DRUKUJ
 
Monika Białkowska
Święta Miłosierdzia nie będzie?
Przewodnik Katolicki
 


Źle to wyglądało, bardzo źle. Orędzie o Bożym Miłosierdziu pojawiło się w kontekście, który stawiał pod znakiem zapytania całą jego wiarygodność. Trudno się nawet dziwić Kościołowi, że powiedział objawieniom s. Faustyny „nie”. A jednak Miłosierdzie zwyciężyło.

 

Była zakonnicą, miała błogosławionego spowiednika, a w kościele w Płocku otrzymała pierwsze objawienie o Bożym Miłosierdziu. Brzmi znajomo?

 

„W roku 1893 dnia 2 sierpnia, po wysłuchaniu Mszy św. i przyjęciu Komunii św., nagle zostałam oderwana od zmysłów i stawiona przed Majestatem Bożym […]. Widziałam Sprawiedliwość Boską wymierzoną na ukaranie świata i Miłosierdzie dające ginącemu światu, jako ostatni ratunek, Cześć Przenajświętszego Sakramentu i Pomoc Maryi”.

 

Nie – to nie są objawienia, jakie usłyszała s. Faustyna Kowalska. Ona miała przyjść na świat dopiero 12 lat później. Ale te słowa również miał powiedzieć Jezus – również zakonnicy, Feliksie Kozłowskiej – na dodatek również w Płocku. I choć naukowych dowodów na to nie ma, nie zachował się żaden ślad w dokumentach, więc naukowcy będą zaprzeczać, po ludzku nie da się przypuszczać, że tamta pierwsza historia nie miała wpływu na to, z jakim trudem orędzie s. Faustyny Kowalskiej przebijało się do nauczania Kościoła. Przecież nałożona na Kozłowską ekskomunika była pierwszą w historii imienną ekskomuniką dla kobiety: takich rzeczy łatwo się nie zapomina! Czy zaledwie trzydzieści lat dystansu mogło wystarczyć, żeby nie zapaliło się w głowach teologów czerwone światło? Znów Miłosierdzie. Znów kobieta. Znów Polska. Znów Płock – zaledwie kilkaset metrów dalej! Naiwnością byłoby sądzić, że obie te historie nie miały na siebie wpływu.

 

Mateczka nieposłuszeństwa


Kim była Feliksa Kozłowska, nazywana po prostu Mateczką? Po ukończeniu gimnazjum zaczęła pracować jako prywatna nauczycielka, ale marzyła o życiu zakonnym. W czasach carskich możliwe to było tylko w jednym z założonych przez bł. o. Honorata Koźmińskiego zgromadzeń bezhabitowych: siostry musiały ukrywać swój konsekrowany stan, dlatego chodziły w świeckich sukniach i nie mieszkały w klasztorze. Siostra Feliksa mieszkała więc w Płocku i zajmowała się pielęgnowaniem chorych. 2 sierpnia 1893 r. w kościele seminaryjnym przed obrazem Matki Boskiej Nieustającej Pomocy doznała pierwszego objawienia. Oprócz orędzia o Miłosierdziu usłyszała również polecenie założenia zgromadzenia kapłanów, którzy mieliby naśladować życie Maryi. To dało nazwę mariawitom: „Maria vitae” oznacza „życie Maryi”. Zgromadzenie księży szybko zaczęło rosnąć w siłę. Wstępowali do niego księża świadomi, że Polska po odzyskaniu niepodległości będzie potrzebowała świętych kapłanów, a oni chcieli być święci. Co ważne, duża część owej pracy nad nowym zgromadzeniem odbywała się – ze względu na trwające nadal zabory – w tajemnicy, więc niekoniecznie za zgodą i z błogosławieństwem biskupów, którzy nie mieli możliwości weryfikowania objawień i jego konsekwencji na bieżąco.

 

Przesłuchania księży i samej Kozłowskiej zaczęły się dopiero w pierwszych latach XX w. Wtedy zaczęły się również pojawiać wątpliwości co do zgodności objawień z nauczaniem Kościoła. Oliwy do ognia dolał fakt braku posłuszeństwa. Bp Szembek w 1904 r. pisał do papieża Leona XIII: „Nieomal przed piętnastu laty, bez żadnego uprzedniego pośrednictwa ze strony władzy kościelnej, założone zostało stowarzyszenie niewiast”, jego założycielka „zaczęła rozpowszechniać wśród niektórych księży wiadomość, że udzielony jej został nadzwyczajny dar objawień Bożych i że ma do zrealizowania misję reformy świeckiego duchowieństwa”. Wszystko to miało się dokonać, według Felicji Kozłowskiej, „z nakazu Bożego, z jednoczesnym zwolnieniem od zwykłych norm ustalonych przez Kościół w odniesieniu do zarządu osobami duchownymi”. „Upadłszy do stóp Waszej Świętobliwości – pisał Szembek – ośmielam się donieść o prywatnych objawieniach tejże samej Felicji Kozłowskiej, oczekując najwyższego osądu Ojca Świętego, aby został całkowicie położony kres ogromnemu złu, które, jak można sądzić, wynika z tego jakiegoś zabobonu. Fałszywość (…) objawień zdaje się wynikać zarówno z zewnętrznych, jak i wewnętrznych okoliczności i biorąc pod uwagę wielki wpływ, jaki wywiera owa kobieta na niektórych kapłanów, czy to płockiej diecezji, czy to innych, którzy uznają owe objawienia za całkowicie prawdziwe i nie podporządkowują się w tym względzie szczerze dekretowi jednego czy drugiego biskupa”.

Małżonka Barankowa

 

Nieżyjący już ks. Lucjan Balter, znany polski dogmatyk, w jednym z wywiadów mówił: „Dziesięć pierwszych lat istnienia mariawityzmu, od 1893 do 1903 roku, do tego czasu nie mam najmniejszych zastrzeżeń, ale potem zaczyna się coś chwiać. I Kozłowska nagle zaczyna być wyrocznią”. W 1904 r. Stolica Apostolska uznała wizje Kozłowskiej za urojenia.


5 kwietnia 1906 r. papież Pius X ogłosił encyklikę Tribus circiter. O mariawitach albo mistycznych kapłanach polskich. Pisał w niej: „Nie zawahali się całkowicie oddać i na skinienie być posłusznymi pewnej kobiecie, jako mistrzyni pobożności i sumienia, głosząc, że ona jest pełna świętości, łaskami niebieskimi w cudowny sposób wyposażona, wiele rzeczy wie z objawienia Bożego i dana została przez Boga na to, aby w tych ostatecznych czasach zbawić świat bliski już zagłady”. Zatwierdził dekret kasujący zgromadzenie i zakazał księżom kontaktów z Feliksą Kozłowską (poza wyznaczonym przez biskupa spowiednikiem). Część księży mariawitów nie podporządkowała się papieżowi, zostali więc razem z Feliksą Kozłowską obłożeni ekskomuniką, odczytaną z ambon w polskich kościołach w ostatni dzień grudnia 1906 r.


Sprawa mariawitów na tym się nie skończyła. Przełożony zgromadzenia ks. Jan Kowalski zaczął głosić, że Kozłowska jest Zbawicielką Świata, „Małżonką Barankową” i wcielonym Duchem Świętym – trzecią Osobą Trójcy Świętej. Wprowadził „mistyczne małżeństwa” księży z zakonnicami, których dzieci miały być wolne od grzechu pierworodnego. Początkowa pycha i brak posłuszeństwa nowego zgromadzenia wobec biskupów – pewnie też brak zwykłej cierpliwości, jaką przez całe wieki wykazywali się święci – przerodziły się w dalekie nie tylko od katolickiej teologii, ale i zwykłego rozumu pomysły, żeby ostatecznie wylądować wprost w kryminale, gdy przyłożonemu zgromadzenia ks. Kowalskiemu udowodniono przed sądem „czyny lubieżne” wobec nieletnich wychowanek klasztorów, czyli opisaną językiem tamtej epoki pedofilię.


Nie był to koniec mariawitów, istnieją przecież do dziś – ale w czasie, kiedy Faustyna Kowalska w Płocku patrzyła na objawiającego się jej Jezusa, mariawici przechodzili wielki kryzys i rozłam. Trudno przypuszczać, żeby sprawa przycichła, przestała budzić emocje – a tym bardziej, że została zapomniana.

 

Bardzo się lękam


Czy jeśli wziąć pod uwagę ten kontekst – bardzo bliski, bo wydarzenia działy się w Płocku i jego najbliższej okolicy, niemal w tym samym czasie! – ktoś będzie się dziwił, że prosta zakonnica, oznajmiająca spowiednikowi, że widziała Jezusa mówiącego o Miłosierdziu, budziła raczej popłoch niż entuzjazm? To przecież wszystko już było i właśnie się kompromitowało w najbardziej spektakularny sposób z możliwych!


Faustyna zaczęła mówić o widzeniu Jezusa, gdy mariawici upadali z hukiem. Nic dziwnego, że słyszała, że jest dziwaczką i histeryczką. Przez dwa lata nie spotkała nikogo, kto by uwierzył, że objawiający się Jezus nie jest wytworem jej wyobraźni. Nie można tego tłumaczyć jej prostotą: dzieci w Fatimie też były proste. Nie można tego tłumaczyć oryginalnością orędzia – wszak prawda o Bogu Miłosiernym nie była czymś zupełnie nowym. Nie można nawet tłumaczyć zwykłą zakonną ostrożnością, rzeczywiście z dużym dystansem podchodzącą do wszystkiego, co może choćby przypominać egzaltację. Siostry Matki Bożej Miłosierdzia, prowadzone duchowo przez jezuitę, o. Józefa Andrasza, nie szukały nadzwyczajności, ale skupiały się na ofiarnej pracy i prostej pokucie, nie były podatne na mistyczne uniesienia. To wszystko owszem, miało swój wpływ na niechęć wobec rewelacji głoszonych przez Faustynę, ale nie bądźmy naiwni. W uszach ówczesnych ludzi wciąż brzmiała odczytywana w kościele ekskomunika dla Kozłowskiej. Przełożona s. Faustyny, matka Michaela Moraczewska, jesienią 1931 r. pisała: „Bardzo się wtedy lękałam, żeby nie wprowadzić do życia Kościoła choćby najmniejszej nowostki, fałszywych nabożeństw itp., a jako główna przełożona czułam się tu za nasze Zgromadzenie odpowiedzialna”.

 

Żadnego Święta Miłosierdzia


Faustyna i orędzie, które usłyszała, mieli również inne problemy. Po pierwsze, fragmenty Dzienniczka, rozpowszechniane przez ks. Józefa Andrasza, były wyrwane z kontekstu, źle zredagowane, a w niektórych miejscach uniemożliwiające wręcz zrozumienie, co jest w nich opisem Faustyny, a co słowami Jezusa. To sprawiało, że rzeczywiście mogły wydawać się herezją – ktoś mógł w prosty sposób odczytać z nich na przykład, że Faustyna domaga się kultu swojego serca (czy mogły się tu nie nasuwać rodzące lęk skojarzenia z Mateczką Kozłowską – „wcielonym Duchem Świętym?”). Taką zdeformowaną wersję Dzienniczka poznało wielu biskupów. Niestety, to właśnie ona została przetłumaczona na język włoski i wysłana do oceny przez Święte Oficjum, czyli dzisiejszą Kongregację Nauki Wiary.


Po drugie, deformacja tekstu dotyczyła również tego, w jaki sposób Faustyna opisywała promienie wychodzące z boku Jezusa. Pisała o krwi i wodzie, o promieniu „jasnym” i „czerwonym”. Potem ktoś zmienił „jasny” na „biały”. Biało-czerwone kolory polskiej flagi plus słowa o szczególnym umiłowaniu Polski – to pachniało niezdrowym nacjonalizmem, któremu sprzeciwiali się zwłaszcza nasi sąsiedzi po obu stronach, Litwini i Niemcy.


Po ludzku naprawdę trudno jest się dziwić, że tak ostrożny w przyjmowaniu wszelkich nowinek Kościół w 1958 r. wydał dekret stwierdzający, że w objawieniach siostry Faustyny tak naprawdę nic nadzwyczajnego nie ma i że żadne święto Bożego Miłosierdzia w związku z tym wprowadzone nie zostanie. Pius XII nie zdążył jednak dekretu podpisać – a Jan XXIII wstrzymał jego ogłoszenie i nakazał powtórne zbadanie całej sprawy. Wiele to nie zmieniło, poza tonem, który w wydanej rok później notyfikacji nie był już tak kategoryczny. Święte Oficjum stwierdzało w niej, że należy być ostrożnym wstrzymać się z propagowaniem kultu i orędzia s. Faustyny do czasu, kiedy sprawa zostanie ostatecznie zbadana. Nowych wizerunków Jezusa Miłosiernego nie należało tworzyć, ale starych nie trzeba było usuwać.

 

Zobaczysz, zwycięży


Orędzie siostry Faustyny zyskało w Kościele rzecz niezwykle cenną: czas. Faustyna już nie żyła, ale do końca życia pozostawała pokornie posłuszna i nie walczyła z biskupami, udowadniając im, że ma rację. Jej Dzienniczek został odczytany w oryginale i poddany teologicznej refleksji. Na jego drodze pojawiła się też kluczowa dla dalszych losów orędzia postać biskupa Karola Wojtyły, który najpierw przekonywał, że nie ma w nim niczego, co sprzeciwia się objawieniu, tradycji i zwyczajom chrześcijańskim, a potem – niejako w okrężny sposób torując drogę do jego uznania – rozpoczął starania o beatyfikację s. Faustyny. W 1977 r. w Watykanie po raz kolejny przyjrzano się Dzienniczkowi, już w jego pełnej wersji. 30 czerwca 1978 r., po 30 latach jej obowiązywania, publicznie ogłoszono cofnięcie notyfikacji z zastrzeżeniami odnośnie do kultu Miłosierdzia Bożego. Resztę zrobił Karol Wojtyła – już jako wybrany kilka miesięcy później papież Jan Paweł II. Beatyfikował i kanonizował s. Faustynę. Napisał encyklikę Dives in misericordia. Zawierzył świat Bożemu Miłosierdziu. Ustanowił święto Miłosierdzia Bożego, którego domagał się Jezus w objawieniach.


Kardynał Gulbinowicz wspominał, że kiedy ks. Sopoćko przekazywał materiały na temat orędzia o Miłosierdziu kard. Wyszyńskiemu z prośbą, by przedstawił je na Konferencji Episkopatu Polski, prymas odpowiadał często, że to nie jest ten czas, że nie ma odpowiedniej atmosfery. Sopoćko miał reagować spokojnie, powtarzając: „A zobaczysz, Miłosierdzie Boże zwycięży”. I zwyciężyło – mimo najtrudniejszego z możliwych kontekstów i mimo przeszkód, które wydawały się być nie do pokonania.

 

Monika Białkowska
Przewodnik Katolicki 17/2019