DRUKUJ
 
Dominik Jarczewski OP
Między ojcem a bratem
Liturgia.pl
 


Moim braciom neoprezbiterom 
 
We Francji sprawa jest bardzo prosta. Jeśli jesteś księdzem diecezjalnym, ludzie zwracają się do Ciebie pere – ojcze, jeśli jesteś zakonnikiem: frere – bracie. Czy stary, czy młody, czy dla starych, czy dla młodych zawsze dla wszystkich byłem i jestem frere Dominique.
 
Z samym zwrotem „ojcze” jest zresztą ciekawa historia. Otóż tradycyjnie imiona i nazwiska księży diecezjalnych poprzedza się tytułem Abbé, który z kolei odnosi się do świata monastycznego i funkcji opata. Przed Rewolucją fundacji mniszych było bowiem we Francji tyle, że przekraczały faktyczną ilość opactw. Dość szybko stały się po prostu źródłem utrzymania księży diecezjalnych (co zacniejszy, to dostatniejsze dobra), którzy dla zachowania obyczaju, otrzymywali honorowy tytuł opata – nie z racji pełnionej funkcji, ale ziem przypisanych opactwu. Stąd tytuł abbé i w konsekwencji „ojciec”.
 
Przez kolejne lata przygotowywania się do święceń kapłańskich jako zakonnik, a następnie uczenia się życia przyjętym sakramentem, odkrywałem i odkrywam, jak niesłychanym darem jest dla nas połączenie braterstwa i ojcostwa. Czasem próbuje się je sobie przeciwstawiać. Sądzę jednak, że to ślepa uliczka. Kłócą się ich karykatury. Dojrzale przeżywane, wzajemnie się wspomagają.
 
Karykatury, dodam, oparte nie tyle na przerysowaniu danej formy, co ucieczce przed nią. Temu, kto ucieka przed ojcostwem, grozi beztroskie kawalerstwo. Skupienie się na sobie, na swoich potrzebach, lękach, wątpliwościach, kompleksach, porażkach i sukcesach. Ojciec nie ma na to czasu. Jest-dla. Tutaj zaś mamy życie, które nie waży, które nie kosztuje. Tragiczny egocentryzm, do którego bardzo szybko przykleja się gadżeciarstwo, wygodnictwo, kult osiągnięć i pracy lub, przeciwnie, lenistwo i postawienie hobby, przerywników przed obowiązkami stanu. Być może będzie to nawet ubogi, pokorny, umartwiony egocentryzm. Wciąż jednak egocentryzm.
 
Kto ucieka przed braterstwem, będzie mniej lub bardziej świadomie podkreślał przepaść między sobą a tymi innymi – posłusznymi owieczkami, głupimi baranami, upartymi kozłami. Celebrowanie tytułów, quasi-dyplomatycznych rytuałów, konwenansów, dystansu tak naprawdę skrywa gdzieś strach przed swoją małością. Napędza je brak poczucia wartości, stąd nieustanna potrzeba potwierdzania się i idiotyczne przeświadczenie, że ja buduję Kościół i na mnie on stoi. A więc jak nie będę czczony, hołubiony, podziwiany, będę nikim do głoszenia ewangelii. Brzmi to absurdalnie, jak dłużej się nad tym zastanowić. Koniec końców pozostanie zawiedziona ambicja, której nie zaspokoiła najszczytniejsza praca misyjna. Moje święcenia, moja posługa jest bowiem większa ode mnie. Nie dorastam do nich. Czy potrafię się z tym zmierzyć i to przyjąć?
 
Dojrzałe ojcostwo zabezpiecza dojrzałość braterstwa. Autentyczne braterstwo, uczy ojcostwo autentyczności. Odziera je z próbowania, grania, pozowania. Zostawia zaś to, co istotne, co samo się obroni. Jest coś zaskakującego w tym, że na dobrą sprawę, w przeciwieństwie do naturalnego pokrewieństwa, można być na raz duchowym bratem i ojcem tej samej osoby. I choć nieraz u naszych mistrzów w braterstwie i ojcostwie akcentujemy jedno z nich, po głębszym zastanowieniu okaże się, że zawsze są tam oba. Tyle we mnie ojca, ile we mnie brata.
 
Dominik Jarczewski OP
liturgia.pl
tekst został opublikowany na blogu Autora