DRUKUJ
 
ks. Mariusz Rosik
Marzyciele z Bożej woli
Głos Ojca Pio
 


Chcielibyśmy mieć pewność, że to, co czynimy, jest wolą Boga. Nieczęsto jednak zdarza się, by objawił się nam anioł z nieba, zafurczał skrzydłami i wydeklamował patetycznym głosem, czego Bóg od nas pragnie…
 
O Sokratesie opowiada się, że gdy przebywał w celi śmierci, czekając na wyrok – który sam sobie wymierzył – usłyszał przez ścianę śpiew jednego ze współwięźniów. Była to jedna z najtrudniejszych pieśni Stesychorosa, należącego do grona największych poetów lirycznych z południowej Italii. – Naucz mnie jej – zawołał Sokrates. – Po co? – usłyszał w odpowiedzi – Przecież i tak wkrótce umrzesz. – Chcę mieć pewność, że do ostatniej godziny czyniłem to, co dobre, i zachwycałem się pięknem – odparł.
 
Przekładając sokratejskie pragnienie na grunt chrześcijański, można je zawrzeć w słowach: „Chciałbym mieć pewność, że to, co czynię, jest wolą Boga”. Nieczęsto jednak zdarza się, by objawił się nam anioł z nieba, zafurczał skrzydłami i wydeklamował patetycznym głosem, czego Bóg od nas pragnie…
 
Marzycielka nieszczęśnica

W Biblii Tysiąclecia, najczęściej chyba przez nas czytanej, termin „marzenie” w odniesieniu do ludzkich pragnień i tęsknot nie pojawia się ani razu! Czyżby Bóg nie miał nam nic do powiedzenia na temat marzeń? Sięgnijmy po elektryzujący opis spotkania Jezusa z nieznaną z imienia cierpiącą kobietą: „A pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi. Wiele przecierpiała od różnych lekarzy i całe swe mienie wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej. Słyszała ona o Jezusie, więc przyszła od tyłu, między tłumem, i dotknęła się Jego płaszcza. Mówiła bowiem: «Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa». Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości” (Mt 5,25-27).
 
Już w pierwszym zdaniu relacji o uzdrowieniu św. Marek krótko diagnozuje chorą: „pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi” (Mk 5,25). Bohaterka tej krótkiej opowieści napiętnowana została przez potrójne cierpienie.
 
Trzy razy skreślona

Pierwszy powód cierpienia rozmówczyni Jezusa jest oczywisty: przykra, długotrwała, trudna w pielęgnacji, a na dodatek wstydliwa choroba. Drugi ma charakter duchowy: choroba uniemożliwiała udział w publicznym kulcie. Kobieta w dniach miesięcznego upływu krwi uznawana była za nieczystą z punktu widzenia przepisów prawa. Podobnie było w przypadku krwotoku, który był chorobą: „Jeżeli kobieta doznaje upływu krwi przez wiele dni poza czasem swojej nieczystości miesięcznej albo jeżeli doznaje upływu krwi trwającego dłużej niż jej nieczystość miesięczna, to będzie nieczysta przez wszystkie dni nieczystego upływu krwi, tak jak podczas nieczystości miesięcznej. Każde łóżko, na którym się położy podczas swojego upływu, będzie dla niej takie, jak łóżko podczas jej miesięcznej nieczystości. Każdy przedmiot, na którym usiądzie, będzie nieczysty, jak gdyby to była nieczystość miesięczna. Każdy, kto dotknie się tych rzeczy, będzie nieczysty, wypierze ubranie, wykąpie się w wodzie i będzie nieczysty aż do wieczora” (Kpł 15,25-27). Dopiero rytualne oczyszczenie mogło odmienić ten stan. Kobieta stale cierpiąca na upływ krwi nie mogła liczyć na to, by kiedykolwiek znaleźć się w stanie czystości, który zezwalałby jej na wejście do świątynnego dziedzińca dla niewiast. Z perspektywy religijnej był to aspekt niezwykle istotny. Kobieta od dwunastu lat nie była ani w świątyni, ani w synagodze. Nie uczestniczyła w obrzędach liturgicznych z okazji Dnia Pojednania, więc mogła mieć obawy, czy jej grzechy kiedykolwiek będą odpuszczone.
 
Największe jednak cierpienie spowodowane było zapewne tym, że chora musiała zrezygnować z życia rodzinnego. Nie wiemy, czy była mężatką ani czy posiadała dzieci. Nawet jeśli tak, na czas choroby powinna zamieszkać osobno, bo przecież każdy człowiek i każdy przedmiot, którego dotknęła, stawał się nieczysty. Musiała więc nauczyć się samodzielności.
 
Bez imienia
Kobiety w Biblii najczęściej są określane poprzez swój związek z mężczyznami. Pojawia się odniesienie do ojca, męża lub syna. Wystarczy wspomnieć „córkę Jaira”, „matkę synów Zebedeusza” czy „teściową Piotra”. W tym wypadku kobieta określona jest jedynie przez swą chorobę. Brak męskich imion, które identyfikowałyby jej pochodzenie, potwierdza tezę, że raczej żyła pogrążona w samotności.
 
Anonimowa bohaterka epizodu cierpi – jak wspomnieliśmy – z trzech powodów: dotknęła ją choroba, nie ma szansy prosić Boga o przebaczenie grzechów i zmuszona jest żyć samotnie. A jednak jest dla współczesnych czytelników Ewangelii wzorem postawy często zanikającej wśród chrześcijan: posiadania marzeń. Przez dwanaście lat jej życie było złamane przez chorobę. Przez dwanaście lat cierpiała fizycznie. Przez dwanaście lat była obolała duchowo, gdyż Prawo zakazywało jej wstępu do świątyni. Przez dwanaście lat tęskniła za bliskimi. Pomimo to nie straciła zdolności do marzeń. Szczególnie pielęgnowała jedno z nich: „Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa” (Mk 5,28). Jezus spełnił to marzenie.
 
Pod znakiem zapytania
Czy nasze marzenia mają coś wspólnego z wolą Bożą? Czasem na modlitwie (zwłaszcza wieczornej, gdy cichnie gwar miasta) stawiam Bogu pytania: „Wierzę, Panie, że kochasz człowieka, ale czy Twoja miłość wyznacza przed nim tylko jedną drogę? Czy może raczej pozostawia przestrzeń wolności na współtworzenie powołania? Czy można mieć absolutną, niezachwianą pewność, że droga, którą wybieram, została wyznaczona przez Ciebie? I co się stanie, jeśli tak nie jest? Czy naprawdę każdemu wyznaczasz pewną drogę – tę jedną, jedyną – i jeśli się z nią rozminie, wówczas całe życie będzie nieszczęśliwy? Czy będzie skazany na wieczne poczucie niespełnienia ten, komu trudno odnaleźć Twoją wolę?
 
A może jest zupełnie inaczej? Może Twoja miłość ogarnia tak mocno, że ten, kto ją odkryje, czuje się szczęśliwy w każdym miejscu i w każdym czasie. Może Twoja miłość jest tak ogromna, że ten, kto ją odnajdzie, realizuje swoje talenty na różnych drogach, a Twoje błogosławieństwo zawsze mu towarzyszy? Czy Twoją wolę się jedynie odkrywa? A może współtworzy się ją i wypracowuje z Tobą, Panie? Czy to tylko Twoja decyzja, którą należy przyjąć, bo inaczej nie odnajdzie się szczęścia? Może moja droga jest wypadkową wzajemnej relacji: kochającego Boga i człowieka odpowiadającego na miłość?”.
 
Boskie pragnienia

Z pomocą w odnajdywaniu odpowiedzi na powyższe wątpliwości niech przyjdzie nam św. Paweł. Pisząc do wiernych kościoła w Kolosach w Azji Mniejszej, zdradza im tajemnicę: „To Bóg jest w was sprawcą pragnienia i działania zgodnie z Jego wolą” (Kol 2,13). Innymi słowy: wolę Bożą odkrywa się, spoglądając we własne serce! To Bóg umieszcza w nim pragnienia! To Bóg sprawia, że kiełkują w nim marzenia! To Bóg jest sprawcą pięknych tęsknot!
 
Warto zatem zmienić adresata powyższych dylematów i pytać nie o to, czego Bóg pragnie, ale o to, czego pragnie moje serce. Jeśli żyję w bliskości Boga, unikam grzechu, pochylam głowę w modlitwie – wówczas Bóg przemawia przez moje pragnienia. To On jest sprawcą „chcenia zgodnego z Jego wolą”. Jeśli więc jakieś pragnienie, jakieś marzenie, jakaś tęsknota wciąż pozostaje w moim sercu i przynosi mi pokój, jest to sygnał, że może za nim kryć się wola Boga.
 
Sakrament spełnionych marzeń
Kobieta cierpiąca na krwotok miała jedno piękne marzenie: „Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa” (Mk 5,28). My jesteśmy w o wiele szczęśliwszej sytuacji – możemy co dzień w Eucharystii dotykać nie tylko płaszcza Jezusa, ale Jego samego! W Komunii Świętej przyjmujemy do naszych serc Tego, który jest „sprawcą chcenia i działania zgodnego z Jego wolą”. Czy jest więc lepszy moment na odnajdywanie woli Bożej niż ta intymna chwila ciszy, którą poprzedzają jedynie dwa słowa: „Ciało Chrystusa”?
 
ks. Mariusz Rosik
Głos Ojca Pio 95/5/2015