DRUKUJ
 
ks. Mirosław Tykfer
Oburzające miłosierdzie
Przewodnik Katolicki
 


Miłosierdzie jest skandalem. Ale dlaczego? Czy kogoś gorszy fakt, że Bóg wybacza temu, kto prosi o przebaczenie? Chyba nie tak bardzo. Gorszy raczej brak sprawiedliwości.
 
Czy oburzamy się, czytając Ewangelię o Jezusie gotowym otworzyć niebo złoczyńcy, który wisiał obok Niego na krzyżu, tylko dlatego, że ten uznał swoją winę i prosił o przebaczenie? Albo gdy powiedział mu: „dziś będziesz ze mną w raju”? Czy to nas gorszy? Tak, to może nas gorszyć, bo zbyt łatwo wydaje się zapominać o sprawiedliwości i słusznej karze. I że ktoś pomyśli: mogę grzeszyć, Bóg i tak mi wybaczy, kiedy Go przeproszę.
 
Nieporozumienia

Myślę jednak, że co innego jest bardziej problematyczne czy nawet skandaliczne w Bożym miłosierdziu. Otóż tym, co nie pozwala wielu chrześcijanom uznać w pełni prawdy o Bożym miłosierdziu jest przekonanie, że powinno być ono zarezerwowane tylko dla niektórych. Jeżeli natomiast Bóg okazuje miłosierdzie zawsze i wszystkim, a nie tylko wtedy, gdy człowiek się nawraca i prosi o przebaczenie, to jest to dla nich zupełnie niezrozumiałe. Inaczej mówiąc, nie gorszy ich fakt, że Bóg wybacza nawracającemu się grzesznikowi, ale to, że Bóg jest miłosierny wobec tych, którzy nie mają zamiaru albo przynajmniej do tego momentu nie wyrazili chęci, aby się nawrócić. Dobrym przykładem jest jawnogrzesznica pochwycona na cudzołóstwie, którą broni Jezus przed kamienowaniem, a przecież ewangelista nie mówi nic na temat tego, aby ona wcześniej wyraziła żal za to, co zrobiła. Scena rozpoczyna się od spotkania Jezusa z ludźmi, którzy celują w nią kamieniami, a ona pośrodku, milcząca. Jezus okazuje jej miłosierdzie przez zatrzymanie ataku na nią. I nie dlatego, że nie był pewny jej winy. Gdyby nie był tego pewny, po całym zajściu nie powiedziałby jej: „Idź i nie grzesz więcej”. Tak, takie miłosierdzie jest skandaliczne i oburzające – mówi wielu. Bo dlaczego Bóg jest miłosierny wobec kogoś, kto nie wypowiedział jeszcze żadnej skruchy? Dlaczego ma okazywać miłość wobec męża, który zdradza i nic sobie z tego nie robi? Dlaczego ma być łaskawy wobec terrorystów, którzy mordują niewinnych ludzi? Gorszy więc prawda o Bogu, który jest miłosierny wobec wszystkich, także grzeszników i to szczególnie wobec największych grzeszników. W głowie się to nie mieści. I dlatego, by tego napięcia uniknąć, wiele osób przyjmuje takie myślenie: Bóg okazuje miłosierdzie wobec tych, którzy się nawracają, a wobec zatwardziałych grzeszników jest sprawiedliwy, tzn. karzący. Stąd zrodziła się bardzo prosta zasada: „Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze”. A stąd, w dalszej perspektywie, dobry Sędzia ostatecznie nagradza dobrych niebem, a grzeszników piekłem. Proste i jasne, prawda?
 
Miłosierdzie na potem
Drugi powód zgorszenia idzie krok dalej. Wynika on z braku poczucia sprawiedliwości w przypadku tych, którzy wprawdzie żałują za swoje grzechy, ale zbyt szybko otrzymują łaskę przebaczenia. Wielu chrześcijan twierdzi, że powinni oni adekwatnie odpokutować wszystkie swoje winy. Dopiero wtedy, gdy zapłacą za popełnione zło, zdradzona żona poczuje ulgę, że nie została wystawiona do wiatru przez boską pobłażliwość, a ofiary terroryzmu nie pomyślą, że ich cierpienie było bez sensu. Sprawiedliwość, która każe zapłacić za zdrady i zbrodnie powinna być praktykowana w sposób jasny: „oko za oko, ząb za ząb”. Przebaczenie powinno nadejść później, po odbytej pokucie.
 
Jest jeszcze trzeci element zgorszenia miłosierdziem. Jeżeli Bóg ma być, zdaniem powyższych, miłosierny tylko wobec nawracających się grzeszników i tylko po odbyciu przez nich odpowiedniej pokuty, to tak samo należy układać życie między ludźmi. Co w efekcie przekłada się na propozycję układania życia społecznego według zasady „oko za oko i ząb za ząb”. Czyli że najpierw ma być sprawiedliwość, a potem miłosierdzie. Taki jest Bóg, tacy i my będziemy. I niestety wielu chrześcijan przyklaskuje tej idei, a gorszy się tymi, którzy proponują inne rozwiązania. Uznają je więc za liberalne i sprzeczne ze zdroworozsądkową sprawiedliwością.
 
A co na to Ewangelia?
Już w 1980 r. Jan Paweł II postanowił, inspirowany także objawieniami s. Faustyny Kowalskiej, opublikować encyklikę o Bożym miłosierdziu (Dives in misericordia). Celowo sięgam do tego tekstu, aby przypomnieć słowa tego, który w oczach większości Polaków wciąż jest największym w historii naszej ojczyzny autorytetem moralnym. Nie przywołując faktu, że pisze go „głowa Kościoła”.
 
Otóż Jan Paweł II już na wstępie zaznacza, a potem dalej do tego wątku powraca, że w dzisiejszym świecie coraz częściej ma miejsce odrzucenie Bożego miłosierdzia. Istnieje też wiele opinii obiegowych, które pokazują, że miłosierdzie Boga jest źle rozumiane i przeciwstawiane sprawiedliwości. „Umysłowość współczesna – pisze święty papież – może bardziej niż człowiek przeszłości, zdaje się sprzeciwiać Bogu miłosierdzia, a także dąży do tego, ażeby samą ideę miłosierdzia odsunąć ma margines życia i odciąć od serca ludzkiego”. I dodaje, że dzieje się tak nie tylko w sposobie rozumienia Boga, ale także w życiu społecznym. „Trudno nie stwierdzić – kontynuuje – że w świecie współczesnym zostało rozbudzone na wielką skalę poczucie sprawiedliwości”. „Świat jednak, z którego wyeliminujemy przebaczenie – wyjaśnia – może być tylko światem zimnej, bezwzględnej sprawiedliwości, w imię której każdy będzie dochodził swych praw w stosunku do drugiego, a drzemiące w człowieku egoizmy mogą zamienić życie i współżycie ludzi (…) w arenę nieustannej walki jednych przeciw drugim”. Zdaniem papieża Wojtyły zbyt często w tych, którzy na „samą ideę sprawiedliwości się powołują” biorą górę „inne negatywne siły, takie jak zawziętość, nienawiść czy nawet okrucieństwo”. „Wówczas – pisze dalej papież – rodzi się chęć zniszczenia przeciwnika, narzucenia mu całkowitej zależności”, a nawet „ograniczenia jego wolności”.
 
Wrażliwość ojca soboru

Czym jest więc naprawdę Boże miłosierdzie? I jak powinno ono kształtować naszą wrażliwość społeczną? Jan Paweł II najpierw, i to kilkakrotnie, przypomina, że odkrywanie Bożego miłosierdzia w dzisiejszych czasach powinno być owocem ponownego zasłuchania się w Sobór Watykański II. Ojciec Święty pokazuje siebie jako miłośnika Soboru i jego wiernego ucznia. Nawet jeśli sam był wcześniej ojcem tego zgromadzenia i współautorem dokumentów. Tam bowiem znajdziemy właściwą interpretację Bożego słowa o Bogu, który kocha i przebacza, przekonuje papież. „W obecnym okresie dziejów Kościoła stawiamy sobie jako naczelne zadanie wprowadzenie w życie nauki tego wielkiego Soboru” – pisze Jan Paweł II w tej samej encyklice. I zachęca do odnowionego odczytania Pisma Świętego, w którym „droga, jaką ukazał nam Chrystus w kazaniu na górze poprzez błogosławieństwo miłosiernych, jest o wiele bogatsza od tego, co nieraz w obiegowych sądach ludzkich słyszymy na temat miłosierdzia”.
 
Na podstawie więc tekstów soborowych, a także z inspiracji wspomnianej już s. Faustyny, Jan Paweł II daje wnikliwą lekcję o Bożym miłosierdziu. Lekcję, która jest bardzo głęboka i teologicznie bardzo wnikliwa. W tym tekście zatrzymam się jednak na kilku zaledwie wątkach, które rozświetlą przytoczone powyżej wątpliwości wielu chrześcijan wobec tego najważniejszego, jak pisze również s. Faustyna w swoim Dzienniczku, przymiotu Boga.
 
Odnalezione miłosierdzie
Najważniejsze przesłanie encykliki Dives in misericordia da się streścić w jednym zdaniu, które jest zarazem cytatem z tego dokumentu: „Nawrócenie do Boga jest zawsze owocem «odnalezienia» tego Ojca, który bogaty jest w miłosierdzie”. A to znaczy ni mniej, ni więcej, że człowiek nie ma szans na nawrócenie, jeśli nie pozna oblicza miłosiernego Boga. Mówiąc inaczej, gdyby Bóg nie okazywał miłosierdzia grzesznikom, także tym, którzy wciąż tkwią w grzechu ciężkim, oni sami nie byliby w stanie zmienić własnego życia. Nie mieliby też powodu, aby to robić, wiedząc, że zamiast przebaczenia czeka ich jedynie kara. Człowiek nigdy nie nawraca się jedynie z poczucia sprawiedliwości i kary. Nie powstaje z upadków tylko dlatego, że uświadamia sobie własne zło. Można wręcz powiedzieć, że świadomość własnej słabości i grzechów, a tym bardziej, jeśli jest ona na tyle duża, że wzbudza w grzeszniku ogromne wyrzuty i prawie całkowitą utratę wartości samego siebie, może prowadzić jedynie do jeszcze większego zła i zawziętości. „Rzeczywistości zła, które jest w świecie, które dotyka i osacza człowieka, które wdziera się również do jego serca i może go zatracić w piekle” – pisze w encyklice papież Wojtyła. A to oznacza, że człowiek sam może siebie doprowadzić do potępienia, które nie jest niczym innym, jak zamknięciem się ludzkiego serca na przebaczającą miłość. Na tym polega potępienie złych duchów, które wcale nie szukają wyzwolenia z piekła, ale chcą w nim tkwić, jak w sercu, które karmi się już tylko nienawiścią i żalem.
 
Prawda, która podnosi
Jan Paweł II widząc tę dynamikę zła w świecie i ludzkiej duszy, niejako w kontraście odwołuje się do opowieści o Bogu miłosiernym, którą zapisał ewangelista Łukasz. Ani razu nie pada tam słowo „sprawiedliwość”, nie ma też wspomnienia wprost o miłosierdziu. A jednak, zaznacza papież, właśnie to ewangeliczne opowiadanie najlepiej oddaje teologiczne znaczenie tych słów. Św. Łukasz przekazuje bowiem historię człowieka, który oddala się od swojego ojca, a w domyśle od Boga, aby trwoniąc odziedziczony majątek, skończyć w rynsztoku razem ze świniami. Traci w ten sposób nie tylko relację miłości z ojcem, ale także własną godność. „Poza powierzchnią tych słów kryje się cały dramat utraconej godności, świadomość zmarnowanego synostwa” – czytamy w encyklice.
 
To jednak, co go z tej utraty godności podnosi i rodzi pragnienie powrotu do domu Ojca, pisze Jan Paweł II, to nie jedynie brak jedzenia i wyobraźnia biegnąca do sług, którzy mają w domu jego ojca pod dostatkiem tego, czego jemu, synowi, teraz brakuje. To, co go naprawdę stawia na nogi, wyjaśnia święty papież, to „poczucie utraconej godności, tej, która wynikała ze stosunku syna do ojca”. „I z tak podjętą decyzją wyrusza w drogę”. Ta prawda, która postawiła syna na nogi, która sprawiła, że „był umarły, a ożył”, to prawda o ojcu i o samym sobie: jestem synem kochającego Ojca, synem tego, który nie przestał mnie nigdy kochać, wyglądać mnie z daleka, czekać i w końcu witać ze wzruszeniem. Jan Paweł II podkreśla kilkakrotnie wartość tego uczucia, a nawet czułości Boga, który cieszy się powrotem syna. „W swoim właściwym i pełnym kształcie miłosierdzie objawia się więc jako dowartościowywanie, jako podnoszenie w górę, jako wydobywanie dobra spod wszelkich nawarstwień zła, które jest w świecie i w człowieku” – czytamy w encyklice.
 
Bycie przy nędzy

Miłosierdzie Boga jest więc, zgodnie zresztą z głęboką intuicją św. Augustyna, byciem z miłością obok tego, który jest w nędzy. I to nie tylko nędzy materialnej, podkreśla w encyklice papież Wojtyła, ale także duchowej. Jezus umarły na krzyżu jest tym właśnie Bogiem, który jest blisko grzesznika. Jego przebite serce jest symbolem wzięcia przez Niego na siebie tego doświadczenia smutku i pustki, jakiego doświadcza grzesznik oddalający się od Boga, źródła miłości. A to oznacza, że miłość Boga jest zawsze przy nędzy każdego ludzkiego serca. Zawsze go kocha, i miłosiernie mu towarzyszy. I tylko łaska tak okazywanego miłosierdzia potrafi w człowieku wzbudzić nadzieję na nowe życie i pragnienie rzeczywistego nawrócenia.
A gdzie jest sprawiedliwość? Jan Paweł II pisze: „Autentyczne miłosierdzie jest jakby głębszym źródłem sprawiedliwości”. A to znaczy, że zawsze wtedy, gdy człowiek uświadomi sobie jak bardzo kocha go Bóg, i jednocześnie jak bardzo grzech pozbawił go tej miłości, a tym samym godności syna, zaczyna odczuwać autentyczny ból serca. Wie, że jego grzech sprawił ból Bogu, ale teraz ten ból zaczyna przenikać jego własne serce. A paradoksalnie, im większe jest rozpoznanie miłości Boga, świadomość jego wiernego współbycia i współodczuwania z grzesznikiem, gdy ten tarzał się w grzechach, tym bardziej rodzi w nim ból zawiedzionej miłości. I ten ból, wewnętrznie przenikający serce nawracającego się grzesznika, jest najwyższą i najbardziej przenikającą duszę formą sprawiedliwości. Tak, im więcej świadomości Boga, który zawsze kochał i miłosiernie towarzyszył, tym więcej w grzeszniku pragnienia powrotu do miłosnej relacji z Nim i poczucia bólu serca, który niejako oczyszcza je z tego, co nagromadził w nim grzech.
 
Ból serca

Krzyż Chrystusa mówi jednak jeszcze jedną ważną prawdę. Oprócz objawienia Boga, który towarzyszy w nędzy grzechu każdemu człowiekowi, jest on także miejscem zapłaty za ten grzech. Ukrzyżowany Chrystus bierze wszelkie zło na siebie. W swoim sercu nosi konsekwencje osobistej winy wszystkich ludzi, a więc duchowe oddalenie od Boga, co najpełniej wyraża się w jego okrzyku: „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił”. Jeśli więc Jezus zapłacił, bo wziął na siebie, ból serca nawracającego się grzesznika kiedyś się skończy. Grzesznik, któremu Bóg przebacza, doświadcza sprawiedliwej kary bólu serca, i jest to kara rzeczywiście największa z możliwych, ale jednocześnie żyje nadzieją, że i ten ból nie będzie trwał wiecznie, bo wziął go na siebie Syn Boży, umierając na krzyżu.
 
________________________________________________________________
 
Temat Bożego miłosierdzia okazuje się więc bardzo złożony. Wydaje się jednak, że Jan Paweł II podjął się napisania encykliki Dives in misericordia właśnie dlatego, żeby ta złożoność nie prowadziła do tego, że wśród wierzących dominować będą zniekształcające uproszczenia. I dlatego chyba lepiej, abyśmy wciąż chcieli tajemnicę Bożego miłosierdzia zgłębiać, tym bardziej na modlitwie, niż pochopnie, czasem bez odpowiedniej wiedzy, wypowiadali kategoryczne zdania, które próbują powiedzieć, czym ono jest. A ostrożni powinniśmy być tym bardziej, im bardziej dostrzegalny staje się wpływ naszej religijnej wyobraźni na relacje społeczne. Bo „nie sposób osiągnąć więzi pomiędzy ludźmi – pisze Jan Paweł II – jeśli te stosunki wymierzymy tylko miarą samej sprawiedliwości”. 
  ________________________________________________________________    
 
ks. Mirosław Tykfer
Przewodnik Katolicki 14/2018