cierpieniem naprawdę. On potrafi naprawdę współczuć ich bólowi. Nawet w cierpieniu odgrywanym na scenie może zrodzić się bowiem prawdziwe współcierpienie widza. Wydaje się, że ból jest doświadczeniem głębszym od poczucia szczęścia. Doświadczanie cudzego szczęścia lub nieszczęścia, nawet tego odgrywanego na scenie, odbywa się bowiem w człowieku na innym poziomie niż współodczuwanie cudzego cierpienia. Dlatego tak bardzo „urzeka” krzyż i umieranie Chrystusa. Celebrowanie misteriów Jego męki dotyka człowieka wierzącego głębiej niż całe Jego „szczęśliwe” życie. Szczęście jest czymś, co może mimowolnie powstać kosztem czyjegoś nieszczęścia. Ono może być nawet czymś „wbrew” szczęściu drugiego, stanowić zagrożenie tego szczęścia. Jest tak np. w sytuacji, gdy wybory parlamentarne wygrywa ugrupowanie polityczne popierane przez naszego wroga. Czyż nie denerwuje nas czasem szczęście innych ludzi? Inaczej jest z cierpieniem drugiego człowieka. Ono nie jest nigdy „wbrew” mojemu szczęściu, chociaż stanowi wyzwanie „dla” niego. Cierpienie drugiego jest przeżyciem skierowanym dużo bardziej „wobec” mnie, a przez to wyzwaniem „dla” mnie. Ono nie jest wyłącznie nieszczęściem człowieka. Można być szczęśliwym pomimo doznawanego cierpienia. Nieszczęście przychodzi z różnych stron. Można kogoś nieumyślnie potrącić samochodem na przejściu dla pieszych. I to jest nieszczęście. Może być ono również źródłem cierpienia. Cierpienie może być związane także z doświadczeniem jakiegoś zła. Inne jest cierpienie wynikłe z nieszczęścia od cierpienia powstałego w wyniku zła. Nieumyślne potrącenie pieszego nie jest złem, chociaż jest nieszczęściem. Zło nie wydarza się nieumyślnie, nie jest spowodowane niechcący. Ono jest zawsze umyślne, chciane. Podobnie jak dobro. Nie można być niechcący złym, podobnie jak nie można być niechcący dobrym. Dobro i zło stanowią wolny wybór człowieka, jego decyzję. Można komuś nieumyślnie wyrządzić przysługę, która go uszczęśliwi, ale nie oznacza to jednocześnie bycia dobrym dla kogoś. Dzieje się tak np. w sytuacji, kiedy kasjerka wydaje klientowi zbyt dużą resztę w markecie. Szczęście nie musi być bowiem wcale dobrem wybranym. Ono może być zwyczajnym zbiegiem rozmaitych okoliczności. Można być szczęśliwym z racji pięknej, słonecznej pogody. Podobnie nieszczęście nie jest zawsze rezultatem doświadczonego zła. Przykład stanowi przywołany już spowodowany nieumyślnie wypadek samochodowy bądź zniszczenia powstałe wskutek powodzi w naszym mieście.
 
W poszukiwaniu utraconej bliskości
 
Jeśli człowiek cierpi naprawdę, to jego cierpienie stanowi prawdziwe wyzwanie dla tych, którzy są tego świadkami. Człowiek poszukuje bowiem jakiejś „odpowiedzi” na swoje cierpienie. Pytanie, jakie w jego obliczu stawia, trafia na rozmaite grunty. Nie chodzi wyłącznie o to, by jego cierpienie złagodzić, „wyleczyć”. Terapeutyczną rolę w cierpieniu może bowiem w jakimś sensie spełniać świat rzeczy i zjawisk, w którym człowiek żyje. Dziecku choremu na białaczkę można zorganizować wyjazd do Disneylandu. Po odejściu męża żona może sobie zafundować nowy płaszcz i wyremontować mieszkanie. Piękno podziwianego krajobrazu łagodzi skołatane nerwy. Jednak takie „odpowiedzi” na cierpienie nie dotykają go w jego najgłębszej warstwie. Ludzkiego bólu nie „zrozumie” bowiem w istocie ani rozrywkowy wyjazd, ani piękny salon w domu, ani też szum wodospadu. Człowiek nie szuka utraconego raju dla niego samego. Ten raj nie jest bowiem w stanie współczuć jego cierpieniu. Zwłaszcza wtedy, kiedy jest ono wynikiem doznanego zła. Raj przedmiotów i zjawisk znajduje się „dookoła”, „obok” nas, ale sam w sobie nigdy nie jest nam „bliski”. Dopiero dzięki obecności drugiego człowieka nasze cierpienie nabiera innego wyrazu. Drugi człowiek jest w stanie jakoś na nie „odpowiedzieć”, zrozumieć, współ-czuć. Człowiek, który współczuje, otwiera przede mną sensy do tej pory ukryte, jakieś głębsze prawdy mnie samego, tego, co przeżywam. Dzięki drugiemu również świat staje się naszym wspólnym rajem, kiedy on jest „dla” mnie, a ja „dla” niego, kiedy jesteśmy „ze” sobą, lub staje się naszym piekłem, kiedy on jest „wbrew” mnie. To dzięki innym ludziom nasz świat wygląda jak wygląda, otwiera się dla nas lub nas ogranicza, stanowi wyzwanie bądź zagrożenie. Relacja z drugim jest zupełnie wyjątkowa pośród wszystkich innych relacji człowieka do czegokolwiek. Owo „z” kimś i „dla” kogoś określa mój sposób przeżywania własnego życia oraz tego, co je stanowi. Ludzka „odpowiedź” na moje cierpienie, chociaż nie jest właściwie żadną wyczerpującą odpowiedzią, może stanowić „odpowiedź” najbardziej dogłębną, najprawdziwszą. Właśnie dlatego, że jest ludzka. Również krzyż i śmierć Chrystusa „urzekają” tym, że są ludzkie. Chrystus nie tylko „rozumie” ludzkie cierpienie, on je współ-czuje. W Nim człowiek wierzący odnajduje Prawdę, Drogę, Życie, Miłość poprzez to, że jemu samemu zależy na prawdzie, chodzi własnymi drogami, żyje oraz kocha. Człowiek szuka bowiem w Bogu tego, co jest mu bliskie, co potrafi „zrozumieć”, po ludzku współ-odczuć. Nawet jeśli w Bogu wszystko ma charakter absolutny, to jednocześnie w człowieczeństwie Chrystusa nabiera to innego wyrazu. Człowiek staje nieporadny wobec tego, co w Bogu najbardziej ludzkie, a jednocześnie dzięki temu najbardziej się z Nim solidaryzuje. W cierpieniu Chrystusa wtórne staje się każde „co” Bożego objawienia, bowiem ustępuje ono miejsca przede wszystkim temu, „kto” się objawia. Być może właśnie poprzez własne cierpienie Bóg wyraża z siebie najwięcej, bowiem w nim najbardziej po ludzku objawia siebie człowiekowi.
 
ks. Przemysław Bukowski SCJ
Czas Serca 148
 
fot. Katermikesch Face | Unsplash (cc)