DRUKUJ
 
Irena Świerdzewska
Jak pokonać kryzys?
Idziemy
 


Z s. Anną Marią Pudełko AP, psychopedagogiem powołania, rozmawia Irena Świerdzewska

 

Dlaczego – często po wielu szczęśliwych latach – chcemy przekreślić dotychczasowe nasze życie, uciec od najbliższych, zostawić powołanie?

 

Serce człowieka nie znosi pustki. Każdy z nas jest powołany do miłości: małżeńskiej i rodzicielskiej, duszpasterskiej w przypadku kapłanów, konsekrowanej, miłości bliźniego dla tych, którzy pozostali bezżenni. Kiedy miejsce miłości do Boga i do drugiego człowieka zaczynają zajmować sukces, kariera, hobby, inne osoby, zaczynamy powoli oddalać się od samych siebie, od miłości, od wierności, którą przyrzekaliśmy. Zaczyna się równia pochyła.

 

Czyli kryzys?

 

Czym innym jest kryzys dotyczący zawodu czy pełnionej posługi lub misji, a czym innym, o wiele głębszym, jest kryzys powołania i tożsamości. Zawód mogę zmienić, przekwalifikować się. Tożsamości nie zmienię. Jeśli jestem osobą wierzącą i w wolności podejmowałem decyzję, to wiem, że nie mogę zmienić męża czy żony, kapłaństwa czy konsekracji bez zdradzenia samego siebie i Boga. To trudna prawda, którą współczesna kultura, niestety, często rozmywa i banalizuje.

 

Ważne jest, aby motywacje naszych wyborów rosły razem z nami. Po 10-20 latach małżeństwa, kapłaństwa, konsekracji nie mogę trwać w moim powołaniu z takich samych motywów, jak w dniu ślubu, święceń czy profesji zakonnej. Jeśli nie mówimy Bogu czy drugiemu człowiekowi naszego „tak” każdego dnia na nowo, to po jakimś czasie kryzys murowany. I często spotykam osoby, które mówią: „Ale wtedy nie czułem się taki wolny, nie wziąłem tego pod uwagę”, „Nie wiedziałam, co przyniesie życie”. To prawda, wtedy ktoś, z kim się związałeś, był inny, ale co się działo przez te wszystkie lata? I czemu zabrakło refleksji?

 

Pracuje Siostra z osobami w kryzysie. Czy wszystkim udaje się pomóc?

 

Łatwiej towarzyszyć osobie, która pragnie coś zmienić w swoim życiu, bo widzi, że sama sobie nie radzi i prosi o pomoc. O wiele trudniej, kiedy ktoś inny zachęca do tego osobę zmagającą się z kryzysem, a ona nie jest do tego przekonana. Te właśnie sytuacje mogą się kończyć porażką. Człowiek jest wielką tajemnicą, można przy nim być, wspierać go, ale tylko on ma klucze do własnego serca.

 

Boimy się kryzysu, a z drugiej strony mówi się, że bez niego nie ma rozwoju...

 

Nie spotkałam nikogo, kto by wobec kryzysu, swojego czy bliskich, mówił: „Witaj kryzysie, szanso na rozwój!”. Raczej odwrotnie, kryzys kojarzy nam się źle. Dopóki można, spychamy to, co nas uwiera, na margines świadomości. Samo słowo „kryzys”, które pochodzi z greki (krisis), niesie bardzo pozytywne konotacje: oznacza wytrzymałość, wybór, decyzję. Czasownik krinio znaczy: rozróżniam, wybieram, decyduję, oceniam, interpretuję.

 

Kryzys jest momentem przejścia z jednego stadium naszego ludzkiego życia do drugiego: narodziny, potem pierwsze relacje, pójście do przedszkola, do szkoły, wyjazd na studia, podjęcie pracy, decyzja o drodze życia itp. Bez kryzysu nie ma rozwoju! Jednocześnie mówimy o kryzysie wieku dojrzewania i wieku średniego. Dotykają nas też kryzysy osobiste związane z chorobą, śmiercią współmałżonka, rozpadem małżeństwa, są kryzysy wiary, tożsamości, powołania, relacji z innymi.

 

Z czego wynikają kryzysy w relacjach z bliską osobą?

 

Bardzo często przyczyną mogą być nasze niedojrzałości, brak przepracowania wcześniejszej historii życia, brak pracy nad sobą i własnym rozwojem, nieumiejętność komunikacji, wypowiadania własnego wewnętrznego świata i przyjmowania inności drugiej osoby. Zdolność przyjmowania drugiego mierzy się umiejętnością przyjęcia samego siebie w swoich zaletach i słabościach. Jeśli nie potrafię zaprzyjaźnić się z własną nie-mocą, to będę wobec samego siebie, bliźniego, a nawet Boga stosować przemoc – czasami jawną, a czasami bardzo subtelną.

 

Na czym polega taka przemoc?

 

Wszelka forma presji czy wymuszania czegoś na sobie samym, drugim człowieku czy nawet Bogu jest przemocą. Jest nią brak szacunku, przekraczanie granic fizycznych czy psychicznych. Manipulacja, dominacja, nadopiekuńczość, pasywność to bardziej ukryte formy przemocy niż przemoc fizyczna czy poniżanie wprost. Nieumiejętność zgody na własną czy innych słabość albo błędy też budzi poczucie odrzucenia, a nie pomocy czy wsparcia. Jezus nigdy nie zmuszał nikogo do niczego; zapraszał, odwołując się do dzkiej wolności: „Jeśli chcesz…”.

 

Czy za zniechęcenie, wypalenie, konflikt zawsze odpowiada człowiek, czy także Pan Bóg może dopuścić trudności?

 

Zniechęcenie może dopaść każdego. Od nas zależy, jak je przeżywamy. Czy będzie to zaproszenie do zatrzymania się, refleksji, odpoczynku, twórczej zmiany, czy też pozwolimy, aby ten stan coraz bardziej ściągał nas w dół, obciążając nie tylko nas, ale też osoby, które spotykamy. Wypalenie jest długo zaniedbywanym zmęczeniem, i tu trzeba mieć odwagę zatroszczyć się o siebie, bo w przeciwnym wypadku może to zakończyć się depresją. Konflikt nie jest dramatem, lecz częścią życia, bo tam, gdzie są różne osoby, są różne wrażliwości. Od nas zależy, czy konflikt stanie się momentem wzajemnego ranienia się, czy twórczego poszukiwania rozwiązań uwzględniających dobro wszystkich zainteresowanych. Naprawdę dużo zależy od naszej postawy. Jednak musimy pamiętać, że jesteśmy zranieni grzechem, że nie zawsze szukamy dobra i prawdy, że krzywdzimy siebie i innych. Bóg tego nie chce, ale szanuje naszą wolność i pozwala nam mierzyć się z konsekwencjami zarówno naszych dobrych, jak i błędnych wyborów. Poza tym jesteśmy leniwi, i to właśnie takie trudne sytuacje mogę wybudzić nas z letargu. Warto na trudności patrzeć nie jako na problem, lecz jako na szansę. To całkowicie zmienia perspektywę i otwiera nas, zamiast zamykać.

 

W kryzysie tracimy obiektywizm. Czy możemy więc pomóc sobie sami?

 

Dopóki jesteśmy w stanie wesprzeć się własną refleksją i modlitwą, dobrze jest samemu zatroszczyć się o siebie. Kiedy jednak widzimy, że trudno nam uchwycić, o co tak naprawdę chodzi, i nawet rozmowa z przyjacielem nie pomaga, dobrze jest zacząć od spowiednika czy kierownika duchowego. Jeżeli okaże się, że problem nie jest jedynie natury duchowej, dobrze zasięgnąć rady psychoterapeuty czy psychiatry. Człowiek dojrzały w sytuacjach trudnych nie boi się prosić o pomoc i z niej korzystać.

 

Jak można pomóc – by nie zaszkodzić – swoim bliskim, kiedy widzimy, że przeżywają trudności?

 

Najważniejsze to nie być obojętnym. Najpierw delikatnie możemy zasygnalizować naszą troskę, chęć wysłuchania też dużo daje. Możemy też poradzić, aby osoba spróbowała z kimś porozmawiać o tym, co przeżywa. Jeśli czyjeś zachowania przekraczają jednak nasze granice, możemy nawet zdecydowanie prosić, aby osoba coś z tym zrobiła. Kiedy nas nie słucha, pozostaje modlitwa i cierpliwe czekanie, bo niestety, nikogo do zmiany nie możemy zmusić. Ważne też, abyśmy umieli się o siebie samych zatroszczyć i nie pozwolili ranić się w takich sytuacjach.

 

Co zrobić, gdy niewiele od nas zależy?

 

Kryzys sam w sobie jest neutralny. To my nadajemy mu znaczenie, to my wybieramy, czy będzie on dla nas destrukcyjny, czy konstruktywny. Nawet wobec bardzo trudnych sytuacji, krzywdzących nas, gdzie niewiele, albo nic, od nas nie zależy, mamy jeszcze jedną możliwość. Nie mogąc nic zmienić, mogę zawsze wybrać postawę, z jaką chcę daną sytuację przeżywać. Pięknie tę postawę ilustruje Viktor Frankl: „My, którzy żyliśmy w obozach koncentracyjnych, pamiętamy ludzi, którzy chodzili po barakach, pocieszając innych, oddając ostatni kawałek chleba. Być może było ich niewielu, ale są oni wystarczającym dowodem na to, że człowiekowi można zabrać wszystko za wyjątkiem jednej rzeczy: ostatniej z ludzkich wolności – wyboru swojej postawy w każdych okolicznościach, wyboru swojej drogi”.

 

Jak przeżywać kryzys, by nas wzmocnił?

 

Warto starać się nie dopuszczać do kryzysów „dramatycznych”, przewidywać je i przygotować się do nich wcześniej. Trzeba uczyć się słuchać własnych wątpliwości, drążyć pragnienia i tęsknoty i powierzać je Bogu. Kryzysy rodzą się też czasami z zaniedbania, zbytniej ufności pokładanej w sobie, braku troski o własny rozwój. Potrzeba odpowiedniej higieny umysłowej i zdolności odpoczynku, dystansu do siebie i innych, poczucia humoru, przewidywania sytuacji. Potrzeba prawdziwie głębokich relacji przyjaźni, pełnych szacunku i wolności, gdzie można siebie usłyszeć, wypowiadając własną prawdę wobec osoby, której ufamy. Wystarczy nie robić nic, aby kryzys w naszym życiu stał się równią pochyłą.

 

Trzeba pamiętać, że każdy kryzys rozgrywa się na dwóch płaszczyznach: psychicznej i duchowej. Płaszczyzna psychiczna ukazuje źródło zranień i nierozwiązanych konfliktów. Może nas jednak zbytnio koncentrować na samych sobie. Istotna i potrzebna na pewnym etapie może okazać się psychoterapia czy warsztaty albo wsparcie farmakologiczne. Ważne, aby wejść w płaszczyznę duchową. Kiedy bowiem „wpuszczamy” Boga w nasz kryzys, On jest naszym pierwszym sprzymierzeńcem, który wyzwala nas z wszystkiego, co niszczy naszą godność, piękno, wolność. Potrzebując Zbawiciela, przeżywamy największe doświadczenie wiary.

 

 

Irena Świerdzewska
Idziemy nr 13/2019