DRUKUJ
 
Janusz Serafin CSsR
Człowiek pragnie czegoś, co go przerasta
Kwartalnik Homo Dei
 


Z ks. prof. Wojciechem Zyzakiem rektorem Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie rozmawiał Janusz Serafin CSsR
 
Czy współczesny człowiek (mam na myśli "statystycznego" obywatela Zachodu [1]) ma w ogóle jakąś duchowość, a jeśli tak, to jaką, co się na nią składa?
 
"Duchowość", podobnie jak "mistyka", to słowo używane (i nadużywane!) we współczesnym języku w najróżniejszych kontekstach. Zasadniczo, mówiąc o duchowości chrześcijańskiej, mamy na myśli działanie Ducha Świętego w życiu człowieka na każdym etapie rozwoju. Tak my chrześcijanie rozumiemy duchowość w sensie ścisłym. Takich członków Kościoła, w których działa Boża łaska, jest wciąż wielu, również w kręgu kulturowym, który nazywamy Zachodem. Jednak postępujący proces laicyzacji doprowadził do sytuacji, w której większość zachodniego, zdechrystianizowanego już społeczeństwa nie przeżywa świadomie więzi z Bogiem w sakramentach czy nawet na modlitwie. Nie można jednak powiedzieć, że ci ludzie nie przejawiają żadnego życia duchowego. W tych wypadkach przyjmujemy drugie znaczenie słowa "duchowość", określając nim wszelkie przejawy religijności, a nawet każdej duchowej aktywności. Poczucie tajemnicy, jaka kryje się w każdym ludzkim istnieniu i całym stworzeniu, oraz pragnienie nadania głębszego sensu własnej egzystencji towarzyszą wszystkim ludziom. W tym szerszym sensie zakładamy, że każdy cechuje się jakąś duchowością, i możemy mówić o duchowości wyznawców innych religii, a nawet "duchowości bezdroży", członków sekt czy wręcz ateistów. Ponieważ doświadczenie duchowe jest pewną relacją, zawiera trzy elementy: podmiot, przedmiot i naturę. Przedmiotem doświadczenia może być Bóg, ale też drugi człowiek, przyroda czy dzieło sztuki. Różnie można wreszcie podchodzić do doświadczanych przedmiotów. Można doświadczać ich z punktu widzenia przeżycia religijnego, estetycznego, filozoficznego. Wszystkie te doświadczenia ludzie często nazywają duchowością. 
 
Czy można tę duchowość uznać za religijną, czy też jest ona niereligijna, "świecka"?
 
Większość z tych doświadczeń nie stanowi przeżycia wiary, może jednak (choć nie musi) być przeżyciem religijnym. Pomijając oczywisty fakt, że Duch Boży tchnie, kędy chce, i nie jest ograniczony ludzkimi i instytucjonalnymi uwarunkowaniami, wydaje się, że przy całej dwuznaczności tzw. kultury postmodernistycznej społeczeństwa Zachodu wciąż są karmione, często nieświadomie, wpływami duchowości chrześcijańskiej. Nie sposób zrozumieć historii, kultury i sztuki, a nawet polityki i ekonomii Zachodu bez wniknięcia w chrześcijańskie korzenie Europy. Prawa człowieka, szacunek i współczucie dla bliźniego, respekt dla wolności, uznanie znaczenia rozumu, solidarność społeczna, a także troska o ochronę środowiska to tylko niektóre wartości, które są doceniane w postchrześcijańskich społeczeństwach, a które płyną z Ewangelii. Te wartości należą dziś do kanonu duchowości większości ludzi w cywilizacji zachodniej, choć wielu nie zdaje sobie sprawy z tego, że płyną z głębi kultury judeochrześcijańskiej. Zawsze tam, gdzie się pojawiają, mogą też stanowić żyzną glebę dla ziarna wiary. 
 
Czy zatem każda wartość może się stać podstawą jakiejś duchowości? Czy np. troska o ochronę środowiska naturalnego może prowadzić do "duchowości ekologicznej"? (Oczywiście odróżniam ją od "ideologii ekologicznej".) Albo czy wrażliwość na drugiego człowieka może zrodzić "duchowość altruistyczną"? - i tak dalej.
 
Trudno tu mówić o osobnych rodzajach duchowości. Należy to widzieć raczej w ten sposób, że zachwyt nad pięknem stworzonego świata często prowadzi do przeczucia Tajemnicy, która się za nim kryje. Ostatecznie może to wzbudzić lub wzmocnić cześć dla Stwórcy. Podobnie można doświadczyć świętości, na którą wskazuje godność każdego człowieka jako osoby, czyli istoty stworzonej na obraz i podobieństwo Boga. 
 
Jakie punkty styczne ma ta duchowość z chrześcijaństwem, a w czym nie da się z nim pogodzić?
 
Prawdziwa duchowość jest zawsze darem, któremu towarzyszy świadomość łaski otrzymanej we wspólnocie Kościoła. Prawdziwa duchowość jest też doświadczeniem wiary, czyli zawierzeniem Bogu oraz posłuszeństwem wiary wobec nauczania Kościoła. Tymczasem mentalność współczesnego człowieka wydaje się podchodzić do rzeczywistości, w tym również do religii, jak do supermarketu, w którym można wybrać do swojego koszyka to, co się komuś w danej chwili podoba. Tak tworzona duchowość jest dziełem człowieka, i choć początkowo wydaje się bardzo atrakcyjna, ostatecznie nie może zaspokoić najgłębszych pragnień ludzkiego serca, które czuje, że jest stworzone do czegoś, co je przekracza. Z punktu widzenia wiary to jest zasadnicza trudność, której podstawa leży w fałszywym rozumieniu wolności. Nie zmienia to faktu, że "katolicki" znaczy "powszechny", a chrześcijaństwo na przestrzeni wieków wielokrotnie udowodniło, że potrafi właściwie ocenić i odpowiednio zintegrować z duchem Ewangelii wszelkie wartościowe przejawy ludzkiej kultury, w tym także szeroko rozumianej duchowości.
 
Dlaczego człowiek Zachodu, który przecież wyrósł z chrześcijaństwa, szuka zaspokojenia swoich potrzeb religijnych poza nim, w jakichś innych religiach czy nawet ideologiach? Dlaczego nie znajduje u nas tego, czego szuka? Jakie są tego przyczyny obiektywne, wynikające z "ducha czasu", z określonego kształtu naszej epoki, a jakie są skutkiem naszych win czy błędów?
 
Wydaje się, że moda na zaspokajanie przez chrześcijan potrzeb duchowych w doświadczeniach religii Wschodu już minęła. Dziś problemem jest raczej rzesza tych potomków chrześcijan, która twierdzi, że nie odczuwa potrzeby żadnej religii. W zeszłym wieku, w epoce rewolucji kulturowej i obyczajowej, rzeczywiście częste było szukanie inspiracji w hinduizmie czy buddyzmie. Tam gdzie wydawało się to możliwe, próbowano oddzielić elementy dogmatyczne od technik medytacyjnych, tworząc choćby "jogę dla chrześcijan". Granice takiej inkulturacji ukazał swego czasu kard. Joseph Ratzinger w liście Orationis formas o niektórych aspektach medytacji chrześcijańskiej. Często u podstaw tych poszukiwań leżało wypaczone rozumienie duchowości chrześcijańskiej, która zamiast rozumieć siebie jako doświadczenie Ducha Świętego obejmujące całego człowieka, koncentrowała się na duchowości zaniedbującej ciało i akcentującej wysiłek rozumowy. Tak oto medytacja stała się rozmyślaniem, które istotnie nie każdemu odpowiadało i nie każdego zadowalało. W tej sytuacji obce propozycje duchowości wydawały się rzeczywiście atrakcyjne, gdyż ujmowały człowieka całościowo. Oczywiście Kościół przez wieki uczył wiernych wspaniałej medytacji w formie modlitwy różańcowej, za mało jednak promował prawdziwe skarby duchowości w postaci różnych tradycji szkół medytacji, choćby ignacjańskiej, która w zrównoważony sposób integruje działanie pamięci, rozumu, woli, uczuć i ciała. Dziś widzimy wyraźnie, że wszelkie wysiłki duszpasterskie i katechetyczne muszą prowadzić do ułatwienia doświadczenia wiary. Dopiero gdy człowiek ma gotowość wiary (fides qua), może przyjmować jej treści (fides quae). 
 
Znane jest powiedzenie Karla Rahnera, że chrześcijanin XXI wieku albo będzie mistykiem, albo nie będzie w ogóle chrześcijaninem. Czy Ksiądz się z tym zgadza? 
 
W sensie ścisłym mistyk to ktoś, kto poddaje się doskonale prowadzeniu przez Ducha Świętego. Na pewno nie można mylić mistyki z mistycyzmem czy z nadzwyczajnymi zjawiskami, które czasami (tylko czasami!) jej towarzyszą. Rahner miał chyba na myśli proces dechrystianizacji, w którego wyniku chrześcijanie jedynie z tradycji, z przyzwyczajenia czy z wyrachowania nie znajdują dość argumentów, by trwać we wspólnocie Kościoła. Pozostają w nim tylko ci, którzy mają jakieś osobiste doświadczenie wiary, przeżywają w Kościele prawdziwą więź z Chrystusem i w związku z tym nie może ich od Kościoła oderwać żadna instytucjonalna słabość czy ludzkie zgorszenie. Wobec zmasowanych ataków niewiary potrzeba wiary mocnej na tyle, by pokonywała wszelkie wątpliwości. 
 
Zatem jakiego rodzaju mistykę miał Rahner na myśli? Czy tę, jaką znamy z dotychczasowych dziejów Kościoła, czy może jakąś inną, nową?

Posłużę się przykładem Edyty Stein. Jako młoda dziewczyna przeszła głęboki kryzys, porzuciła tradycję religii żydowskiej i uważała się za ateistkę. Jednak duchowość chrześcijańska docierała do niej z wielu stron wraz z kulturą, literaturą, sztuką i filozofią. Docierała do niej również w postaci świadectwa życia konkretnych wierzących. W pewnym momencie na ten podatny grunt padło ziarno Bożej łaski wiary. Odtąd Edyta głęboko związała się z Chrystusem, zwłaszcza w Eucharystii. Gdy naziści pozbawili ją pracy w katolickiej uczelni, wielu przyjaciół niechrześcijan wypominało jej brak wsparcia we wspólnocie Kościoła. Wtedy w jednym z listów stwierdziła, że w rzeczywistości spotkała się z pomocą katolików, ale nawet gdyby jej nie było, nic nie odłączyłoby jej od Kościoła, gdyż doświadczyła w nim tak potężnego działania Bożej łaski, że żadne ludzkie rozczarowania nie mogłyby zniszczyć tej więzi. Trudno z całą pewnością powiedzieć, na ile Edyta Stein była w omawianym okresie mistyczką w klasycznym tego słowa znaczeniu, na pewno jednak miała głębokie doświadczenie wiary, które sprawiło, że ostatecznie oddała życie za Chrystusa. W tym sensie żywa wiara i otwarcie na działanie Ducha Świętego pozostają podstawowym doświadczeniem, które przez wieki charakteryzowało wielkich świętych, w tym również mistyków. 
 
Wprawdzie chrześcijaństwo nie jest "religią usługową", która stawiałaby sobie za cel zaspokajanie potrzeb religijnych wierzących, ale mimo to co moglibyśmy (czy może nawet powinniśmy) zrobić, żeby wyjść naprzeciw potrzebom religijnym współczesnego człowieka, naprzeciw jego duchowości?
 
Myślę, że - paradoksalnie - próba dostosowywania "na siłę" religii do zmiennych mód i oczekiwań współczesnego człowieka może prowadzić do wrażenia, że wszystko jest subiektywne, wszystko zależy od człowieka i jest do jego arbitralnej dyspozycji. Tymczasem w głębi serca człowiek pragnie prawdy, doświadczenia Boga, którym nie dysponuje sam jak w magicznym rytuale, ale Boga prawdziwego, który, jak pisał Pascal w Myślach, jest ogniem, Bogiem Abrahama, Izaaka i Jakuba, a nie bogiem filozofów. Choć od razu trzeba dodać, że dobra filozofia podprowadza pod Tajemnicę i zna swoją granicę, z której musi nastąpić "skok nad przepaścią", czyli akt wiary. Oczywiście w duszpasterstwie trzeba szukać nowych dróg dotarcia do człowieka, choć niezawodną i starą drogą jest zawsze świadectwo autentycznej wiary. Wyobraźmy sobie taką sytuację, że gospodarz zaprosił gości na ucztę. Gdy zasiedli za stołem, rozeszła się między nimi pogłoska, że padli ofiarą oszustwa: nie znaleźli się na uczcie, ale w więzieniu. Gospodarz, gdy o tym usłyszał, wezwał licznych teologów, by mądrymi wykładami przekonali zebranych, że naprawdę są na uczcie. Ale te uczone wywody wzmocniły tylko ich podejrzenia. Gospodarz bowiem tak bardzo zajął się tłumaczeniem, że zapomniał o dwóch rzeczach. Po pierwsze, zapomniał podać wspaniałych potraw, by goście się nasycili. Po drugie, zapomniał pokazać, że drzwi są otwarte. Ostatecznie wierzący muszą być gotowi dzielić cierpienia ojca z przypowieści o synu marnotrawnym, ojca, który nie zamyka syna na klucz, ale też nie traci nadziei, że syn powróci, gdyż jest przekonany o nieprzemijającej wartości rodzinnego domu i jakości podawanego w nim pokarmu.
 
A w jaki sposób można praktycznie ułatwiać doświadczenie wiary - oczywiście poza osobistym przykładem, bo to zawsze będzie podstawowa forma?
 
Doświadczenie wiary jest tajemnicą łaski i wolności człowieka. Wydaje się, że w dzisiejszym świecie ludzie z jednej strony bardzo cenią osobistą wolność, z drugiej zaś tęsknią za autentycznym przeżyciem wspólnoty. Dlatego świadectwo działania łaski Bożej w życiu człowieka, jego wierność ideałom Ewangelii, odwaga wyznawania Chrystusa i Kościoła, ale także autentycznie realizujące miłość Boga i bliźniego wspólnoty kościelne stanowią środowiska sprzyjające doświadczeniu wiary. 
 
 
Rozmawiał Janusz Serafin CSsR
Homo Dei nr 2(323)2017
___________________________
Przypisy:

[1] Trzeba tu zauważyć, że Polska to oczywiście część Zachodu (przyp. red.).