DRUKUJ
 
Redakcja "Listu"
Świętość i odnowa
List
 


Redakcja Listu rozmawia z o. Wojciechem Giertychem OP
 
Czy jesteśmy naprawdę świadomi tego co Sobór Watykański II powiedział nam o powszechnym powołaniu do świętości? O tym, że wierni mają nie tylko unikać grzechów ale, że są nośnikami życiodajnej łaski, którą otrzymali na chrzcie i że mają prawo domagać się od Kościoła pomocy dla jej rozwoju, mają prawo domagać się pomocy sakramentalnej, doktrynalnej i kierownictwa duchowego?
 
Jako asystent generała zakonu jeździ Ojciec po świecie i przygląda się Kościołowi. Wprawdzie przygląda się Ojciec Kościołowi poprzez pryzmat zakonu dominikanów, bo wizytuje Ojciec miejsca studiów i formacji dominikańskiej, ale przecież nie da się oddzielić problemów zakonu od problemów Kościoła w ogóle. Niech nam Ojciec pomoże znaleźć odpowiedź na pytanie nurtujące nas ostatnio w redakcji: jaka jest dzisiaj kondycja Kościoła, czy Kościół potrzebuje odnowy?
 
Kościół potrzebuje świętości, jak zawsze, jak od wieków.
 
Co to znaczy?
 
Kościół potrzebuje świętości, ale żeby świętość mogła zaistnieć, potrzebny jest autentyzm, prawdziwość w relacjach międzyludzkich, ofiarność, głębia modlitwy. Tak, to prawda, Kościół potrzebuje odnowy, ale przecież nie chodzi o pozorne, formalne, powierzchowne zmiany. Chodzi o świętość. Jest takie powiedzenie: Ecclesia peccatorum semper reformanda est, czyli: Kościół grzeszników zawsze potrzebuje odnowy.
 
Jest jeszcze jedno określenie, które bardzo dobrze opisuje Kościół. Św. Paweł w Liście do Galatów pisze, że istotą Kościoła jest wiara, która działa przez miłość. A więc nie nasze uniesienia duchowe, ale wiara, która działa przez miłość.
 
A jak jest z wiarą na świecie?
 
Bardzo różnie. Byłem niedawno w Afryce, w Kamerunie, gdzie pracują polscy dominikanie. Tam co krok można spotkać jakieś sekty. Czasem w jednym budynku swoje siedziby mają aż trzy różne sekty: tu np. Kościół Cherubinów, tu Kościół Chrystusowy a tu jeszcze Kościół Ducha Świętego. I wszędzie wielkie billboardy: "Prorok taki a taki zaprasza na krucjatę namaszczenia. Cuda gwarantowane". Religia widziana jest jako wielki biznes. Ojcowie, którzy tam pracują mówią, że poważnym problemem teologicznym nie jest to, że ludzie nie wierzą, bo tam nie ma niewierzących, każdy w coś wierzy, ale to, że ludzie są łatwowierni, że wierzą w byle co. Powstaje pytanie odnośnie chrystologii: jak ukazywać Chrystusa? Bo panuje pewien rodzaj monofizytyzmu, tzn. ludzie dostrzegają bardziej bóstwo Chrystusa niż Jego człowieczeństwo, bardziej szukają nadzwyczajności niż teologicznej antropologii. Chrystus jest postrzegany jako uzdrowiciel, w religii szuka się przede wszystkim uzdrowienia. W beznadziejności, jaka panuje w tych państwach, które często są zbrodnicze, przy całej nędzy ludzi, przy rabowaniu kraju przez wielkie kapitały, które wyciskają z Afryki wszystko, co mogą, przy wojnach i AIDS - obserwuje się trwanie przy Bogu, trzymanie się Go, ale trzymanie się Go na zasadzie ciągłego szukania cudów i wyzwolenia od duchów. Bo tam ciągle boją się duchów! Tu jest duch drzewa, a tu duch rzeki, duch góry, a tam znowuż duch zmarłych itd. Nawet wśród ludzi wykształconych, lekarzy, inżynierów, panuje podwójna epistemologia: są chrześcijanami, a równocześnie wierzą w lokalne duchy. Jak z tego wybrnąć, jak ewangelizować?
 
Mówicie tu o ruchu charyzmatycznym. W Afryce trzeba bardzo uważać, żeby nie pozostawać tylko na poziomie liturgii pełnej euforii i dynamizmu. Przeakcentowanie doznań religijnych i mierzenie wszystkiego siłą emocji jest poważnym problemem, dlatego tamtejsi wykładowcy teologii głowią się, co z tym zrobić.

Dziś cały świat "jeździ" na emocjach...
 
To prawda, jest wielki kult emocji, emocje to pewnego rodzaju narkotyk. Reklamy często odwołują się do emocji; przywołują jakieś przeżycie emocjonalne: radość, strach czy łzy, a potem mówią szybko: kup telefon. W mediach wszystko nastawione jest na doznanie emocjonalne. Wszystko ma być porywające, pełne emocji, sentymentu, ale nie na wzór dziewiętnastowieczny, kiedy to po Oświeceniu nastąpił okres Romantyzmu i zaistniał pewien rodzaj sentymentalizmu. Tamten sentymentalizm połączony był z wartością, np. w literaturze ukazywano ludzi prawych czy też nieprawych, pogubionych, ale walczących, nawracających się, i dopiero w tym kontekście ukazywano wymiar emocjonalny człowieka. Teraz wartości się nie liczą, chodzi o to, żeby były mocne doznania. A Kościół nie może pozwolić na redukowanie wiary do emocji.
 
Widziałem kiedyś w polskiej telewizji, jak ktoś opowiadał o tym, że był na pielgrzymce w Rzymie i że na Placu św. Piotra, podczas spotkania z Ojcem Świętym, "pielgrzymi mieli wielkie przeżycia". Przecież nie o to tylko chodzi, żeby mieć przeżycia. Wiara może być czasami bez przeżyć. Chodzi o to, żeby "wpuścić" życie łaską w myślenie i działanie. Nie chodzi o to, żeby patrzyć w Papieża i przeżywać, bo potem Papież wyjeżdża i jest koniec. Kończą się przeżycia, a wiara okazuje się nie zakorzeniona, nie wpływająca istotnie na życie.
 
Ale przecież nawet liturgia oparta jest na przeżyciach.
 
Oczywiście człowiek ma różne wymiary, jest również wrażliwy na piękno i to jest ważna cecha. Kiedy bywam na Ukrainie, denerwuje mnie czasem to, że jak wejdę do cerkwi liturgia jest tam wypieszczona, choć może mało żywa - dla wielu osób jest to tylko rytuał, w każdym razie ta liturgia dba o piękno. Ale kiedy wejdę do kościoła łacińskiego, to - chyba na zasadzie przeciwieństwa - widzę gipsowe Madonny z Lourdes, słabe śpiewy, organista coś tam śpiewa, jeśli w ogóle jest...
 
Piękno w liturgii jest ważne, ale trzeba też uważać, żeby nie robić z niego bożka.
 
Czy jednak nie było tak, że przeżycia i emocje przyczyniły się do poruszenia świeckich i zaangażowania się ich w odnowę Kościoła?
 
Ale na czym polega odnowa? O co w niej chodzi? Chodzi o to, żeby ludzie byli bardziej święci, otwarci na Boga, zdolni do służby, do hojności i do daru z siebie. Nie chodzi o to, żeby byli ciasno zamknięci w schematach, i nie chodzi o to, żeby mieli ciągle jakieś doznania! Człowiek ma ciało, uczucia, rozum i wolę, i każdy ten wymiar potrzebuje odnowy, nie można zatrzymywać się tylko na jednym wymiarze.
 
Ojciec Jacek Woroniecki OP pisał jeszcze przed wojną, że w Polsce rozum jest sceptyczny a wiara sentymentalna. I to jest aktualne po dziś dzień. Intelektualiści interesują się filozofią. Najwybitniejsi księża w Polsce to filozofowie, teologów jest niewielu. Tymczasem bardzo ważne jest, żeby rozwijać myślenie wewnątrz wiary, myślenie swobodne, otwarte, stawiające trudne pytania i szukające odpowiedzi w świetle Ewangelii. Ludzie wykształceni często traktują wiarę trochę tak: ot, jest to potrzebne dla Polski, dla narodu, dla tożsamości narodowej, niech więc się kręci, ale oni sami pozostają z lekkim dystansem. Jeżeli coś w Polsce dzieje się w sferze wiary, to jest to patriotyczne, charyzmatyczne i na poziomie sentymentów. Czy ci ludzie, którzy masowo idą na Mszę św. papieską są potem w życiu bardziej wierni, bardziej ofiarni, bardziej oddani w służbie? Wszelkie doznania i przeżycia na wielkich happeningach liturgicznych powinny owocować pogłębieniem wiary i ofiarnością. Ale czy tak jest w rzeczywistości?
 
Ale tak zawsze było w Kościele, zawsze istniał nurt emocjonalny.
 
Myślę, że tak było i warto by się temu trochę przyjrzeć. Są takie kraje, jak np. Irlandia, gdzie wiara była bardzo ascetyczna, surowa, i teraz wszystko "trzasnęło". Tam bardzo długo panowała religijność kładąca duży nacisk na grzech, który trzeba było zwalczyć, i wydawało się, że jest to religijność absolutnie niekwestionowana. Ale, podświadomie, ludzie nie do końca akceptowali taką sytuację. Wiele ważnych problemów było przykrytych masową, absolutną, totalną religijnością katolicką. Prawdopodobnie dlatego religijność irlandzka teraz się zawaliła. Choć ciekawe jest to, że gdy niedawno przywieziono do Irlandii relikwie św. Teresy z Lisieux (co wcale nie było szeroko ogłaszane), to kiedy policzono liczbę ludzi nawiedzających relikwie świętej, okazało się, że jest bliska liczbie ludności całego kraju - niekończące się tłumy przyszły, aby się pomodlić. Ludzie, którzy często od dawna nie chodzili do Kościoła, stali po nocach w kolejce. Świadczyć to może o tym, że mieszkańcy Irlandii nie stracili wiary, nie stracili pragnienia Miłosierdzia Bożego, ale odrzucili Kościół instytucjonalny, moralizujący, straszący, negatywnie ujmujący wiarę: tylko od strony grzechu i walki.
 
Jednym z największych teologów XX w. był dominikanin, o. Yves Congar. Słyszeliśmy, że znał go Ojciec osobiście.
 
W czasach mojego dzieciństwa, kiedy Congar przyjechał do Anglii, do Cambridge, odwiedził również moją rodzinę. Znał mojego ojca, byli razem w obozie jenieckim. Kiedy wiele lat później rozmawiałem z nim, wspomniał tamtą wizytę i dzieci, które wtedy "pełzały po podłodze". To był prawdopodobnie pierwszy dominikanin, jakiego widziałem. Ja tego zdarzenia nie pamiętam, byłem zbyt mały, ale on go zapamiętał.
 
Co było najbardziej kontrowersyjne u Congara?
 
Poruszał tematy, których nikt wtedy nie poruszał. Był twardy w sądach i wierny Kościołowi. Kiedy go ostro krytykowano, napisał o sobie: "Być może jestem w błędzie, ale pytania, które stawiam są prawdziwe". Badał takie zagadnienia jak: ekumenizm, odnowa Kościoła, teologia laikatu, sakramenty. Sięgnął poza tradycję dziewiętnastowieczną, potrydencką, która wtedy wielu ludziom wydawała się najbardziej katolicka, sięgnął do Ojców Kościoła, do Scholastyki, do wielkich teologów. Wszystkie zagadnienia solidnie studiował wracając do źródeł. Napisał ważną, wręcz przełomową książkę, wciąż nie przetłumaczoną na język polski, o teologii laikatu. Congar najpierw badał jak ten problem wyglądał w starożytności, potem jak to było w średniowieczu, jakie były dyskusje i "przegięcia" w XII, XIII, XV i późniejszych wiekach. Publikował swoje studia i przemyślenia. Sobór Watykański II poszedł za jego teologią laikatu. Congar twierdził, że decydujący moment dla człowieka to sakrament chrztu, że na mocy tego sakramentu każdy z nas ma wystarczające wyposażenie, żeby być świętym. Dziś jest to może dla nas oczywiste, ale w czasach Congara obowiązywało takie myślenie, że aby zostać świętym trzeba być zakonnicą albo księdzem, a w ostateczności, jak to się nie udało, tercjarzem zakonnym.
 
Podobnie było z księżmi-robotnikami. W latach 50., masy robotnicze we Francji odchodziły od Kościoła i powstał pomysł, żeby niektórzy księża pracowali w fabrykach i świadczyli o Ewangelii najpierw poprzez kontakt z robotnikami a dopiero potem poprzez nauczanie. Było wielu takich księży-robotników. Watykan się wówczas przestraszył i zostało to na jakiś czas zakazane. A Congar rozważał ten temat jako problem teologiczny, dotyczący teologii kapłaństwa: czy kapłan może pracować w fabryce czy nie, czy to się mieści w sakramencie, czy się nie mieści? Nawiasem mówiąc, spotkałem kilku francuskich i belgijskich księży-robotników (dziś są już bardzo sędziwi) i urzekli mnie swoją dobrocią i swoim ciepłem. Congar obserwował świat, słuchał wielu różnych głosów w Kościele, i solidnie studiował teologię leżącą u podłoża obserwowanych zjawisk i zagadnień. Dlatego widział rzeczy szerzej.
 
Od czasu do czasu w różnych mediach słyszy się opinię, że potrzebny byłby Sobór Watykański III. Co Ojciec o tym myśli?
 
Ja mam wątpliwości, czy Kościół jest teologicznie do tego przygotowany. Vaticanum II był poprzedzony ogromną pracą teologiczną. Czy dzisiaj mamy tylu wielu wybitnych teologów, którzy zdolni byliby dać Kościołowi nowe spojrzenie? Chyba nie.
 
Ponadto odnowa w Kościele nie dokonuje się tylko poprzez Sobory. To jest jakieś echo myślenia pelagiańskiego*, jeśli nam się wydaje, że można generować życie duchowe poprzez różne akcje. Życie duchowe wzrasta poprzez wierność łasce. Jeżeli wiara jest słaba, a my będziemy organizowali sympozja i wielkie zgromadzenia, to, czy to rzeczywiście coś da?
 
W wielu krajach reforma, jaką zaproponował Sobór Watykański II, jeszcze się nie dokonała. Wystarczy pomyśleć o Łotwie czy Ukrainie, gdzie Vaticanum II powoli dociera, bo dopiero od niedawna okazało się możliwe opublikowanie dokumentów soborowych. A do tego, żeby myślenie soborowe weszło w myślenie wiernych i w myślenie księży, jest jeszcze długa droga. Dokonały się oczywiście zmiany zewnętrzne, wprowadzono języki narodowe, odwrócono ołtarze. Zmieniły się też relacje między ludźmi, ale czy tak bardzo? Czy jesteśmy naprawdę świadomi tego, co Sobór Watykański II powiedział nam o powszechnym powołaniu do świętości? O tym, że wierni mają nie tylko unikać grzechów, ale że są nośnikami życiodajnej łaski, którą otrzymali na chrzcie, i że mają prawo domagać się od Kościoła pomocy dla jej rozwoju, mają prawo domagać się pomocy sakramentalnej, doktrynalnej i kierownictwa duchowego?
 
Odnowa, do której zaprosił nas Sobór, to wielki program, który wciąż stoi przed nami.
 
* pelagianizm (od imienia Pelagiusza, IV/V w.) - herezja pomniejszająca rolę łaski w dążeniu do zbawienia, podkreślająca rolę wolnej woli i własnego działania
 
Redakcja Listu
Miesięcznik List 05/2003