DRUKUJ
 
Dariusz Kowalczyk SJ
Nadzieja poza grób
Idziemy
 


Ludzie przyzwyczaili się mówić o „święcie zmarłych”, kiedy mają na myśli pierwsze dwa dni listopada. Przyznam, że ten skrót językowy nie razi mnie tak bardzo, choć oczywiście warto przypominać, iż w liturgii Kościoła nie ma żadnego kultu śmierci.
 
Obchodzimy 1 listopada uroczystość Wszystkich Świętych, a 2 listopada wspominamy wszystkich wiernych zmarłych, którzy jednak – jak wierzymy – żyją w innej rzeczywistości. Formowanie się tych dni w liturgii Kościoła to długa historia. Zauważmy jedynie, że początki Dnia Wszystkich Świętych na Zachodzie sięgają m.in. papieża Bonifacego IV, który w 609 (lub 610) roku poświęcił dawny Panteon w Rzymie jako kościół ku czci Dziewicy Maryi i wszystkich Męczenników. Odtąd, w każdą rocznicę tego aktu, czyli 13 maja, do Wiecznego Miasta przybywali pielgrzymi, by oddać cześć męczennikom. Papież Grzegorz III w 731 roku przeniósł tę uroczystość na 1 listopada, najprawdopodobniej z tego względu, że w maju brakowało w Rzymie żywności, a jesienią spichlerze były pełne. W roku 837 papież Grzegorz IV rozszerzył formułę uroczystości 1 listopada z męczenników na wszystkich świętych, a ponadto nakłonił cesarza Ludwi- ka Pobożnego, aby święto obchodzono w całym cesarstwie. 
 
Jeśli zaś chodzi o wspomnienie wiernych zmarłych, to można powiedzieć, że jest ono wynikiem długiego procesu nadawania chrześcijańskiego sensu różnym pogańskim świętom i tradycjom związanym ze zmarłymi. Przyjmuje się, że właściwy początek dnia zadusznego przypada na rok 998, kiedy to Opat Odilon z opactwa Cluny zarządził, aby wszystkie podległe mu klasztory obchodziły 2 listopada wspomnienie zmarłych. Potem zwyczaj ten rozpowszechnił się na całą Europę, ale do Rzymu dotarł dopiero w wieku XIII. Dziś uroczystość Wszystkich Świętych i wspomnienie wiernych zmarłych obchodzimy w Kościele na całym świecie, ale – bez pomniejszania tradycji innych Kościołów lokalnych – można powiedzieć, że w Polsce ma ono szczególny charakter. 
 
Droga, ale dokąd? 
 
Atmosfera początku listopada skłania do snucia refleksji o celu życia człowieka. Jedną z metafor próbujących ująć istotę ludzkiego losu jest obraz drogi. Człowiek jest wędrowcem, pielgrzymem, znajduje się na jakiejś drodze. Skąd? Dokąd? Z jakiej przyczyny? W jakim celu? – te pytania towarzyszą istocie myślącej, jaką jest człowiek. Zadając je, z jednej strony doświadczamy zagrożenia nicością i bezsensem, a z drugiej odnajdujemy w sobie dynamizm zmierzający ku życiu i miłości, ku spełnieniu. Czy ostatnia brama, jaką przechodzimy, to brama cmentarna, czy też śmierć jest bramą do życia wiecznego? Odpowiedzi na pytanie o początek i koniec drogi, którą idziemy, zależą od kształtu naszej nadziei. Oddawanie czci świętym i wspominanie zmarłych kształtują naszą nadzieję, a zarazem są jej świadectwem. 
 
Nasze bycie w drodze składa się z różnych etapów mierzonych wiekiem, życiowymi wyborami czy tzw. przypadkami losowymi. Na co dzień zadajemy sobie pytania i rozwiązujemy problemy dotyczące tylko fragmentów naszej życiowej drogi. Mamy nadzieję na pomyślny egzamin, udane wakacje, dobre spotkanie... To są nadzieje ważne i piękne, z nich składa się życie. Jednak prędzej lub później dociera do nas konieczność postawienia sobie pytania nie o jakąś cząstkową nadzieję, ale o nadzieję, która dotyczy całej drogi, całego życia. Benedykt XVI w swej encyklice o nadziei Spe salvi stwierdza: „Człowiek ma różnorakie nadzieje, małe i większe – różne w różnych okresach życia. Czasami może się wydawać, że spełnienie jednej z tych nadziei zadowoli go całkowicie i że nie będzie potrzebował innych nadziei. W młodości może to być nadzieja na wielką i zaspokajającą miłość; nadzieja na zdobycie pozycji, odniesienie takiego czy innego sukcesu określającego przyszłe życie. Kiedy jednak te nadzieje spełniają się, okazuje się z całą wyrazistością, że w rzeczywistości to nie było wszystko. Staje się ewidentne, że człowiek potrzebuje innej nadziei, która idzie dalej” (nr 30). Tej innej, wielkiej nadziei nie sposób sobie wymyślić. Ona zostaje nam dana – objawiona – albo jej po prostu nie mamy. Nieskończoną odległość między Bogiem a człowiekiem może pokonać, a tym samym dać skończonej istocie nieskończoną nadzieję, jedynie sam Bóg. Chrześcijanin to ktoś, kto wierzy, że Bóg przemówił do nas najpełniej w Jezusie Chrystusie i że Jezus jest ostatecznym Słowem dającym nadzieję. 
 
Pewien młody artysta malarz, po doświadczeniu głębokiego nawrócenia, zamieszkał w barakach na przedmieściach Madrytu. Chciał biednym i wykluczonym głosić Dobrą Nowinę o Jezusie. Kiedy jednak jednak w jednej z cygańskich rodzin usiłował mówić o Bogu, po kilku minutach przerwała mu zirytowana stara Cyganka: „To są wszystko brednie – stwierdziła. Rzeczy dla księży. Bóg istnieje, ale o innym życiu po śmierci nic nie wiemy. Mój ojciec umarł i nie przyszedł już więcej do domu. Widziałeś go? Bo ja nie! I czy słyszałeś w ogóle o kimś, kto wrócił z cmentarza?”. Młody „apostoł” nie wiedział, co odpowiedzieć. Wrócił do domu i zaczął czytać Biblię. W Dziejach Apostolskich znalazł fragment o tym, jak to prokurator Festus wyjaśniał królowi Agryppie sprawę niejakiego Pawła z Tarsu, który został uwięziony na wniosek Żydów. „Oskarżyciele – stwierdza Festus – nie wnieśli przeciwko niemu żadnej skargi o przestępstwa, które podejrzewałem. Mieli z nim tylko spory o ich wierzenia i o jakiegoś zmarłego Jezusa, o którym Paweł twierdzi, że żyje” (Dz 25,18-19). Nawrócony artysta wiedział już, co odpowiedzieć starej Cygance. To Jezus wrócił z cmentarza żywy, zmartwychwstały i zalęknionym uczniom oznajmił: „Pokój wam!”. Dał im wielką nadzieję, w imię której poszli w świat, i za którą oddali swe życie: „Jeśli Chrystus zmartwychwstał, to i my zmartwychwstaniemy”, a zatem wszystko, co dobre i piękne w naszym życiu, Bóg ocali. Cierpienie i śmierć nie są ostatnim akordem ludzkiego losu, ale stanowią bramę ku nowemu życiu. Mamy pewność wiary, że to nowe życie zrealizowało się w świętych, czczonych przez Kościół. Mamy nadzieję, że nasi bliscy, których groby odwiedzamy na cmentarzach, są razem z nimi albo będą, jeśli teraz potrzebują jeszcze oczyszczenia, przygotowania, które nazywamy czyśćcem. 
 
Obcowanie świętych 
 
Kult świętych, wspominanie zmarłych koncentrują się na prawdzie, którą wyznajemy jako obcowanie świętych. Prawda ta oznacza m.in., że istnieje nadprzyrodzona więź pomiędzy tymi, którzy jeszcze pielgrzymują na ziemi, a tymi, którzy już cieszą się radością przebywania w niebie. Sobór Watykański II stwierdza: „Łączność pielgrzymów z braćmi, którzy zasnęli w pokoju Chrystusowym, bynajmniej nie ustaje; przeciwnie, według nieustannej wiary Kościoła umacnia się jeszcze dzięki wzajemnemu udzielaniu sobie dóbr duchowych” (Lumen gentium, 49). Ta łączność nie ma nic wspólnego z jakimś ezoteryzmem, wywoływaniem duchów itp. Jest to bowiem jedność wiary, miłości i modlitwy… w Bogu. 
 
„Święci i błogosławieni stanowią – mówił w Rzeszowie w 1991 roku Jan Paweł II – żywy argument na rzecz tej drogi, która wiedzie do królestwa niebieskiego. Są to ludzie – tacy jak każdy z nas – którzy tą drogą szli w ciągu swego ziemskiego życia i którzy doszli”. Dlatego święci chcą być z nami solidarni i wstawiają się za nami u Boga. Nie stają się oni przez to jakimiś półbogami, którzy ponadziemską mocą spełniają nasze marzenia. Modlitwę, jaką zanosimy do świętych, można porównać do kierowanej do naszych żyjących bliskich prośby o modlitwę w jakiejś intencji. Święci nie zastępują nam Boga. Przecież wszystko, kim są i co mają, jest Jego darem. Czcząc świętych i ufając w ich pomoc, ostatecznie głosimy zwycięską moc jedynego Pośrednika i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. Pomocy świętych nie należy też wyobrażać sobie na kształt ludzkich układów i protekcji. Święty nie jest wszak bardziej miłosierny i hojny niż Bóg. Szukamy u świętych wstawiennictwa przede wszystkim dlatego, iż samemu Bogu podoba się, kiedy stajemy przed Nim w postawie błagalnej, nie indywidualnie, ale we wspólnocie z innymi, w tym w jedności z mieszkańcami nieba. 
 
Świętości ogłoszonej przez Kościół w odniesieniu do konkretnych osób nie należy mylić z absolutną doskonałością. Nie wszystko, co święci za swego doczesnego życia czynili, musiało być najmądrzejsze i najlepsze. Święci to normalni ludzie, którzy zmagali się z własną słabością i grzechem, ale zarazem umieli na tyle otworzyć się na Boga, że inni mogli w nich dostrzec obecność Boga działającego w świecie. Ta obecność Boga, który jest święty, stanowi podstawę nazywania świętymi tych, poprzez których Bóg wyraźnie objawia swe oblicze. Czyż nie doświadczaliśmy, że poprzez osobę Jana Pawła II daje się doświadczyć i działa święty Bóg? Dlatego właśnie wołaliśmy „Santo subito”. A teraz zanosimy za wstawiennictwem błogosławionego Jana Pawła nasze modlitwy do Boga. 
 
Czyściec i odpusty 
 
Wspólnota modlitwy nie dotyczy tylko tych, co w niebie, i tych, co jeszcze są w drodze na ziemi. Włączeni są w nią także zmarli, którzy podlegają czyśćcowemu oczyszczeniu. Czym jest czyściec? Niekiedy ukazywano czyściec jako miejsce wyrafinowanych tortur. Tradycja pełna jest różnych straszliwych wizji czyśćca, które w dużej mierze są owocem wybujałej wyobraźni i lękliwej religijności. Bo Bóg nie wymyśla tortur grzesznikom. 
 
Z czym zatem porównać czyściec? Kiedy dziecko zrobi coś złego, zasmuci mamę, to ucieka od jej wzroku, pochyla głowę, patrzy w kąt. Wie, że mama przebaczy, ale doświadcza wstydu, bólu, a jednocześnie tęsknoty, pragnienia, aby było już dobrze... I podobnie jest z czyśćcem. To takie spotkanie z Jezusem, które wypala w nas resztki nikczemności. To nie jest tak, że Bóg mógłby wziąć człowieka od razu do nieba, ale nie bierze, bo chce jeszcze pomęczyć człowieka za karę. Po prostu grzesznik nie jest zdolny doświadczyć nieba, tak jak dziecko, które coś przeskrobało nie od razu umie radośnie przytulić się do mamy. Trzeba podkreślać, że czyściec jest miejscem nadziei, która zawieść nie może. Nadziei na pełne spotkanie z kochającym Bogiem. Czasem ludzie pytają, ile trwa czyściec. Sam Kościół niepotrzebnie uwikłał się w czasowe kategorie w tej kwestii. Próbowano mierzyć dni i lata trwania kary czyśćcowej. Dziś jesteśmy mądrzejsi i wiemy, że czyściec to zupełnie inny wymiar bytowania. Nie ma sensu zastanawiać się, gdzie jest czyściec i jak długo trwa. Wystarczy powiedzieć, że czyściec to sytuacja spotkania z Bogiem, który oczyszcza. 
 
Prawda o czyśćcu wskazuje na możliwość solidarności żywych i zmarłych. Czasem czujemy wręcz narzucającą się potrzebę modlitwy za zmarłych, czasem odczuwamy jakąś solidarną obecność tych, którzy już odeszli. Kościół zachęca nas, szczególnie właśnie w listopadowy czas, do modlitwy za zmarłych. W Katechizmie czytamy: „Nasza modlitwa za zmarłych nie tylko może im pomóc, lecz także sprawia, że staje się skuteczne ich wstawiennictwo za nami” (KKK 958). Jednym z wyrazów modlitewnej jedności ze zmarłymi jest odpust. Kościół poucza nas, że możemy otrzymać i ofiarować odpust zupełny za zmarłych za nawiedzenie kościoła lub kaplicy we wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych (2 listopada) i odmówienie tam Ojcze nasz i Wierzę, a także za nawiedzenie cmentarza w dniach od 1 do 8 listopada z równoczesną modlitwą za zmarłych. Wokół odpustów narosło jednak wiele nieporozumień. Handel odpustami był rzeczywiście historią gorszącą. Ale autentyczna nauka o odpustach jest piękna i logiczna. 
 
By zrozumieć katolicką naukę o odpustach, trzeba pamiętać, że każdy grzech, nawet jeśli odpuszczony w sakramencie pokuty, pozostawia jakiś zły ślad, skutek w życiu. Nie znaczy to, że Bóg nie daruje w pełni grzechu, ale wiemy z doświadczenia, że nawet wina darowana i przebaczona pozostawia skutki, które nie znikają z życia w sposób magiczny. Jakiś grzech może zostać odpuszczony, ale złe skutki tego grzechu w jakiś sposób trwają. Np. zdrada małżeńska, nawet gdy zostaje przebaczona, pozostawia pewne rany, których uleczenie wymaga czasu. Potrzeba egzystencjalnego procesu oczyszczenia, nawrócenia, uzdrowienia. W tym kontekście odpust oznacza obietnicę szczególnego wstawiennictwa Kościoła u Boga, by uleczyć człowieka z egzystencjalnych skutków grzechu. Obietnica ta dotyczy zarówno żywych, jak i zmarłych. 
 
Nauka o odpustach opiera się także na wspomnianej już prawdzie, że w Bogu istnieje łączność pomiędzy wiernymi, tymi w niebie, w czyśćcu i nami tutaj, na ziemi. I wszystkie nasze modlitwy, dobro, jakie czynimy, tworzą swoisty skarbiec Kościoła, z którego możemy z wiarą czerpać, by pomagać innym – żyjącym i tym, którzy są w czyśćcu. Odpusty są zatem wyrazem solidarności, jaka możliwa jest w Bogu. Trzeba podkreślić, że to, co nazywa się karą czyśćcową, nie jest jakimś sztucznym wymysłem Pana Boga, by dokonać zemsty na grzeszniku. Jest natomiast logicznym skutkiem grzechu, skutkiem, którego uleczenie wymaga pewnego procesu oczyszczenia. Możemy pomóc w tym procesie naszą solidarną modlitwą, w tym odpustami. 
 
Dusza, ciało, człowiek 
 
Nasze modlitwy za zmarłych formułujemy często w ten sposób, że mówimy: „Za duszę świętej pamięci XY”. Nie jest to formuła niewłaściwa, ale czy nie lepiej byłoby modlić się po prostu: „Za śp. XY” lub „za zmarłego XY”. Rozróżniamy w człowieku duszę, która przekracza granicę śmierci doczesnej człowieka, i ciało, które zostaje pochowane w trumnie lub skremowane. Wierzymy jednak w zmartwychwstanie ciała, a zatem przedmiotem naszych modlitw nie powinna być tylko szczęśliwość duszy, lecz zbawienie całego człowieka. Osoba ludzka jest duchowo-cielesną jednością, a chrześcijanie wierzą, że Bóg obdaruje nas przemienioną cielesnością, inną niż cielesność ziemska, tym niemniej taką, która będzie naszą, człowieczą cielesnością. 
 
Wokół pojęcia „duszy” narosło wiele mitów i nieporozumień. Potocznie uważa się, że człowiek ma ciało i duszę. Ciało prędzej czy później umiera, dusza zaś jest nieśmiertelna. Tego rodzaju pogląd jest jednak dość dużym uproszczeniem. Zajrzyjmy do Biblii. W Starym Testamencie spotykamy hebrajskie słowo „nefes”, które najczęściej tłumaczone jest właśnie jako „dusza”. Ogólnie „duszą” nazywa się wszystko, co żyje, również zwierzęta (Rdz 2,19). Najczęściej jednak chodzi o ludzi. Wówczas słowo „dusza” (nefes) nie wskazuje na jakąś część człowieka, ale po prostu na człowieka, tyle że pod kątem jego żywotności i witalności. W Nowym Testamencie termin „dusza” odpowiada greckiemu słowu „psyche”, które jest synonimem „życia”. Dusza to człowiek, to ktoś (w przeciwieństwie do martwej rzeczy), stąd zdanie: „I przyłączyło się owego dnia około trzech tysięcy dusz” (Dz 2,41). 
 
Na rozwój rozumienia słowa „dusza” duży wpływ miała filozofia grecka. Według Arystotelesa każdy byt składa się z materii (ciała) i niematerialnej formy. Św. Tomasz z Akwinu nawiązał do tego rozróżnienia, ucząc, że formą człowieka jest jego nieśmiertelna dusza. Ta koncepcja – związana ściśle z konkretnym systemem filozoficznym – nie jest żadnym dogmatem, ale jednym z wielu sposobów mówienia o „duszy”. Ponadto – stosując grecką terminologię – trzeba uważać, aby nie popaść w dualizm, to znaczy przeciwstawianie ciała i duszy w człowieku. Chrześcijaństwo nie naucza bowiem – jak to czynił Platon – że celem życia człowieka jest wyzwolenie się z ciała, które więzi niematerialną duszę, ale głosi zmartwychwstanie, czyli zbawienie człowieka we wszystkich jego wymiarach. W pojęciu „dusza” nie chodzi o dzielenie człowieka na dwie części, ale o wskazanie na to, że życiodajna relacja Boga do człowieka nie zostaje przerwana w momencie cielesnej śmierci człowieka. Relacja ta jest silniejsza od śmierci, a to oznacza, że dzięki miłości Boga również ludzkie istnienie jest silniejsze od śmierci biologicznej. Przedmiotem naszej nadziei pozostaje jednak – podkreślmy to raz jeszcze – nie bezcielesna dusza, ale człowiek, z duszą i przemienionym ciałem. Można by powiedzieć, że człowiek nie tyle ma duszę i ciało, ale jest duszą i ciałem. 
 
Wiara w zmartwychwstanie ciała opiera się na wydarzeniu zmartwychwstania Jezusa. Dlatego swoją argumentację za zmartwychwstaniem św. Paweł zaczyna od retorycznego pytania: „Jeżeli zatem głosi się, że Chrystus zmartwychwstał, to dlaczego twierdzą niektórzy spośród was, że nie ma zmartwychwstania?! Jeśli nie ma zmartwychwstania, to i Chrystus nie zmartwychwstał” (1 Kor 15,12-13). Zmartwychwstanie jest świadectwem wierności Ojca wobec Syna, jest pełną miłości odpowiedzią Boga na śmierć. Bóg ocala nie tylko jakąś duchową (boską) część człowieka – Jezusa, ale przeprowadza przez śmierć całe Jego człowieczeństwo. Zmartwychwstanie ciała oznacza zatem przede wszystkim to, że Bóg nie pozwoli zginąć niczemu, co autentycznie ludzkie, ponieważ kocha człowieka takim, jakim on jest. Módlmy się zatem za całego człowieka, a nie tylko za jego duszę. 
 
Świadectwo grobów 
 
Zastanówmy się na koniec, co mógłby sobie pomyśleć o chrześcijańskiej nadziei na życie wieczne ktoś, kogo jedyny kontakt z chrześcijaństwem polegałby na odbyciu spaceru po katolickim cmentarzu i na czytaniu nagrobkowych napisów. Czy zorientowałby się, że chrześcijanie wierzą w zmartwychwstanie ciał? Raczej nie, jeśli czytałby tylko takie wezwania jak: „Pokój jego duszy”, „Dołączył do grona aniołków”, „Jego dusza prosi o modlitwę”. W Kazimierzu Dolnym nad Wisłą widziałem nawet napis: „Pokój jego cieniom”. Bardzo rzadko można natomiast spotkać takie napisy jak chociażby takie jak na grobach przy maryjnym sanktuarium w Sianowie na Kaszubach: „Spoczywa z nadzieją zmartwychwstania”, „Czeka na dzień zmartwychwstania”, lub na grobie jezuitów w Świętej Lipce: „Jezuici oczekują zmartwychwstania”. Popatrzmy zatem na groby, o które dbamy, i zastanówmy się, czy w jakiś sposób odzwierciedlają one wiarę Kościoła w ciała zmartwychwstanie i życie wieczne. 
 
Stojąc nad grobami najbliższych, pomyślmy także, że choć ten skrawek ziemi otaczamy szacunkiem, bo tu znajdują się doczesne szczątki drogich nam osób, to jednak ich tutaj nie ma. Są gdzie indziej, żyją. Możemy mieć z nimi kontakt modlitewny, szczególnie w sakramencie Eucharystii. Pamiętajmy, że zapalenie świeczki na grobie nie jest jedynie znakiem naszej pamięci o kimś, kto odszedł, ale – dla człowieka wierzącego – jest wyrazem nadziei, że zmarły żyje nowym życiem w Bożej światłości, że spełniają się w nim słowa modlitwy: „Światłość wiekuistą racz im dać, Panie”. 
 
1. Święci nie zastępują nam Boga. Czcząc świętych i ufając w ich pomoc, ostatecznie głosimy zwycięską moc Jezusa Chrystusa. 
2. Pomocy świętych nie należy też wyobrażać sobie na kształt ludzkich układów i protekcji. 
3. Święty nie jest wszak bardziej miłosierny i hojny niż Bóg. 
4. Świętości ogłoszonej przez Kościół w odniesieniu do konkretnych osób nie należy mylić z absolutną doskonałością. 
5. Czyściec to takie spotkanie z Jezusem, które wypala w nas resztki nikczemności. 
6. Można by powiedzieć, że człowiek nie tyle ma duszę i ciało, ale jest duszą 
i ciałem. 
7. Módlmy się zatem za całego człowieka, a nie tylko za jego duszę. 
 
Dariusz Kowalczyk SJ
Idziemy nr 44 (373), 28 października 2012 r.