DRUKUJ
 
Krzysztof Osuch SJ
Jezus Chrystus - zna Pismo i moc Bożą!
Mateusz.pl
 


Jest takie powiedzenie: Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Źle to czy dobrze? Dobrze, jeśli kryje się pod tym stwierdzeniem zdolność człowieka do adaptacji, do znoszenia rzeczy trudnych przy jednoczesnym, pełnym nadziei, dążeniu do celu. Wielki kłopot pojawia się wtedy, gdy „potrafimy” przyzwyczaić się do najwspanialszych obdarowań, a wskutek tego tracimy zdolność zdumiewania się, dziwienia i wdzięczności. Inną konsekwencją otępiającego przyzwyczajenia się do wszystkiego – jest to, że w polu naszego widzenia nie ma już niczego (no może oprócz „pstrej kakofonii dźwięków i obrazów”), co byłoby zachwycające – bo w sposób nieredukowalny Wielkie, Święte, radykalnie Inne, a przy tym nigdy chłodne, obce i obojętne wobec człowieka…

 

Jakby Boga nie było!


Wyraziłem się dotąd aluzyjnie, a mówiąc otwarcie mam na uwadze to, że w fatalny sposób „oswoiliśmy” sobie wielkie Boże Objawienie – a więc zarówno objawianie Się Boga w stworzonym przez Niego Wszechświecie, jak też w wielowiekowym ciągu Jego zbawczych ingerencji w ludzką historię. Niestety, wielu ludzi (od paru już wieków) różnymi działaniami (pseudo) intelektualnymi (i pseudonaukowymi) spowodowało zredukowanie i skarykaturyzowanie Boga Stwórcy. Transcendentny Bóg (wszystko pod każdym względem przekraczający) podlegał stopniowej – bezwzględnej i iście demonicznej – „obróbce”, której efektem było umniejszanie Go, uczynienie odległym i wątpliwym, a w końcu niegodnym uwagi! Na końcu tego procesu „zaćmienia Boga” wyłaniał się rodzaj i styl życia streszczony w tym zdaniu: Wielu żyje dzisiaj tak, jakby Boga nie było!

 

Idąc na skróty, powiem, że nie jest to (i być nie może) rodzaj życia ani „ciekawy”, ani wzniosły, ani trwale fascynujący, ani taki, żeby w jego centrum było coś, dla „czego” warto się poświęcać, dzielnie się zmagać i, po przebyciu całej drogi, ufnie umierać. Wieje w tym niepobożnym i bez-bożnym rodzaju życia a to nudą (bo głębia serca pozostaje pusta), a to grozą (bo świat międzyludzkich relacji opanowują żądze i lęki). Praktyczne odwrócenie się od Boga czy tym bardziej zanegowanie Go (Jego Dobroci czy wręcz Jego istnienia) czyni wszystko relatywnym, boleśnie ulotnym i rozpaczliwie bezsensownym.

 

Jednego, na szczęście, możemy być pewni. Bóg nie stoi z boku i nie jest na nasz los obojętny. Mówiąc po ludzku, wiele potrafi znieść i ścierpieć ze strony swych umiłowanych stworzeń. Prorokom intensywnie doświadczającym Jego Bytu i Dobroci mógłby się jawić jako nazbyt cierpliwy i pokorny w znoszeniu ludzkiej tępoty, głupoty i pychy! Nieśpieszno Mu też, by wstrząsać nami poprzez spektakularne znaki, choć te też są nam dawane; np. w postaci cudownych uzdrowień (oficjalnie potwierdzonych) i wewnętrznych nawróceń, a także cudów eucharystycznych… Jednak Znakiem najwyższej „klasy”, danym po wsze czasy, jest Wcielony Boży Syn – Jezus Chrystus. My też, mimo upływu dwóch tysięcy lat, możemy się z Nim spotykać i w spotkaniach z Nim doświadczać wielkiego obdarowania. Tak może się stać również za sprawą dzisiejszej ewangelii (Łk 20, 27-38).

 

Podeszło do Jezusa kilku saduceuszów, którzy twierdzą, że nie ma zmartwychwstania, i zagadnęli Go w ten sposób: «Nauczycielu, Mojżesz tak nam przepisał: „Jeśli umrze czyjś brat, który miał żonę, a był bezdzietny, niech jego brat weźmie wdowę i niech wzbudzi potomstwo swemu bratu”. Otóż było siedmiu braci. Pierwszy wziął żonę i umarł bezdzietnie. Wziął ją drugi, a potem trzeci, i tak wszyscy pomarli, nie zostawiwszy dzieci. W końcu umarła ta kobieta. Przy zmartwychwstaniu więc którego z nich będzie żoną? Wszyscy siedmiu bowiem mieli ją za żonę». Jezus im odpowiedział: «Dzieci tego świata żenią się i za mąż wychodzą. Lecz ci, którzy uznani zostaną za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu z martwych, ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić. Już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania. A że umarli zmartwychwstają, to i Mojżesz zaznaczył tam, gdzie jest mowa o krzaku, gdy Pana nazywa „Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba”. Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla niego żyją» (Łk 20, 27-38).

 

W rozważenie rozmowy Jezusa z saduceuszami wchodzimy być może równie biedni i pogubieni, jak rozmówcy Mistrza sprzed wieków, ale wyjść możemy umocnieni w wierze w to, że my też zmartwychwstaniemy! Że dla Boga jesteśmy już na zawsze żywi! Że jesteśmy Jego dziećmi! Że jesteśmy równi aniołom!

 

Saduceusz siedzi w nas


Saduceusze stanowili za czasów Jezusa jedno ze stronnictw religijno-politycznych. Wobec okupacyjnej władzy Rzymu byli ugodowi, natomiast ich poglądy religijne cechowała nieprawowierność. Odrzucali nieśmiertelność duszy, zmartwychwstanie ciał, Bożą Opatrzność i istnienie duchów. Z faryzeuszami, mimo wielkich różnic w wierze, połączyła ich zdecydowana opozycja wobec Jezusa i rodzącego się Kościoła. Pewnego razu postanowili skonfrontować się z Nim.

 

Pewni swych (wybrakowanych) przekonań religijnych, bliskich materializmowi, zastawili na Mistrza z Nazaretu chytrą pułapkę w postaci opowieści o siedmiu, po kolei umierających, mężach jednej żony. Można zasadnie przypuszczać (znając ich poglądy), że ich myślenie – w odniesieniu do osoby i nauczania Jezusa – przesiąknięte było cynizmem i ironią. Liczyli na to, że Jezusa definitywnie skompromitują i wyśmieją.

 

Ale oto dzieje się rzecz wielka. Jezusowa odpowiedź, dana saduceuszom, jest pod każdym względem rewelacyjna. To znaczy objawia (co najmniej) trzy „rzeczy”: samego Jezusa (kim jest); każdego człowieka (kim jest, jaka jest jego godność i powołanie); samych saduceuszy (w ich niepowtarzalności sytuacji).

 

To oczywiste. Jezus widział jak na dłoni całą biedę saduceuszów. Ich ironia, cynizm i chęć skompromitowania Jezusa – to taki zaledwie „naskórek” osoby, która kreuje się na „nieboskie stworzenie”, a tymczasem ani na moment nie przestaje nim być!

 

Jezus widzi głębię osoby

 

Tak, Jezus widzi w każdym człowieku (także w niedowiarku – saduceuszu) duchową głębię, która (przecież bardzo) miłuje swe osobowe istnienie i chce żyć, a tymczasem jakiś potężny żywioł przemijania i śmierci, jak ciężki walec, zdaje się rozjeżdżać pragnienie życia, trwania, wieczności. Jezus widzi to wszystko w saduceuszach i w nas. Widzi niepokój i lęk, smutek i rozpacz w obliczu śmierci. Ten los człowieka wzrusza Jezusa-Zbawiciela dogłębnie. Widać to doskonale na grobem Łazarza (por. J 11, 33. 38). Ale Jezusowe „rozrzewnienie i wzruszenie” oraz szczere współczucie, to nie jest wszystko, co On przyszedł nam zaofiarować.

 

W tym momencie wpatrzmy się w Jezusa i dostrzeżmy Jego zaangażowanie, powagę i ponadludzki autorytet, z jakim udziela saduceuszom tej (w pełni kompetentnej) odpowiedzi:

 

«Dzieci tego świata żenią się i za mąż wychodzą. Lecz ci, którzy uznani zostaną za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu z martwych, ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić. Już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania».

 

Co za słowa! Co za objawienie! Jak wielka i dobra nowina! Dla saduceuszów, dla nas, dla człowieka.

 

Ale idźmy po kolei. Człowiek jest rozumny i wolny. Sam decyduje, jaki użytek zrobi z tych obu osobowych wyposażeń… Można się do woli upierać i nadal – mimo usłyszanej Jezusowej odpowiedzi – próbować Go i podchwytywać w mowie (por. Łk 20, 20). Można zabarykadować się na pozycji cynika, który wybiera totalne zwątpienie i z ironicznym uśmiechem rzuca cień podejrzenia (dosłownie) na wszystko… Tyle tylko, że zostaje sam. Tragicznie sam.

 

Wielki błąd


A dzieje się (czy może się tak dziać) między innymi dlatego, że człowiek tkwi w błędzie – „w wielkim błędzie” – i za nic nie pozwala się z niego wyprowadzić! To właśnie akcentuje św. Mateusz, opisując „incydent” z saduceuszami: Jezus im odpowiedział: Jesteście w błędzie, nie znając Pisma ani mocy Bożej (Mt 22, 29). W nieco innej formie (retorycznego pytania) wskazuje przyczynę błędu (i to wielkiego!) również św. Marek: Jezus im rzekł: Czyż nie dlatego jesteście w błędzie, że nie rozumiecie Pisma ani mocy Bożej? (Mk 12, 24).

 

Jezus Chrystus jest tym, który – jako jedyny i najdoskonalej – zna nie tylko Pismo, ale i „moc Bożą”. Znać dogłębnie Pismo! W pełni rozumieć i pojmować moc Bożą!

 

Jest dzisiaj taka tendencja (w zasadniczym sensie uprawniona), by wydobywać i podkreślać człowieczeństwo Jezusa Chrystusa. To „miód dla duszy” i dla naszych skołatanych serc, gdy można kontemplować i chłonąć tę prawdę, że Przedwieczny Boży Syn przyjął ludzką naturę i „zjednoczył się jakoś z każdym z nas”. I żył, trudząc się pod każdym względem, jak my się trudzimy… Czy jednak ta prawda nie jest tak dobroczynna i zbawcza właśnie dlatego, że osobą „odpowiedzialną” w Jezusie Chrystusie (łączącym w sobie dwie natury: Boską i ludzką), jest właśnie Osoba Syna Bożego?!

 

To Taki Ktoś przemawia do rozumu i wyobraźni saduceusza „siedzącego” w każdym z nas, mówiąc: «Biedny człowieku! W swoim myśleniu o Bogu, o sobie, o istnieniu człowieka i wszechświata, weź „poprawkę” na to, że nie znasz „Pisma ani mocy Bożej”. Zatem pozwól, by mówił do ciebie i odsłaniał przed twym umysłem całą Rzeczywistość taką, jak jest naprawdę, Ten, który zna jedno i drugie: Pismo i moc Bożą!

 

Wielki Egzegeta


Wyjątkowy egzegeta – sam Wcielony Boży Syn, znający Pismo i moc Bożą – „cytuje” i rzuca snop światła na najgłębszy sens słów danych już w Starym Testamencie:

 

«A że umarli zmartwychwstają, to i Mojżesz zaznaczył tam, gdzie jest mowa o krzaku, gdy Pana nazywa „Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba”. Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla niego żyją». Te słowa „czekają” nie tyle na objaśnienia, ile na to, żeby się w nie wsłuchać i usłyszeć, co Jezus i Jego Duch chcą nam powiedzieć… Są to słowa życia, życia wiecznego!

 

A gdybyśmy chcieli niejako wzmocnić radosne przesłanie, płynące z dzisiejszego słowa Bożego, to moglibyśmy (osobiście) zastanowić nad tym, jak w Ewangeliach i w całym Piśmie Świętym (obu Testamentów), koniec końców, wszystko jest perswazją, rzec można, pro life – ze strony «Tego, Który Jest»! On na wszelkie możliwe sposoby – łącznie ze śmiercią i zmartwychwstaniem Jezusa Chrystusa – zapewnia nas i przekonuje, że prawdziwe są te słowa: «Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla niego żyją».

 

Niedawno słyszeliśmy, jak pięknie „ewangelię życia” – obecną także w umieraniu i samej śmierci – wyraził św. Paweł: Nikt zaś z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc i w śmierci należymy do Pana. Po to bowiem Chrystus umarł i powrócił do życia, by zapanować tak nad umarłymi, jak nad żywymi (Rz 14, 7 nn).

 

Biedni saduceusze „się pogubili”, podobnie jak wielu ludzi dzisiaj się gubi, ulegając coraz silniejszemu naporowi „cywilizacji śmierci”, której autorem jest, wiemy kto (por. Mdr 2, 14)! Przecież nie Bóg.

 

A kogo zechcemy słuchać i komu zechcemy dać posłuch, to już jest sprawa naszej wolności, namysłu, decyzji i wyboru, który – zawsze jest brzemienny w skutki. Warto jednak – zwłaszcza wtedy, gdy ktoś usypia naszą czujność, odbiera nam poczucie powagi tajemnicy istnienia, i chce nas zamknąć w sobie samych i w doczesności – przypomnieć sobie (i temu komuś) Jezusową diagnozę: Jesteście w błędzie, nie znając Pisma ani mocy Bożej (Mt 22, 29). Takim czy innym uwodzicielom i kusicielom warto zadać Jezusowe (zresztą retoryczne) pytanie: Czyż nie dlatego jesteście w błędzie, że nie rozumiecie Pisma ani mocy Bożej? (Mk 12, 24).

 

Krzysztof Osuch SJ
mateusz.pl | 9 listopada 2013