DRUKUJ
 
Paweł Sawiak SJ
Do jakiego kościoła ciągnie młodych
Życie Duchowe
 


Odświętnie ubrany tłum czeka na rozpoczęcie liturgii. Monumentalne brzmienie organów rozpoczyna procesję ze świecami, powłóczystymi szatami i dostojeństwem. Organy grzmią, aż trzęsą się kościelne ściany i ławki. Ta podniosła atmosfera powoduje spięcie nie tylko u ceremoniarza odpowiedzialnego za przebieg Eucharystii, ale u każdego, kto na nią przybył. Nagle okazuje się, że nie jest to Msza odprawiana na Wawelu w czasach Jagiellonów, ale kilka dni temu, podczas kościelnej uroczystości w jednej z polskich katedr. Tylko dlaczego nie ma tam młodzieży?
 
W Stanach Zjednoczonych przeprowadzono badanie wśród młodzieży niechodzącej do kościoła i zadano jej pytanie: Co jest główną przyczyną twojego „niechodzenia”? Jedna z najczęściej pojawiających się odpowiedzi brzmiała: „Muzyka kościelna grana na organach”. Dlaczego młodzi obecnie częściej przyznają się do Kościoła doświadczanego na pielgrzymce do Częstochowy niż opisanego w powyższej scence rodzajowej, przypominającej czasy średniowiecza? Dziś coraz częściej nastolatkowie wchodzą do kościoła dzięki koncertowi „Luxtorpedy” czy spotkaniu z Marcinem Zielińskim w hali sportowej niż przez katechezę w szkole bądź przykład rodziców. Nie ma w tym ich winy. Rodzice nastolatków, reprezentując mentalność swojego pokolenia, sami nie zostali nauczeni, że Kościół to oni i dlatego mogą go tworzyć.
 
Wejście ich drzwiami
 
Młodzi czują się pokrzywdzeni, kiedy zmusza się ich do praktyk niedzielnego katolika: cotygodniowa Msza z koniecznością wysłuchania kazania (czasem listu pasterskiego), spowiedź w Wielki Piątek, post od mięsa itd. Czują się między młotem a kowadłem, bo coraz więcej ich rówieśników wyśmiewa taki Kościół. Dlatego w boju o zachowanie wiary swoich dzieci wygrywają ci rodzice i katecheci, którzy zdołali namówić swoich podopiecznych na pielgrzymkę, wyjazd „na Lednicę” czy wakacyjne rekolekcje oazowe. Zazwyczaj po powrocie z takiego wydarzenia nie można się opędzić od opowieści nastolatka, który dzieli się różnymi niezwykłościami: „Tam można było być sobą! Nie było nudy, można było pójść na Mszę i grać na bębnach, tamburynie i flecie. Ale najlepsze było to, że po długim czasie wyspowiadałem się, bo spotkałem księdza, który mówił do nas w naszym języku”. O co tu chodzi? Chodzi przede wszystkim o doświadczenie Boga w miejscu, gdzie młodzi żyją – Bóg chce ich spotkać w ich sposobach spędzania wolnego czasu, w ich problemach, w ich pytaniach i potrzebach. Zawsze powtarzam młodym, że Bóg ma młode serce – Jezus, chodząc po świecie, jedną trzecią swojego życia był dzieckiem, jedną trzecią nastolatkiem, a jedną trzecią człowiekiem młodym, który kochał życie swojego pokolenia. To prawda, dużo się modlił, ale też nie omijał spotkań z młodzieżą, dziećmi, a nawet bankietów czy przyjęć (dziś byłyby to „imprezy” czy „melanż” – jak mówią młodzi), na których korzystał z tego, co Mu podali. To naraziło Go na miano „żarłoka i pijaka” (por. Łk 7,31-35). Dzięki temu jednak wiedział, jak dotrzeć z Dobrą Nowiną do najdalszych osiedli i miast. Jezus nie czekał na uczniów w synagodze, ale powoływał ich w miejscu ich pracy, w trakcie ich zajęć – wchodził z butami do łodzi, do budki poborcy podatkowego i mówił: „Chodź za Mną!” (por. Mt 9,9). Ciekawe jest też to, że zaraz po powołaniu Piotra czy Mateusza nie prowadził ich do synagogi, ale szedł do ich domu, aby poznać ich codzienne życie. Dlatego uważam, że praca z młodzieżą wymaga dzisiaj solidnego rozeznania różnych sposobów docierania do nich z wartościami, które są przecież tak wspaniałe i od zawsze obecne w chrześcijaństwie. Przy rozeznawaniu wszelkich działań kluczowe staje się to, co realnie nas otacza. Naszym tu i teraz jest młodzież, która dziś lubi siedzieć w telefonach, nagrywać filmiki, czelendże, lipduby i postować je na portalach społecznościowych. Lubi taki a nie inny typ muzyki, lubi tańczyć i wykorzystywać każdą możliwą okazję, aby cieszyć się życiem. Co z tego wynika? Patrząc na przykład Jezusa, Kościół musi wejść do świata młodych ich drzwiami i właśnie tam ich spotkać.
 
Zawsze powtarzam młodym,
że Bóg ma młode serce.
 
Młodość - lubię to!
 
Zazwyczaj Kościół wie, co chce powiedzieć i przekazać, ale nie wszyscy ludzie Kościoła chcą słuchać (jakby ze strony wiernych istniało jakieś zagrożenie ). W łódzkiej wspólnocie charyzmatycznej „Mocni w Duchu” doszło do niecodziennej sytuacji, kiedy grupa kilku nastolatków sama poprosiła o założenie wspólnoty, która nosi nazwę „Młodość – lubię to!”. Wystarczyło ich posłuchać, a powstała wspólnota mająca dziś profesjonalny zespół muzyczny i około dwudziestu tancerzy. Na cotygodniowe spotkania przychodzi średnio siedemdziesiąt pięć osób, a młodzi jako nagrodę i wielkie wyróżnienie poczytują sobie każdy rodzaj wspólnotowej posługi. Wszystko zaczęło się od zorganizowanych przez zespół Mocni w Duchu warsztatów muzyczno-tanecznych dla młodzieży. Ponad trzysta osób z całej Polski zostało zaproszonych do budynku szkoły, gdzie przez weekend mogli uczyć się śpiewu, gry na instrumencie, nowoczesnego tańca uwielbieniowego czy posługiwania się flagami. Oprócz tego był czas na sport, dyskotekę oraz piżama party. Nie obyło się też bez długich rozmów o zawodach miłosnych, spowiedzi po latach oraz charyzmatycznego wieczoru adoracji. Weekend wywarł na łódzkiej młodzieży tak wielkie wrażenie, że od tej pory postanowili się spotykać co tydzień. Początkowo nie przychodziło wiele osób, a niektórzy wykruszali się po kilku spotkaniach. Ciągnęło ich natomiast gorące pragnienie doświadczania żywego Boga, ponieważ koledzy opowiadali, że można Go doświadczyć i w ogóle „na spotkaniach «Młodości» jest fajnie”. Pocztą pantoflową po Łodzi rozniosła się wieść, że u jezuitów jest wspólnota młodych, która sama organizuje sobie spotkania – czyli że nastolatkowie najpierw spotykają się na modlitwie, aby obmyślić plan działania. Efekt to dużo spontanicznej modlitwy, śpiewu i tańca. Młodzi upodobali też sobie adorację Jezusa w Najświętszym Sakramencie, ale inaczej niż dorośli. Monstrancja często „ląduje” między nimi tak, że okrążają ołtarz, mogą dotknąć Jezusa, modlą się na głos, wypowiadając w stronę Jezusa to, co ich boli, dziękują i cieszą się. Tutaj spotykają żywego Boga, który podnosi ich, leczy i pociesza. I to dosłownie. Ponieważ wszystko toczy się wokół wspólnot charyzmatycznych działających u łódzkich jezuitów, młodzi zapragnęli też tego, co w tych wspólnotach najlepsze, to znaczy doświadczenia Ducha Świętego objawiającego się często w charyzmatach. Nagle na spotkaniu pojawiła się modlitwa w językach, słowa proroctw i modlitwa wstawiennicza. Młodzi są bardzo odważni, czasem wręcz bezczelni w swojej postawie wobec Boga i dlatego widać, że Bóg się z nimi komunikuje, pomaga. Jeśli tylko pojawi się osoba potrzebująca modlitwy czy chora – zaraz otacza ją grupa nastolatków, która z wielką wiarą prosi Boga o pomoc. Dwa razy zdarzyło się, że po takiej interwencji wspólnoty gimnazjalista odzyskał zdrowie (u jednej z dziewczyn zniknął guz w jamie brzusznej).
 
Doświadczenie i służba
 
Po kilku cotygodniowych spotkaniach młodziutkiej wspólnoty „Młodość – lubię to!” jej członkowie doszli do wniosku, że doświadczenia żywego Jezusa nie można zatrzymać dla siebie. Zrodził się pomysł, aby raz w miesiącu wyjść z modlitwą do kościoła parafialnego, umożliwiając spotkanie dla wszystkich chętnych. Tak powstała „Uwielbieniowa Łódź Ratunkowa” (UŁR), czyli inicjatywa współtworzona przez dwie wspólnoty: „Mocni w Duchu” oraz „Młodość – lubię to!”. UŁR jest wydarzeniem muzyczno-tanecznym z profesjonalną muzyką, estradowym oświetleniem, uwielbieniowym tańcem i różnymi gadżetami. Bardzo często młodzi prowadzą adorację Pana Jezusa, przewidziana jest też spowiedź. Zawsze jest miejsce na dobrą konferencję, a raz na jakiś czas zapraszamy znanych gości (takich jak Maciej Musiał czy Janek Mela), aby podzielili się z nami swoją wiarą. Po dwóch latach wzlotów i upadków wydarzenie to ściąga co miesiąc około tysiąca osób z całej Polski (oprócz okolic Łodzi – także z Krakowa, Poznania i Warszawy), przy czym są to tylko gimnazjaliści i licealiści! Ponieważ UŁR jest transmitowana na żywo, czasem dostajemy nagany od tradycjonalistów, krytykujących żywy sposób modlitwy w kościele. Natomiast ogromnym pocieszeniem i motorem do działania są dla organizatorów głosy rodziców, którzy widzieli swoje modlące się z wiarą dzieci. Owoce przemiany są wyraźne: młodzi oddają swoje życie Panu Jezusowi. Nawet jeśli są to młodzi z problemami, wychowujący się w domu dziecka czy z poprawczaka, doświadczają tutaj radosnego Kościoła, działającego i mówiącego do nich Boga oraz wspólnoty, do której chce się wracać. Dla naszych podopiecznych ze wspólnoty „Młodość – lubię to!” UŁR to okazja do służby i przekazywania innym tego, co sami otrzymali. Wkładają w to dużo wysiłku poprzez przygotowania, próby, ustawianie i zwijanie sprzętu. Jednak ich służba nie polega tylko na pracy fizycznej – przede wszystkim uczą się ewangelizować tańcem, powiedzianym świadectwem swojej przemiany, śpiewem i modlitwą za rówieśników. Spotkanie z Bogiem wśród rówieśników powoduje, że młodzi nie wstydzą się swojej wiary. Takie radykalne doświadczenie Boga sprawia też, że chcą czegoś więcej (co mogą realizować podczas wyjazdów na rekolekcje ignacjańskie) oraz że radykalnie przyjmują i wprowadzają w życie Słowo Boże zawarte w Ewangeliach. To z kolei powoduje, że nasi młodzi chodzą po łódzkich szkołach, aby ewangelizować. Codziennie o godzinie piętnastej na zatłoczonej ulicy Piotrkowskiej w Łodzi współprowadzą także publiczną modlitwę Koronką do Bożego Miłosierdzia, w czasie której jest dużo śpiewu, modlitwy za innych. Prowadzą również rekolekcje dla bezdomnych i odwiedzają osoby starsze, które potrzebują pomocy w codziennym życiu. Czasem przy okazji, dzięki zaangażowaniu syna czy córki, nawrócenie przeżywają rodzice, a ich dom zostaje wywrócony do góry nogami. Jak widać, słuchanie głosu młodzieży wcale nie musi być niekorzystne. Może przyczynić się do znalezienia nowych, życiodajnych form spotykania się z Bogiem.
 
Mamy najlepszą młodzież z możliwych
 
Będąc z młodymi, uczymy się tego, że Bóg działa w nich i przez nich bez naszej interwencji, bezpośrednio. To prawda, że żyją schowani za nowoczesnymi telefonami czy przed monitorami komputerów, ale Bogu zdaje się to w ogóle nie przeszkadzać. Możemy narzekać na dzisiejszą młodzież, ale nikomu nie przyniesie to korzyści. Podczas spotkania osób odpowiedzialnych za młodzież, były generał jezuitów Adolfo Nicolas SJ opowiedział wymowną anegdotę o pewnym profesorze. Miał on wykład dla osób zajmujących się młodzieżą, dlatego zaczął od kilku cytatów. Pierwszy brzmiał mniej więcej tak: „Młodzi dzisiejszego świata są zupełnie zepsuci, nieposłuszni, wszystko zaprzepaszczą”. Następne były jeszcze gorsze. Słuchacze zaczęli bić brawo i przytakiwać profesorowi wdzięczni, że ktoś ich rozumie. Wtedy on powiedział zebranym, że pierwszy cytat pochodzi z czasów Juliusza Cezara, drugi jest o dwa wieki starszy, a kolejne mają historię liczącą ponad pięć tysięcy lat. Bardzo lubię tę anegdotę, ponieważ daje ona dużą nadzieję i wiarę w pokolenia, z którymi mierzymy się obecnie. Mamy najlepszą młodzież z możliwych, innej mieć nie będziemy. Wystarczy pójść z Dobrą Nowiną właśnie tam, gdzie żyją, i dać im pole do popisu. Pokazanie młodym, że mają miejsce w Kościele ze swoimi pomysłami i mentalnością, daje przestrzeń do spotkania z Jezusem. To wszystko charakteryzuje jezuickie wspólnoty charyzmatyczne i moim zdaniem właśnie dlatego młodzież tak licznie się przy nich gromadzi.
 
Paweł Sawiak SJ
„Życie Duchowe” 5/2018