DRUKUJ
 
Jacek Prusak SJ
Bliskość tak, ale się boję
List
 


Kiedy ktoś mówi „jestem singlem”, najczęściej chce powiedzieć, że nie jest w żadnym stałym związku. Często jednak takie stwierdzenie zawiera w sobie bardzo duży ładunek emocjonalny: „Jestem sam, ale tego stanu nie akceptuję, nie życzę sobie, żeby tak wyglądało moje życie”
 
Dotykamy tutaj kwestii przeżywania swojej sytuacji przez osoby, które w życiu są same. W języku potocznym mówimy o nich „single”. Są wśród nich osoby, które określają siebie jako quirkyalone. Chodzi tu o kogoś, kto będąc sam nie czuje się samotny. Akceptuje on stały związek, pod warunkiem jednak, że będzie stanowił wsparcie, a nie ograniczenie dla jego samorealizacji. Jeśli jednak wybór życia w pojedynkę staje się protestem przeciwko ograniczeniom związanym z relacją z drugim człowiekiem, to taki wybór uznać trzeba za przejaw niedojrzałości emocjonalnej. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że za samotnością z wyboru mogą kryć się również świadome i dojrzałe motywy.
 
Dla wielu singli samotne życie może być źródłem różnych konfliktów i problemów. „Jestem singlem” nie znaczy w tym wypadku: „dobrze mi z tym”. Tak mówi wcale nie mała część singli, dla których bycie samemu nie jest częścią powołania, lecz staje się stylem życia z konieczności. Jest to sytuacja, z którą się zmagają, ale najczęściej mają trudności ze znalezieniem dla niej rozwiązania. Trafiają więc do psychoterapeutów. Na problemy singli nie można udzielić uniwersalnej odpowiedzi, bo nie ma uniwersalnego singla. Są osoby, które dzielą podobny los, ale każda z nich ma swój własny świat. Można jednak spróbować wyodrębnić kilka wzorców, które powtarzają się w ich historiach, pewnego typu doświadczenia, przeżycia, które składają się na wizerunek singla.
 
Może później
 
Współczesna kultura wypromowała modę na życie w pojedynkę. Bardzo wielu młodych ludzi wybiera taki styl życia, bo pozwala im on na mobilność i przedłużanie edukacji, a równocześnie chroni przed emocjonalną separacją od rodziców. Jak się okazuje, ten wybór bywa bardzo kosztowny. Kilkanaście lat poświęceń i wyrzeczeń z reguły kończy się dla singli kryzysem. Mają po trzydzieści kilka lat, na koncie ukończone studia z doktoratem lub inne zawodowe osiągnięcia, stać ich na zakup mieszkania, samochodu, ale zadają sobie pytanie, dla kogo to wszystko? Żony czy męża nie znajdzie się od tak na ulicy. Związku nie stworzy się od ręki, trwałe relacje buduje się latami, a te przelotne rozsypują się jak domy z piasku. Do tej pory godzili się na przejściową samotność z myślą, że kiedyś wreszcie założą rodzinę, teraz, chociaż tego nie akceptują, zostają sami z lękiem o siebie i swoją przyszłość.
 
Tak, ale się boję
 
U kobiet, częściej niż u mężczyzn, po przekroczeniu pewnego punktu życia pojawia się lęk przed samotnością. Są przekonane, że nikt nie będzie chciał kobiety, która ma trzydzieści kilka lat, bo albo nie jest już „tak” atrakcyjna fizycznie, albo nie może mieć dzieci, albo jedno i drugie. Kobietom w późniejszym okresie życia trudniej niż mężczyznom wejść w stały związek. Czują się w pułapce własnego losu, wyobrażają sobie, że nie ma przed nimi wyboru, że nie jest już możliwa zmiana. Nie są to najczęściej osoby osamotnione, które nie wychodzą z domów, nie udzielają się towarzysko. Wręcz przeciwnie, ale kontakty towarzyskie i relacje interpersonalne w pracy nie zaspokajają ich naturalnej potrzeby więzi. Singiel wraca do domu sam i sam z domu wychodzi. Nie jest osamotniony, ale żyje w pojedynkę i z tego powodu cierpi.
 
Takie życie nie zaspokaja potrzeby bliskości, dawanej i przyjmowanej. Cierpienie wzmaga dodatkowo fakt, że trudno nam zrozumieć samych siebie poza relacją, więzią z drugim człowiekiem. Jeśli nie jestem w intymnej relacji z drugą osobą, po prostu siebie nie znam. Pewną część swojej osobowości wyrażają w pracy, część wyrażają w relacjach towarzyskich, ale pewna część, i to bardzo istotna, pozostaje nieznana i niewyrażona.
 
Na tej podstawie niektórzy próbują udzielić singlom zdroworozsądkowej rady — skoro potrzebujesz bliskości, chcesz być dla kogoś w sposób wyjątkowy, nic prostszego, szukaj, a znajdziesz. Rada wydaje się oczywista, ale nie bierze pod uwagę tego, że singiel pragnie bliskości, ale równocześnie z różnych powodów się jej boi. Single, mimo że wiedzą, jak powinna wyglądać prawdziwa relacja, prawdziwe uczucie, i potrafią sformułować swoje oczekiwania wobec partnera, to równocześnie noszą w sobie olbrzymi lęk, że nic z tego nie będzie i boją się podjąć ryzyko.
 
Romantyczny priorytet
 
Lęki singli nie są bezpodstawne. Obecne pokolenie trzydziestolatków bardzo często wychowywało się w rodzinach rozbitych albo w takich, które od rozpadu powstrzymywała tylko presja społeczna i religijna. Negatywne nastawienie wobec instytucji rodziny jest u nich powszechne. Nie chcą być sami, ale chcą mieć pewność, że ich związek będzie oparty na relacji, a nie na ślubie — czy jak to często mówią — „papierze”. Single szukają w bliskiej relacji tego, czego nigdy nie zaznali w rodzinie. Szukają ciepła, bliskości, uczuć. Trudno im jednak sformułować alternatywę wobec związku, jaki widzieli we własnym domu i w najbliższym środowisku. Nie potrafią sami znaleźć wyjścia, więc bezkrytycznie przyjmują to, co podsuwa im kultura.
 
W obecnej kulturze promowany jest tylko jeden wzorzec relacji — nie jest to rodzina, tylko romantyczny związek. Dla singli wzorzec kulturowy staje się imperatywem: „Jeżeli związek, to tylko oparty na uczuciu. Jeżeli uczucie, to tylko romantyczne pełne wzlotów i uniesień. Bez takiej relacji nie masz prawa być szczęśliwy”. To najczęstszy błąd w ich myśleniu, za który płacą dotkliwą cenę.
 
Żywot romantycznych związków jest burzliwy, ale krótki, z reguły nie wytrzymuje próby wzajemnej bliskości, poznawania siebie i własnych ułomności. Ludzie wychodzą z nich poranieni. Unikają kolejnych związków z obawy przed rozczarowaniem. Spotkałem wiele osób, które mówią, że nie są jako single szczęśliwe, ale wybierają życie w pojedynkę, bo to mniej boli. Poprzeczka oczekiwań została wyniesiona tak wysoko, że nikt nie jest w stanie im sprostać, a ponieważ teraz łatwiej się rozstać niż być ze sobą, więc albo wybiera się rozstanie, albo nie wiąże się z nikim.
 
Ludzie mają dzisiaj więcej wolności, ale nie potrafią z niej korzystać. O wiele częściej wykorzystują ją, żeby powiedzieć „nie” niż „tak”. Ważne rzeczy w życiu kosztują, bliskości nie można kupić, nie można mieć jej od zaraz. Współczesnemu człowiekowi brakuje uzasadnienia trudu i znoszenia cierpienia czy frustracji. Dawniej dawała je religia. Chrześcijaństwo i inne religie mówiły: jeżeli czujesz się nieszczęśliwy nie myśl od razu o ucieczce, ale pracuj nad tym. Co natomiast mówi współczesna kultura? Skoro jesteś nieszczęśliwy, zmień adres. Tyle że zmieniając adres, nie zmienisz siebie.
 
Dopiero w związkach ludzie uczą się, że bycie razem nie jest czynnikiem automatycznie gwarantującym szczęście. Jeżeli są gotowi na korektę, ich związek przetrwa, ale są ludzie, którzy nie chcą pozbyć się swojego wyobrażenia o szczęściu, więc pozbywają się relacji.
 
Tak, ale z niczego nie zrezygnuję
 
Z obserwacji terapeutycznych wynika, że jeśli mężczyzna szuka kobiety na żonę, to posługuje się listą preferowanych cech. Z takiej listy korzystają również kobiety, z tą jednak różnicą, że one dostrzegają zalety, natomiast mężczyźni skupiają się na negatywnych cechach, większą wagę przypisują temu, czego brak potencjalnym partnerkom. Do pewnego terapeuty przyszedł mężczyzna, który nie mógł znaleźć partnerki. Był atrakcyjny, dobrze wykształcony. Wokół niego obracało się mnóstwo kobiet, ale nie był w stanie związać się na stałe z żadną z nich. Miał oczywiście swój ideał: blondynka, czuła, samodzielna, dobra gospodyni. Standard. Nawet jeżeli udawało mu się znaleźć zbliżoną do ideału kobietę, bardzo szybko przekonywał się, że brakuje jej kilku istotnych cech z listy. Była inteligentna, atrakcyjna, tak jak sobie życzył, ale już nie tak troskliwa, jakby tego chciał. Powstawał problem: „Świetnie się z nią rozmawia o różnych sprawach, ale czy ugotuje mi obiad jak przyjdę późno z pracy?”. Nie był w stanie zrezygnować ze swoich oczekiwań, chociaż taka „strata” wpisana jest w każdą decyzję wspólnego poznawania siebie, które przekracza etap romantycznego oczarowania sobą. Dawny język religijny oraz normy kulturowe jednoznacznie określały podział ról w małżeństwie: on realizuje się działając, ona realizuje się poświęcając. On był głową rodziny, ona jej opiekunką. Tak było do niedawna. Dzisiaj kobieta nie chce, żeby poświęcenie w małżeństwie stało się jedynym celem jej życia. Wiele z kobiet nie chce i nie musi szukać spełnienia u boku męża, który przynosi pieniądze do domu. Współczesny świat pozwala im realizować się na wiele innych sposobów, niekoniecznie jako żona i niekoniecznie jako matka. Nie jest jednak tak, że współczesna kobieta nie jest zdolna do poświęcenia, ona tylko nie chce być sprowadzana do roli służącej. Mam wrażenie, że czasami mężczyźni nie potrafią tego przyjąć i nie chcą się z tym pogodzić. Nie potrafią, bo jedyny wzorzec, jakim dysponują to matryca tradycyjnej rodziny. Mężczyzna będzie boleśnie przeżywał każdą sytuację, w której zachowanie kobiety będzie odbiegać od wzorca, jaki wyniósł z domu. Jeżeli oboje pracują i ona zaczyna zarabiać więcej pieniędzy niż on, to dla niego będzie oznaczać dramat. Co zrobi mężczyzna, który spotyka na drodze kobietę otwarcie wyrażającą swoje uczucia? Ucieknie, bo poczuje się zdominowany. Przecież to ona miała być uległa, a on miał ją zdobywać. Niełatwo ominąć stereotypy, jeszcze trudniej je zmienić. A obecna kultura nie stwarza dla mężczyzny i kobiety przestrzeni, w której mogłyby się dokonać taka dojrzała konfrontacja ich lęków przed sobą i bliskością.
 
Chrześcijanin innej kategorii
 
Bycie samemu nie jest dramatem dla tych, którzy świadomie podjęli wybór takiej opcji w życiu i nadali mu sens wykraczający poza nich samych. Oczywiście doświadczają różnych problemów, ale nie przeżywają ich w samotności, bo drugi człowiek nie jest dla nich zagrożeniem, ani nie czują się skazani na taki los przez otoczenie czy Boga. Coś jednak musi się zmienić w nauczania Kościoła, aby na osoby samotne nie patrzono jak na chrześcijan „innej kategorii”. W jednym z ogłoszeń rekolekcyjnych umieszczono następującą informację: „Nauki dla małżeństw odbywać się będą w godzinach wieczornych. Dla osób samotnych, chorych i starszych przed południem”.
 
Bycie singlem nie jest chrześcijańskim powołaniem, ale Bóg może wzywać niektóre osoby do życia w pojedynkę, które nie jest ani ucieczką, ani koncentracją na sobie, ale ich własną i wartościową drogą do Boga.
 
Jacek Prusak SJ
List 10/2005