DRUKUJ
 
ks. Mirosław Tykfer
Tętniące życie Kościoła
Przewodnik Katolicki
 


Kościół można postrzegać jedynie jako instytucję. Będzie wtedy jak szkielet, któremu zabraknie ciała. No i jak o takim bezcielesnym szkielecie mówić: piękny? Nie da się. Właśnie dlatego potrzebna jest pobożność maryjna.

 

Można nieustannie zwracać uwagę na to, że Kościół jest jakąś strukturą władzy, urzędem i systemem przyjętych poglądów. I to jest o Kościele jakaś prawda. Można nawet sprowadzić Kościół do organizacji pozarządowej, która ma swój manifest i zajmuje się działalnością dobroczynną.


Kościół można postrzegać jedynie jako instytucję. Będzie wtedy jak szkielet, któremu zabraknie ciała. No i jak o takim bezcielesnym szkielecie mówić: piękny? Nie da się. Właśnie dlatego potrzebna jest pobożność maryjna.

 

Można nieustannie zwracać uwagę na to, że Kościół jest jakąś strukturą władzy, urzędem i systemem przyjętych poglądów. I to jest o Kościele jakaś prawda. Można nawet sprowadzić Kościół do organizacji pozarządowej, która ma swój manifest i zajmuje się działalnością dobroczynną. Wielu jest takich publicystów i dziennikarzy, którzy tylko taki Kościół są w stanie zaakceptować. Wręcz chcą takiej instytucji w życiu publicznym i odbierają jej prawo do istnienia, jeśli okazuje się zbyt przychylna ludziom słabym, takim, którzy do takiego ideału dobroczynności nie przystają. Tylko czy to jest rzeczywiście Kościół, którego chciał Jezus Chrystus? Czy to jest marzenie o wspólnocie, które było i jest marzeniem Boga? Bo chociaż Kościół jest także instytucją – tak, jest – i spełnia funkcję organizacji społecznej, która ludziom pomaga, to jednak nie jest jeszcze jego serce. Ono bije gdzie indziej.

Bijące serce


Żeby Kościół lepiej zrozumieć, już w starożytności pojawiło się porównanie, które świetnie oddaje jego istotę, jego bijące serce. Odnosi się ono do sceny wiszącego na krzyżu Jezusa i stojących pod nim Maryi i Jana. Jezus zostawia im swój testament. Do Jana mówi: „Oto matka twoja”, a do swojej Matki: „Niewiasto, oto syn twój”, stwórzcie rodzinę. Testament ukryty jest w tej ich rodzinnej wzajemności. Tylko pozornie wydaje się więc, że Jezus niczego nie ma. Co może im pozostawić człowiek, któremu wszystko odebrano? A jednak. Majątkiem jest miłość. Jezus umiera z miłości, aby w ten sposób dać ludziom zbawienie. Ta miłość ma się jednak przez nich rozszerzać. Ich wzajemna miłość nie jest jedynie zadaniem sentymentalnym: pokochajcie się wzajemnie, okazujcie sobie rodzinną czułość. Nie jest też tylko spełnieniem obowiązku: moja matka pozostanie sama, zaopiekuj się nią. Nie, nie tylko to. Jezus pozostawia coś więcej.


Wypływające z boku Jezusa krew i woda są w tradycji chrześcijańskiej znakiem łaski, jaka płynie z krzyża: tam wzięły początek sakramenty Kościoła, tam rodzi się Kościół. Tak mówi teologia pierwszych wieków chrześcijaństwa. Dziedzictwo pozostawione przez Jezusa wiszącego na krzyżu jest więc o wiele bogatsze niż zadanie wzajemnego zadbania o siebie: Syn Boży pozostawia Maryi i Janowi źródło, z którego mają czerpać, aby zbudować więzi przekraczające więzi krwi, mają stworzyć wspólnotę miłości, mają stworzyć coś, co jest najdoskonalszym obrazem Kościoła. Jeśli będziecie kochać się tak jak ja was ukochałem – pokazuje swoim umęczonym ciałem Chrystus – i będziecie czerpać moc do tego kochania ze Mnie, z moich sakramentów, z mojego przesłania krzyża, stworzycie Kościół.

Uczennica miłości
W tej ewangelicznej scenie Maryja i Jan są niewyczerpaną metaforą serca, które stanowi istotę Kościoła. Stąd ojcowie Kościoła mówili o tzw. Kościele maryjnym albo janowym. Nie dlatego, że chodziło o samą obecność Maryi pod krzyżem, ale że Maryja uosabia w sobie wszystko, co Jezus w testamencie spod krzyża zostawił. Ona ten testament przyjęła. Wiedziała, że jest on darem krzyża, doskonałym odzwierciedleniem miłości Boga. Ale też, że ten dar to łaska, źródło życia w miłości, i to życia na wieczność. Maryja zrozumiała więc, że ten dar jest także zadaniem, wezwaniem do kochania tak, jak ukochał jej Syn.


Podobnie, choć nie w tak doskonałej postaci jak Maryi, dziedzictwo przyjął i pomnożył Jan. Nie zrobił jednak tego tak doskonale, nie był w stanie tego zrobić, bo w odróżnieniu od Maryi, począł się w grzechu pierworodnym. Okazał się więc ostatecznie człowiekiem świętym, wiernym i Chrystusowi, i Maryi do końca. Popełniał jednak grzechy. Stąd Maryja, choć była tylko jedną z osób, które testament otrzymały, to jednak była zdolna do kochania doskonałego, do kochania innych jak jej Syn. I dlatego to Ona jest pierwszą uczennicą Chrystusa, która spełniła wymagania bycia Kościołem. Stała się jego doskonałym obrazem.

Kościół piotrowy


Jeśli to jest serce Kościoła, to gdzie jest całe ciało? Co stanowi jego kręgosłup, bez którego serce nie może pracować? Porównanie wzajemnej miłości Maryi i Jana do istoty Kościoła rodzi więc kolejne pytanie o to, co w takim razie istotą Kościoła nie jest. Ojcowie Kościoła odpowiadali, że rzeczą mniej istotną, ale nadal konieczną jest tzw. Kościół piotrowy. Bo to Piotr został powołany przez Jezusa, aby umacniał braci w wierze i aby im przewodził. W metaforze Kościoła piotrowego kryje się więc władza papieża i apostołów, a więc dzisiejszych biskupów. Są w tym porównaniu także struktury instytucjonalne oraz włącza się w nią wszelka, także ta liturgiczna i dobroczynna, działalność Kościoła. Zadania Piotra są jednak inne od powołania Maryi i Jana spod krzyża. Bo nawet jeśli Piotr i inni apostołowie także zostali powołani do miłości, i to jest nadal ich pierwsze i najważniejsze powołanie, to jednak to, do czego byli również ustanowieni, jest niezbędnym dla Kościoła szkieletem instytucjonalnym, fundamentem ludzkiego wymiaru Kościoła. Ważnym, wręcz niezbędnym, ale nie należącym do istoty. Jednak to właśnie ten szkielet pozwala sercu pracować. Dzieje się więc Kościołowi źle zawsze wtedy, gdy jego serce choruje, a kręgosłup podlega nieustannej kuracji.


Cała piękna, cały piękny

 

Dobrze i głęboko rozumiana maryjność przywraca Kościołowi jego tętniące serce. Właśnie dlatego w tradycji chrześcijańskiej Maryja stała się bardzo szybko obrazem idealnego wcielenia Jezusowej idei Kościoła. A może należy powiedzieć mocniej: wcieleniem samego Chrystusa, który zamieszkuje przez Ducha Świętego w swoim Kościele. Tak jak Maryja przyjęła więc Jezusa do swojego ciała, tak też stała się obrazem ciała, jakim jest Kościół, przyjmujący i rodzący Chrystusa w duszach ludzi. Stąd dominujący w pobożności maryjnej obraz troskliwej Matki. Bo ta Matka jest piękna, cała piękna Chrystusem. Tak o niej opowiadają ikony, na których trzyma albo wręcz przytula się do Jezusa. Albo ikony z obecnością przy niej Ducha, który Chrystusa w niej poczyna.


Ale to też znaczy, że piękny jest Kościół. Albo, że może stawać się piękny jak Ona, kiedy Chrystusa niesie w sobie i kiedy niesie Go światu. Kiedy tak jak Matka, Kościół staje się czuły dla ludzkości, kiedy kocha każdego człowieka miłością opiekuńczą, troskliwą i nieustannie stęsknioną za każdym dzieckiem, które odeszło, zginęło albo jeszcze nie zostało odnalezione. Obraz Kościoła, który staje się Matką jest właśnie dlatego tak drogi papieżowi Franciszkowi. Papież wzywa Kościół do bycia Matką. I to nie tylko w wybranych momentach życia wspólnoty – szczególnie wtedy, gdy zajmuje się działalnością charytatywną – ale zawsze, nawet wtedy gdy w Kościele głosi się Ewangelię. Także wtedy, zdaniem Franciszka, Kościół powinien być piękny przez swoją macierzyńską postawę, przez ton swojego nauczania, przez intencję wypowiadanych słów.

Siostra w wierze


Obok obrazu Matki został w tradycji dopełniony obrazem Siostry. I ten obraz może nas bardziej zaskakiwać. Dosłownie zrobił to w swojej adhortacji apostolskiej Marialis cultus papież Paweł VI. Pokazał w niej Maryję jako kobietę, który ufa swojemu Synowi. Narysował obraz Służebnicy oddanej Synowi, który jest jej Panem i która w pełni podejmuje testament Jego miłości z krzyża. Ten obraz trafił do współczesnego Kościoła nie przez przypadek. Bo obok Matki Kościół potrzebował wskazania wyraźnej drogi, w jaki sposób Ona, Matka, stała się piękna. Czy stała się taka przez sam fakt, że została wybrana przez Boga na matkę dla Syna Bożego i nazwana potem Matką Boga? A może przez akt oddania Jej pod krzyżem Janowi, a w konsekwencji każdemu z nas jako Matka, która się oddaje i wstawia u Syna? Czy samo wybranie było Jej pięknem?


Św. Augustyn odpowiedział zaskakująco na to pytanie: Maryja jest bardziej błogosławiona przez to, że przyjęła Syna Bożego przez wiarę, niż że zrodziła Go fizycznie. Nie byłoby wcielenia Syna Bożego, nie byłoby Jego poczęcia i narodzenia w Maryi, a potem Jego obecności w Kościele, gdyby Ona nie powiedziała „tak”. Dlatego najlepszym odzwierciedleniem idealnego Kościoła jest najpierw Maryja postrzegana jako Siostra w wierze i uczennica Chrystusa. Jako kobieta oddająca siebie Bogu i ufająca Jego woli: „niech mi się stanie według słowa Twego”.


I choć porównanie do siostry może być dzisiaj postrzegane za bardzo nowatorskie, to jest przecież ono obecne w tradycji. Kościół szukał siebie w Maryi, która w hymnie Magnificat staje się jak starotestamentalna Anna, matka Samuela, prosząca ufnie o dziecka i dlatego oddająca później narodzonego syna do świątyni. Albo gdy Maryja staje się błogosławiona, jak ubodzy z Kazania na górze, którzy przypominają anawim, ubogich Izraela, oczekujących wyzwolenia od Pana.


Bo jak inaczej rozumieć zawołanie Elżbiety, która przywitała swoją kuzynkę: „Skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?” I dodała wyjaśniająco: „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełni Ci się słowa powiedziane od Pana”.


Maryja zawsze jest najpierw uczennicą Słowa, naszą Siostrą w wierze. A dopiero w konsekwencji tej wiary, jest również Matką.

 

Dar i zadanie


Maryja jest Matką i Siostrą w wierze. Oba te obrazy dały o sobie znać we współczesnych objawieniach Maryjnych. Najpierw w Lourdes, kiedy Matka Boża powiedziała o sobie, że jest niepokalanym poczęciem. Bo oprócz przypomnienia i potwierdzenia dogmatu, jaki ogłosił o Jej niepokalanym poczęciu Kościół, Maryja powiedziała w ten sposób o sobie: zostałam wybrana na Matkę, obdarowana łaską: nie poczęłam się w grzechu pierworodnym, ponieważ Bóg mnie od tego zachował, uprzedzająco – jak naucza Kościół – czerpiąc z łaski krzyża. Ten dar jest jednak bez Maryi osobistej zasługi. Jest faktycznie darem danym darmo. Jest niezasłużonym darem macierzyństwa. I to ten dar przypomina o pierwszeństwie Boga w życiu człowieka: cokolwiek czynimy dobrego, jakkolwiek kochamy, komukolwiek dajemy życie, Bóg jest zawsze źródłem tego życia i tej miłości. Nawet jeśli nie jesteśmy tego świadomi. Taki też jest i powinien być Kościół, którego serce bije napełniane krwią Chrystusa z krzyża. Kościół przekonany o swoim źródle w Bogu. Bez krwi Chrystusa Kościół umiera. Bez Eucharystii przestaje być Kościołem. Nie ma w sobie życia.


Aby jednak dar został świadomie przyjęty, zaakceptowany przez człowieka w wolności, Maryja objawia się w Fatimie i mówi o sobie: jestem niepokalanym sercem. Mówiąc inaczej, Maryja pokazuje siebie jako kobietę świadomie odpowiadającą na wezwanie Boga. Niepokalane serce, tzn. czyste serce, które całkowicie ufa Bogu, jest Mu posłuszne. Obok więc obdarowania niezasłużonym darem zachowania od grzechu pierworodnego Maryja pokazuje swoje serce, które musiało zgodzić się w wolności na dar macierzyństwa Syna Bożego, który dzięki niepokalanemu poczęciu był możliwy. Że tego macierzyństwa by nie było – nawet przy tak wielkiej łasce, jaką było niepokalane poczęcie – gdyby na nie powiedziała Bogu „tak”, gdyby nie miała również niepokalanego serca. Bóg przychodzi z łaską, ale to człowiek ją przyjmuje, na nią odpowiada. Dlatego bez odpowiedzi wiary na Bożą łaskę również Kościół – uzdolniony do rodzenia Chrystusa w świecie – staje się nagle jak bezpłodna Matka. Nosi w sobie płodność, a jednak życia nie daje.

 

ks. dr Mirosław Tykfer
Przewodnik Katolicki 18/2019