DRUKUJ
 
Bogdan Kosztyła
To do nich należy wybór
Szum z Nieba
 


Przestrzeń wyboru


Wychowywać dzieci do wolności, to znaczy wychowywać je do odpowiedzialności za siebie i swoje wybory. Wolność jest zagadnieniem złożonym i każdy trochę inaczej je rozumienie. Dla mnie jest to przede wszystkim pewna przestrzeń, dzięki której mogę dokonywać wyborów.

 

Wychowanie do wolności oznacza stworzenie przestrzeni, gdzie dzieci mogą z jednej strony doświadczyć możliwości podejmowania decyzji, ale z drugiej mieć świadomość konsekwencji swoich decyzji. To ważne, by rozwijać w dziecku świadomość, że jego decyzje i zachowania nie pozostają oderwane od rzeczywistości, ale będą musiały zderzyć się z ich skutkami. W tym kontekście wychowanie, które jest przeciwne drodze wolności, to podejmowanie decyzji za dzieci niemalże w każdej sytuacji. Wówczas stają się one biernymi odbiorcami świata dorosłych. Przyzwyczajają się, by realizować to, co pojawiło się w świadomości i umyśle rodziców lub opiekunów. Bierne poddanie się dorosłym, uniemożliwia młodemu człowiekowi zaistnienie jako ktoś, kto jest indywidualnością i wnosi swoje bogactwo w rzeczywistość rodziny.

 

Będąc rodzicami, w naturalny sposób oczekujemy, że dziecko spełni pewne nasze oczekiwania i potrzeby, mamy pewną projekcję na jego życie. Te oczekiwania mogą jednak mieć charakter egocentryczny i zaborczy wobec niego. Przejawia się to tym, że rodzic stawia w centrum swoje własne potrzeby i pomysły, nie poddając ich żadnej refleksji. Paradoksalnie czyni się wtedy z dziecka „pępek świata”, ale po to, by ono kompensowało deficyty, porażki i braki rodzica, który oczekuje, że dziecko wypełni mu w życiu jego brak szczęścia i spełnienia. W pewnym sensie „programuje” dziecko jak maszynę, która ma działać dokładnie tak, jak on chce, a nawet przeżywać emocje takie, jakie on chce, by przeżywało (np. nie godzi się z okazywaniem przez nie niezadowolenia z czegoś).

 

Wpływ na rzeczywistość

 

Każdy, nawet dziecko, ma wpływ na rzeczywistość. Dlatego nie możemy traktować małego człowieka jedynie jako kogoś, kto ma się podporządkowywać i dostosowywać. Dorośli często chcą wszystko określać: kiedy ma spać, kiedy ma jeść, jak ma się rozwijać, czym interesować. Wygląda to tak, jakbyśmy planowali i układali cały jego świat, ale nie brali pod uwagę jego potrzeb i pragnień.

 

Przejawia się to czasami w narzucaniu dziecku własnych rozwiązań dotyczących przyjemności, spędzania czasu i ograniczaniu tego co lubi. Wiadomo, że trzeba stawiać dziecku granice, ale one nie oznaczają odcinania czy blokowania jego aktywności. Czasami może tak być, że dziecko lubi jakąś zabawę czy bajkę, a ja jako starszy będę mu narzucał inną, bo uważam, że jest lepsza dla niego. To prowadzi do tego, że dziecko przestaje się rozwijać emocjonalnie, ponieważ jego potrzeby nie są brane pod uwagę. Nie jest też dobrze, jeśli chronimy dziecko przed stresem i negatywnymi emocjami. Dorosły powinien być buforem, który będzie regulował trudne doznania dla dziecka, a także wskazywał sposoby radzenia sobie z trudnymi doświadczeniami. Nie chodzi tu tylko o wychowanie na zasadzie „wszystko mi wolno”, ale także o wyrobienie w dziecku umiejętności radzenia sobie np. z frustracją, niezadowoleniem czy złością. Takie emocje powodują stres, ale w odpowiednim natężeniu pomaga on dziecku się rozwijać i jest w tym znaczeniu pozytywny. Innym wzorem kaleczącego wychowania jest też wychowywanie dziecka w komforcie i wygodzie, tak że ono nie musi się starać ani o nic zabiegać. Dorasta wtedy w złudnym przekonaniu, że życie to przyjemność i zabawa, w której nie trzeba podejmować wysiłku i odpowiedzialności, a inni mają zaspokajać moje potrzeby.

 

Mówić lub dawać przykład

 

Warto pamiętać, jak bardzo istotna w wychowaniu dziecka jest nasza własna postawa, którą ono widzi i której jest świadkiem. To staje się w naturalny sposób częścią jego życia. Nie musimy dziecku o wszystkim mówić, bo ono nas w dużym stopniu naśladuje.

 

Chcemy, by nasze dziecko miało głęboką więź z Bogiem. Dziecko, jeśli widzi, że rodzice klękają do modlitwy, często samo w pewnym momencie do nich dołącza i na swój sposób zaczyna się modlić. Rodzice stają się wzorem wiary. Gdy widzi, że rodzice przytulają się, okazują sobie czułość i okazują ją dzieciom – to ono w naturalny sposób będzie takie gesty naśladować. Podobnie, gdy dziecko jest świadkiem naszych rozmów i słyszy, w jaki sposób podejmujemy decyzje i – co najważniejsze – jak je realizujemy w życiu, to naturalnie uczy się tego samego. Odnoszę wrażenie, że dorośli dość często lekceważą ten istotny element wychowywania, jakim jest dawanie przykładu. Częściej ograniczają się do moralizowania i pogadanek na zasadzie: „ja ci powiem, jak to jest”. Ale, jeśli mówimy np. o konieczności okazywania szacunku innym, to dziecko musi najpierw zobaczyć, jak my go okazujemy przede wszystkim jemu. Niejednokrotnie dziecko nie okazuje szacunku, bo samo nie jest szanowane. Dobrze, abyśmy zwracali uwagę, czy naszą postawą nie zaprzeczamy temu, o czym mówimy.

 

Oczywiście nie jest tak, że wychowanie w stu procentach determinuje dorosłe życie dziecka, choć ma na nie wpływ. Trudno, aby ojciec dorosłej kobiety obwiniał się, że ta źle wybrała męża. To ona źle wybrała i to jest jej odpowiedzialność.

 

Dziecko nie jest wychowywane tylko przez rodziców, ale także przez otaczający go świat: poczynając od bajek i książek dla dzieci, poprzez szkołę, środki masowego przekazu i kolegów. Dlatego dojrzałość lub jej brak nie jest zdeterminowany jedynie przez postawę rodziców. Gdyby chcieli mieć na nią wyłączny wpływ – byłaby to nadopiekuńczość. Zadaniem rodzica jest wskazać dziecku odpowiednie narzędzia do podejmowania decyzji (m. in. przekazując mu wartości duchowe), ale także akceptować złe wybory i błędy. Akceptować nie oznacza usprawiedliwiać, tylko mieć świadomość tych decyzji. To ważne, by dziecko miało w rodzicach partnerów do rozmowy, którzy dzielą się własnym doświadczeniem i wiedzą, i w taki sposób prowadzą do wolności.

 

Dawać wsparcie

 

Dorosły swoją otwartością udziela dziecku wsparcia. Nie tylko chodzi o to, by pozwalać dziecku decydować, ale także by je w tych decyzjach wspierać i przyjmować, szczególnie, kiedy są błędne. To ważne, by ono wiedziało, że zawsze może do nas przyjść i nie zostanie odrzucone. Pewną trudnością dobrze rozumianej wolności w dzisiejszym świcie jest wielokulturowość, która zaciera granice pomiędzy tym, co jest dobre, a co złe. Coraz mniej mamy takich zasad i norm, co do których jako większość zgadzamy się w sposób jednoznaczny i oczywisty. Dlatego dzieci nie znajdują wsparcia w obserwowanych wzorcach, gdyż bywają one różne. Przykładem może być rozumienie uczciwości. W wymiarze werbalnym mało kto nie popiera uczciwości lub jej nie uznaje. O czym innym jednak mówią postawy i zachowania. Coraz częściej stosujemy pewne nawiasy, wymówki w postaci: „tak, ale”, by deklarowane normy ominąć.

 

Coraz wyraźniejszą skłonnością rodziców jest planowanie życia dziecka w najdrobniejszych szczegółach, w taki sposób, że ono samo traci na nie wpływ. Jego tożsamość kształtuje się wtedy w zależności od jego rodziców.

 

Tak wychowywane dzieci bardzo łatwo wchodzą w struktury korporacji czy też pozwalają się kształtować poprzez media, które stają się wyznacznikiem życia. Rys tego rodzaju zależności jest coraz bardziej widoczny w dzisiejszym świecie. Jako dorośli, żyjemy po to, by spełniać pewne standardy zarobków, urody, a nawet spędzania wolnego czasu. Pozytywną odpowiedzią na to ze strony rodziców jest autentyczność – spotykamy się ze światem wielokulturowym, ale jesteśmy ludźmi o określonej tożsamości dla naszych dzieci. Dla nich powinno być jasne, co w domu wolno robić, czego nie wolno, jakimi zasadami rodzice się kierują w swoim życiu. Nie są to zasady sztywno spisane jak kodeks prawa, ale naprawdę żyjemy nimi na co dzień – np. poprzez używanie słowa „dziękuję”, „przepraszam” czy uczestnictwo w niedzielnej Eucharystii.

 

Pokazać dobrą drogę

 

Wykluczanie możliwości popełniania przez dziecko błędów oznacza, że je „programujemy”. Możemy przyjrzeć się postawie Boga wobec nas – On nie zamknął Adama i Ewy przed zagrożeniami świata, ale pozwolił im wybrać. Podobnie w przypadku Syna Marnotrawnego. Bóg prowadzi dialog. Mówi: „uważaj”, ale zostawia wolność.

 

To ważne, by rodzice umieli powiedzieć dziecku, że dana decyzja jest zła, ale bardzo konkretnie określili – dlaczego taka jest. Dość łatwo jest pomylić nasze własne niezadowolenie czy upodobanie z obiektywną oceną rzeczywistości. Na przykład, gdy dorosły syn wstępuje w związek małżeński, a matka jest z tego niezadowolona, to jest ważne, by potrafiła powiedzieć dlaczego. Jeśli wskaże konkretne argumenty (np. że przyszła wybranka kłamie lub jest nieuczciwa), to jest duża szansa na to, że syn „usłyszy” jej obawy. Ale jeśli po prostu jej się nie podoba, to raczej trudno będzie porozumieć się z dzieckiem. Chodzi o wyraźną komunikację. Jeśli mówimy: „nie, bo nie”, to nie przyniesie oczekiwanego skutku. Jednak – zawsze trzeba pozostawić możliwość samodzielnego wyboru i go szanować. Nie chodzi, by ciągnąć dziecko za rękę, ale pokazać mu dobrą drogę.

 

Bogdan Kosztyła
Szum z Nieba nr 110/2012