DRUKUJ
 
Miriam Gonczarska
Ku niebu i ku ziemi
Więź
 


„Modlitwa jako droga” – nasuwa mi wiele skojarzeń. W judaizmie bowiem nie tylko słowo „modlitwa” jest wieloznaczne, ale również samo słowo „droga”.

 

Kiedy myślimy o strukturze i początkach tradycji żydowskiej, o początkach monoteizmu oraz o tym, jak tradycja się rozwijała, to jedną z pierwszych relacji między Bogiem a człowiekiem, opisanych w Torze i rozpoczynających tę drogę, jest sytuacja Awrahama. Od niego rozpoczyna się proces zbliżania się ludzkości do Boga – od fizycznego wychodzenia w drogę, od zawołania: Lech lecha [1]. To są pierwsze słowa, pierwsze przykazanie Boga skierowane do Awrahama na początku ich wzajemnej relacji.

 

Lech lecha to po hebrajsku gra słów. Oznacza to z jednej strony wychodzenie „z” jakiegoś punktu, ale właściwie nie ma tam „z”. Lech lecha oznacza wychodzenie „do”. Widzimy więc, że kierunek, do którego zmierzał Awraham, nie jest tylko kierunkiem zewnętrznym, początkiem podróży ku ziemi Izraela. Nietypowa gramatyka tego sformułowania wskazuje, że jest to również podróż dla siebie i ku sobie.

 

Kto potrzebuje ofiar?

 

Powyższe stwierdzenie jest bardzo ważne, gdy patrzymy na konstrukcję modlitwy żydowskiej. Awraham zbliża się do Boga na wielu poziomach. Odbywa się to nie tylko przez modlitwę sensu stricte. Awraham decyduje się zrobić coś – z naszego punktu widzenia – szalonego: posłuchać głosu, który mówi mu, że ma przynieść w ofierze swego syna.

 

Ten fragment Tory to akeda Icchak – ofiarowanie Izaaka. Znajduje się on w naszych modlitewnikach i tę modlitwę mówimy codziennie rano. To bardzo ważny moment, ponieważ rozpoczyna on to, co jest istotą albo jednym z najważniejszych elementów modlitwy żydowskiej –awoda. Awoda to z jednej strony praca, a z drugiej strony służba. Tak określano również czynności rytualne związane z przenoszeniem ofiar w świątyni.

 

Ofiara Awrahama jest pierwszą ofiarą przyniesioną Bogu przez człowieka i dlatego jest archetypem. Mamy zrozumieć, że nie chodzi tutaj o to, że dajemy Bogu coś, czego On nie ma – bo On ma wszystko. Nie możemy Mu niczego podarować. Czym jest więc w swojej istocie ofiara?

 

W języku hebrajskim korban (ofiara) ma ten sam korzeń, co lehitkarew, czyli zbliżać się. Oznacza to, że oddajemy coś cennego dla nas, coś, co w jakimś sensie zastępuje nasze własne życie oddane Bogu. W ten symboliczny sposób, właściwie przekraczając już symbol, w sposób nieomal namacalny sami siebie przynosimy w ofierze. Taka jest istota tej pierwszej, podstawowej drogi ku sobie.

 

W ten sposób odkrywamy, ze gdyby nie Bóg – nie byłoby nas, nie istnielibyśmy. A gdyby nas nie było, to nie byłoby też, oczywiście, wszystkiego tego, co postrzegamy i co posiadamy. W ten sposób przez naszą wyjątkową zdolność postrzegania tej relacji między człowiekiem a Bogiem podnosimy na wyższy poziom duchowy wszystko, co nas otacza i co znajduje się w naszym posiadaniu. Rozpoczyna się tu wewnętrzny proces zmiany w postrzeganiu świata.

 

Stajemy się dla świata czymś trochę na podobieństwo tego, czym Bóg jest dla nas – my bierzemy odpowiedzialność za ten świat i za jego stan duchowy. Nieprzypadkowo rabini wyjaśniają, dlaczego w Sodomie i Gomorze byli ukarani nie tylko ludzie, ale również zwierzęta – człowiek może bowiem z jednej strony wywyższyć duchowo świat, w którym się znajduje, również ten świat nie-ludzki, świat materialny; ale może go również zdegradować.

 

Od aktu ku rozmowie

 

Dzisiaj oczywiście nie mamy już ofiar w świątyni. Zostały one zastąpione przez modlitwy, które mają wiele poziomów. Nie jestem w stanie mówić o nich wszystkich, popatrzmy więc na pewien proces indywidualny.

 

Kiedy się budzimy, mamy cały szereg modlitw, które są bezpośrednio związane z naszym stanem przebudzenia. Dziękujemy Bogu za to, co otrzymujemy, za zdolność widzenia, za zdolność korzystania z tego świata. Potem przechodzimy do kolejnego etapu, przypominając wspomniany proces związany ze świątynią jerozolimską i składaniem ofiar. Ten etap rozpoczyna się właśnie fragmentem z Pięcioksięgu Mojżesza, który odnosi się do składania przez niego ofiary z Izaaka – nieskończonej, oczywiście, i zastąpionej ofiarą z baranka. Potem następuje moment, kiedy czytamy psalmy.

 

Psalmy to język człowieka. Używamy ludzkiego języka, żeby opowiadać o tym, jak wielki jest Bóg. Tu właśnie możemy usłyszeć, komu bardziej – Bogu czy człowiekowi – jest potrzebne, żeby usłyszeć na swój temat komplementy…

 

Jest to jednak tylko wstęp, gdyż pojawia się tu pewnego rodzaju dialog. Najpierw czytamy psalmy, które są napisane ręką ludzką, króla Dawida, a następnie fragmenty z Tory, łącznie z Sz’ma Israel („Słuchaj Izraelu, Pan jest twoim Bogiem, Pan jest jeden”). Te słowa to najważniejsza modlitwa, a jednocześnie wyznanie wiary w jednego Boga i najważniejszy cytat z Pięcioksięgu Mojżesza.

 

Cała część modlitw wokół Sz’ma to cytaty z Tory. Ich obecność w naszej modlitwie oznacza, że jako ludzie w jakimś sensie cytujemy słowo Boga. Dzięki temu w nas samych nawiązuje się rozmowa – z jednej strony jestem ja, moje doświadczenie, moje indywidualne życie; z drugiej strony słowa, które pochodzą od Stwórcy.

 

Od „ja” do „my”

 

Najważniejszym elementem modlitwy, jej ukoronowaniem, tym, co w judaizmie naprawdę nazywa się modlitwą, jest modlitwa osiemnastu błogosławieństw szemone esre lub inaczej amida, która jest w całości napisana przez mędrców żydowskich. Jej starożytny charakter zwraca uwagę na inny ważny aspekt.

 

W modlitwie żydowskiej bardzo ważny jest wymiar wspólnotowy, a nawet publiczny – w istocie to nie ja staję przed Bogiem, ale my jako społeczność.

 

Obowiązuje przecież zasada, że do modlitwy musi zgromadzić się minjan, czyli dziesięciu Żydów. Ta zasada przypomina nam opowieść o Sodomie i Gomorze – że musi być w mieście tych dziesięciu sprawiedliwych. Ma ona też wymiar praktyczny – jest to minimalna liczba osób, które powinny zagwarantować prawidłowe duchowe funkcjonowanie społeczności.

 

W istocie jednak dzięki temu wspólnotowemu wymiarowi słowa modlitwy stają się nie tylko moje, ale nasze, co dodaje im siły i energii duchowej, którą nazywamy kedusza, czyli świętość. Dzięki temu możemy głośno chwalić Boga i podjąć zadanie kidusz Ha-szem – uświęcenia Imienia Boga.

 

Mamy zatem w modlitwie spotkanie człowieka ze Stwórcą, człowieka z samym sobą i człowieka z szerszą społecznością. Ale jest jeszcze jedno spotkanie, które jest dla mnie osobiście bardzo ważne – dokonuje się ono na przestrzeni wieków. W sidurze, modlitewniku żydowskim, znajdują się modlitwy napisane przez bardzo różnych autorów, w bardzo różnych okresach historycznych i okolicznościach. Oczywiście dzisiaj rozumiemy je nieco inaczej niż czynili to nasi przodkowie.

 

Kładziemy nacisk na inne elementy, inaczej rozumiemy Świątynię, z różną intencją wypowiadamy kolejne błogosławieństwa o pokój, o odbudowę Jerozolimy, o zgromadzenie wszystkich wyznawców z czterech krańców ziemi. W każdym momencie naszej historii wypowiadamy te słowa z nieco inną intencją, z innymi wyobrażeniami – ale są to te same słowa. Wiemy, z jakimi intencjami modlili się tymi słowami nasi przodkowie.

 

Tradycja to wielka międzypokoleniowa pamięć. Dzięki niej wchodzimy w dialog nie tylko ze sobą, nie tylko z pozostałymi zgromadzonymi w synagodze czy bożnicy, lecz również między sobą i naszymi nauczycielami a naszymi przodkami.

 

Podsumowując – modlitwa to droga osobistego rozwoju. Wyruszam w tę drogę, zaopatrzona we własny język, doświadczenia pochodzące z tej rzeczywistości, w jakiej przyszło mi się urodzić i żyć, by po chwili posługiwać się zdaniami z Tory. Moja świadomość staje się miejscem spotkania transcendencji z człowiekiem.

 

Za chwilę jednak wychodzę z mojego indywidualnego doświadczenia i przemieszczam się ku rzeczywistości społecznej. Przechodzę od ofiary i zbliżenia się do Boga ku przemianie mojego stosunku do otaczającego mnie świata. Podobnie do aniołów wznoszących się po Jakubowej drabinie – wchodzę ku niebu, by znów powrócić na ziemię. Podróżuję do świata duchowego i wzbogacona w nowe doświadczenia powracam do olam ha maasim – świata aktywności i działania.

 

Jednocześnie jest to droga całej społeczności. Chodzi tu o społeczność dzisiejszą, fizycznie obecną, którą wyraża minjan. Ta wspólnota umacnia się poprzez wspólnie spędzony czas, wspólnotę języka i wspólnotę losu. Jednocześnie jest to droga, która łączy mnie i moją dzisiejszą społeczność z poprzednimi pokoleniami, cofając się aż do Awrahama. W końcu jest to droga ku oczekiwanemu zjednoczeniu się żydowskiego świata w Jerozolimie – kiedy ludzkość, czas, miejsce i transcendencja znów staną się jednością.


Miriam Gonczarska
Więź, 3/2009
______________________________
Przypis:

 

[1] „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę” (Rdz 12,1).